Ponownie Edynburg

Edynburg, a właściwie cała Szkocja, to jedyne miejsce gdzie widzę siebie mieszkającą na stałe – poza oczywiście Irlandią. Gdyby Szkocja nie była częścią Zjednoczonego Królestwa to kto wie… Czuję ogromne przywiązanie do tego kraju choć nie wiem z czego ono wynika.

Spędziłam ostatni weekend, a dokładnie prawie 4 pełne dni, w tej najpiękniejszej wg mnie europejskiej stolicy, po której plasuję Pragę i Amsterdam. 2 dni zimne, tak że trzeba było iść do Primarka i zakupić ciepłe wełniane rajstopki, i 2 dni tak ciepłe że człowiek się w zimowych ciuchach rozpuszczał. Ale zaczęłyśmy – ja i dwie koleżanki nie tylko blogowe Dita i M. z Out of Box, od strachów czyli wycieczki z duchami.

Edynburg to miasto duchów i niechlubnej przeszłości, o czym można się przekonać wykupując wieczorną atrakcję City of Dead (podobnych w klimacie jest wiele). Ponieważ ja i Dita przylatywałyśmy po południu w piątek, dołączając do będącej tam już od rana M. stwierdziłyśmy że można ten pierwszy wieczór wykorzystać i dać się postraszyć. Żeby zostać przewodnikiem w City of dead trzeba nosić czarne długie płaszcze, koniecznie rozpięte żeby poły dramatycznie powiewały na wietrze. Jeśli się ma do tego bladą skórę, czarne włosy, kolczyki w twarzy  i ogólnie powierzchowność wampira, to praca czeka. A… jeszcze potrzebna jest umiejętność odpowiedniego oświetlenia się latarką w nocy i gaszenia tejże, oraz tchnienie grozy w glosie.

Nasza przewodniczka Kate tak sugestywnie nakreśliła nam trasę wycieczki oraz spotkanie poltergeista który zawsze atakuje turystów, bądź bijąc, bądź gryząc, że M. postanowiła sobie odpuścić i wrócić do B&B. Kate była trochę zaskoczona i usiłowała wymijająco dać do zrozumienia że jej się płaci za straszenie nas, czytaj: wszystko co mówię to bullshit, ale M. jednak nie dała się przekonać. A szkoda bo pomijając końcówkę z rzekomym atakującym duchem, cały tour jest bardzo interesujący i polecam wszystkim których ciekawi nieco inne spojrzenie na stary Edynburg – a więc pod kątem czarownic, tortur, morderstw i grabieżców grobów. 

W średniowieczu kobietom nie było lekko, bo praktycznie wystarczyło mieć znamię, być leworęczną bądź mówić z obcym akcentem, by zostać posądzoną o czary. Zresztą nie tylko kobiety ale całe rodziny bywały wymordowywane z powodu głupot – rzecz jasna wcześniej następowały wymyślne tortury. Kate opisała nam wiele z nich, cóż, na wielbicielach Gry o Tron nie robią aż takiego wrażenia;) 

Wieki mijały, Edynburg się rozrastał ale z powodu ograniczenia przestrzeni murem, rósł w górę. W suterenach kamienic gnieździli się biedacy, im wyżej tym wyższy poziom zamożności. Brak higieny, wylewanie nieczystości na bruk i szczury powodowały wybuchy epidemii i wysoką śmiertelność. Przewodniczka zabrała nas na cmentarz Greyfriars ktory obecnie znajduje się na wzgórzu, a kiedyś był doliną. Wzgórze powstało stopniowo wskutek zbiorowego grzebania tam ciał, oblicza się że turysta spacerując po Greyfriars chodzi po miejscu spoczynku około pół miliona ludzi.

Cmentarz otoczony jest wysokim murem, nie dla bezpieczeństwa żywych ale umarłych. Otoż w XIX wieku Edynburg był słynny ze swojego uniwersytetu i kształcenia lekarzy. Studenci musieli uczyć się anatomii, a ciał było mało. Profesorowie płacili więc pokątnie tzw złodziejom ciał po 10 funtów za umarlaka (co wtedy było fortuną) bo czego się nie robi dla nauki.
Profesja ta nazywała się body snatcher i dwóch jej najsłynniejszych przedstawicieli przywędrowało do Szkocji z Irlandii za chlebem. Dwóch sprytnych panów nie tylko wykopywało ciała ze świeżych grobów ale aby zwiekszyć ruch w interesie, wabili podróżnych do swego mieszkania i tam zabijali. Kiedy ich złapano, udowodniono im tylko kilkanaście morderstw choć prawdopodobnie popełnili ich kilkadziesiąt.

Miłośnicy Harrego Pottera dostrzegą na grobach nazwiska które pojawiają się w książce – J.K. Rowling pisała swe powieści w Edynburgu  i inspirowała się bardzo architekturą i historią miasta. Obok Greyfriars znajduje się prywatna szkoła wygladająca jak Hogwart, do której teraz uczęszczają dzieci pisarki. A kawałek dalej możemy napić sie scottish coffee w Elephant House, gdzie pisarka tworzyła pierwszy tom Harry’ego. Rowling była samotną matką ledwo wiążącą koniec z końcem. Siedziała w kawiarni bo było tam ciepło i nikt jej nie wyganiał, choć było ją stać na tylko jedną kawę. Ściany w klozecie pokryte są napisami od jej fanów.

Ale wracając do naszej nocnej wycieczki: clue programu jest wizyta w krypcie za zamkniętą kratą do której klucz ma tylko ta konkretna firma. Tam właśnie atakuje turystów zły duch George’a McKenziego, zwanego krwawym. Ten pan jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy oponentów króla Karola II. Setki z nich zostało zamkniętych na cmentarzu Greyfriars podczas srogiej zimy, gdzie praktycznie umarli z głodu i zimna, a niedobitki zastrzelono. Ironicznie po śmierci McKenzieego pochowano go w mauzolem tuż obok miejsca tego pogromu. W 1999 pewien bezdomny schronił się w krypcie, kładąc się na trumnie Szkota która załamała się pod jego cieżarem. Tak oto bezdomny uwolnił złego ducha który teraz atakuje odwiedzających cmentarz.

Ponownie zapewniam Was że nie ma się co bać a historie są świetne. Sam cmentarz w dzień jest przeuroczy i roztacza się stamtąd piękny widok na zamek, zwłaszcza w zimie kiedy nie zasłaniają go liście drzew.

Dziewczyny chciały zwiedzić zamek więc się dołaczyłam. Zamek stoi na wulkanicznej skale i robi wrażenie z daleka, ale jakoś specjalnie nie polecam. Lepiej wydać funciaki na będącą nieopodal Camera Obscura i Muzeum Iluzji Optycznych – moja ulubioną atrakcję. Z zamku roztaczają się ładne widoki. Można dołaczyć się do przewodnika który robi szybki, półgodzinny tour ale głównie zwiedza się samemu. Na zamku znajdują się insygnia które posłużyły do koronacji zaledwie dziewięciomiesięcznej królowej Szkocji Marii Stuart oraz kamień przenaczenia na którym siadali podczas koronacji wszyscy szkoccy królowie. Do dziś kultywuje się tradycję oddawania salwy o pierwszej godzinie, co kiedyś pozwalało na orientowanie się w czasie załogom statków, a teraz służy turystom do zadawania pytań typu: What time will be one o’clock gun?

Jeśli już o płatnych atrakcjach mowa to jak najbardziej warto wdrapać się na Monument Waltera Scotta. jest to najwyższa tego typu budowla poświęcona człowiekowi pióra – Scott był uznanym szkockim poetą i pisarzem. Na szczyt wiedzie prawie 300 stopni i uwaga – jest bardzo wąsko. Przy czubku M. się zaklinowała z powodu plecaka 🙂 Mijając się na spiralnej klatce schodowej można wejść w bardzo intymny kontakt z drugim człowiekiem, naprawdę wszystkie członki się stykają 😉 Widoki z góry cudne. 

Darmowy widok ma się ze wzgórza Calton Hill. To zielona oaza dla miłośników spacerów i posiadaczy psów, z panoramą całej okolicy. Antycznego sznytu dodaje coś co wygłada jak kawałek greckiej  świątyni. Chciałyśmy wybrać sie też na Arthur’s Seat, wgórze z którego są najlepsze widoki, ale wiatr był spory i zimny. Następnym razem. Arthur’s Seat jest jednym z miejsc gdzie mógł znajdować się legendarny Camelot. I jeszcze na górze Muzeum Narodowego jest taras skąd również ładnie widać miasto.

Royal Mile czyli Królewska Mila wiedzie od zamku do pałacu Holyrood. To główna arteria starego miasta, teraz oblegana przez turystów i ulicznych performerów. Strach przed terroryzmem widać i tu – pośrodku postawiono szpetne blokady które można zamykać by w tłum nie wdarł się pojazd szaleńca. Między wysokimi budynkami znajdują się wąziutkie przesmyki, tzw closes. Moja najukochańsza ulica to dwupoziomowa Victoria Street, biegnąca półkoliście od Grassmarket do Lawnmarket. Grassmarket też jest uroczy, polecam zaglądnąć do sklepu z wyrobami z wełny gdzie pracuje pan mówiący takim samym głosem i z takim samym akcentem jak Daniel Day Lewis w filmie „Phantom Thread„. Może Daniel był w Edynburgu i zainspirował się tym panem 😉 Oczywiście nie jest to Szkot bo akcent wyjątkowo brytyjski upper class.

Niedaleko Grassmarket otworzono miejsce gdzie nas nie mogło zabraknąć a więc kocią kawiarnię Maison de Moggy. To już moja czwarta z kolei, i znów inna. Wszystkie koty są bowiem prawdziwymi rasowcami a gwiazdą jest Sfinks – łysy kot o imieniu Elodie. Niestety Elodie spała podczas naszej wizyty, więc już planuję wypad do Ednburga w kolejne lato by spróbować ponownie. Koty należą do właścicielki kawiarni – jak nam powiedziano to są jej dzieci. Wstęp trzeba zapłacić i zabukować online.  Obok znajduje się sklep dla kociarzy z t-shirtami, bluzami i kubkami. Oczywiście musiałam sobie kupić bluzę 🙂

Między Starym a Nowym Miastem położone są ogrody Princess Gardens, gdzie odwiedziłyśmy pomnik niedźwiedzia Wojtka. Jego historia kończy się smutno, możecie o nim poczytać choćby tu.

Z atrakcji mniej oczywistych – przeszłyśmy się do Dean Village, cichej dzielnicy gdzie turystów prawie nie ma. Dita wynalazła Muzeum Portretów, głównie dla ciekawej architektury w środku, oraz budynek będący siedzibą banku gdzie obsługa męska chodzi w kiltach a sufit jest efektowną kopuła w gwiazdy. Poszłyśmy też na dworzec kolejowy gdzie wyeksponowano przepiękne fotografie laureatów konkursu Landscape Photographer of the Year. Bardzo podoba mi się idea wystaw w takich miejscach jak dworzec. Czekając na pociąg można poobcować z pięknem i sztuką.

Nigdy specjalnie nie włóczymy się po knajpach czy barach ale chcę wybitnie polecić dwa miejsca, jedno z jedzonkiem i jedno z napitkiem.

Union of Genius to miejscówka z misją. Karmią bezdomnych rozwożąc zupy w specjalnym vanie, można też zakupić tzw suspended soup lub kawę dla kogoś kto nie ma pieniędzy. W menu są tylko zupy, 6, 7 różnych dziennie, sałatki oraz bodajże vegańskie chilli. Większość zup to zupy wegańskie i wegetariańskie i są po prostu BOSKIE! Jestem miłośniczką i koneserką zup i przyznaję że takich jeszcze nie jadłam. Produkty kupowane na wynos pakowane są w materiały nadające się do recyclingu.

Jeśli lubicie ciche koktajl bary bez dzikich tłmów i rżących band psiapsiółek, polecam ukryty jak za czasów prohobicji Bryant and Mack. Właściwie to „agencja detektywistyczna ” i trzeba popukać do drzwi żeby zostać wpuszczonym. Menu dostaje się w szarej kopercie z pieczątką case closed. Sączy się cicha muzyka a wybór drinków jest bardzo duży. Bardzo miła i młoda dziewczyna usłyszawszy co lubimy doradziła nam co zamówić – mój koktajl był zajebisty.

W niedzielę miałyśmy wykupioną wycieczkę do Stirling Castle i Loch Lomond, ale w sobotę po południu zadzwoniono do mnie że z powodu niewielkiej liczby chętnych się nie odbędzie. Skoczyłyśmy więc do agencji turystycznej i wykupiłyśmy prawie identyczną opcję z inną firmą. W niedzielę rano w Szkocji zaczeła się zima (skończyła się w poniedziałek rano) i dosłownie brnęłyśmy w śniegu po pas (no dobra, po kostki 😉 do katedry Idziego gdzie była zbiórka.

Naszym kierowcą a zarazem przewodnikiem był Gary, nazywający się Gary the Legend. Bardzo zabawny i sypiący dowcipami. Na zamku Stirling koronowano kilku królów szkockich, między innymi Marię Stuart. Nie poszłyśmy do zamku w imię zasady: you’ve seen one, you’ve seen them all, zamiast tego pospacerowałyśmy po miasteczku.


Jezioro Lomond jest na granicy Highlands i Lowlands. Okolica jest piękna i wkoło pełno szlaków do wędrowania, co zainspirowało M. do odwiedzenia w przyszłości.

Kolejnym punktem była destylarnia Glengoyne z naprawdę świetną whisky i sam tour ciekawy, do tego obezwładniający zapach trunku wkoło 🙂 Wracając do Edynburga podziwiałyśmy przepiękne pokryte śniegiem okolice. Na chwilę stanęliśmy przy Doune Castle gdzie kręcono między innymi Monthy Python i Święty Graal oraz Outlandera, oraz przy 30 metrowych rzeźbach końskich łbów, tzw kelpies.

Kelpies to mityczne szkockie stworzenia które zamieszkiwały jeziora, głównie pod postacią koni. Wabiły do siebie ludzi, wciągały w wodę i zjadały. Nie wiem dlaczego więc postawiono im pomnik 😉

Wciąż mam wielki niedosyt Edynburga, Szkocji też ale w końcu wybieram się na tydzień do Highlands we wrześniu. Do samego Edynburga postaram się wyskoczyć znów za rok w jakiś letni weekend. 

O Edynburgu pisałam już TU, TU i TU

A o Szkotach TU

3 uwagi do wpisu “Ponownie Edynburg

  1. Pingback: Edynburg po raz czwarty. – Dublinia pisze

  2. Pingback: Trzy dni na Isle of Skye – Dublinia pisze

  3. Pingback: Edynburg po raz piąty. – Dublinia pisze

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.