We Wrocławiu byłam dwa razy z wycieczką klasową z liceum. Pamiętam tylko że za pierwszym razem poszliśmy na Panoramę Racławicką a za drugim do teatru na strasznie nudną sztukę Czekając na Godota. Później byłam tam jeszcze kilka razy przy okazji wyjazdu na mecze bokserskie z drużyną której kibicowałam. Ostatni raz miało to miejsce 25 lat temu, a więc dość dawno. Nie mając pomysłu na spędzenie tych świąt wielkanocnych, zastanawiałam się na fejsbuku gdzie wyjechać, kiedy koleżanka od niedawna tam mieszkająca i prowadząca swoją restaurację rzuciła hasło: Wrocław. I tak oto po ćwierćwieczu przerwy znów znalazłam się w tym mieście.
Podróżowałam, jak to moja jedna znajoma mówi, na burżuja, bo zamówiłam sobie samochód z szoferem i z lotniska i z powrotem, z takim szoferem co to czeka z wypisanym wielkimi literami nazwiskiem, ale nie aż z tak wypasionym co to ma specjalne ubranko i czapeczkę 😉 Korzystałam z firmy Rideways i polecam. Pan kierowca – ten sam zresztą w obie strony – opowiedział mi mnóstwo ciekawostek o mieście i polecił wiele atrakcji. Ta przyjemność kosztowała mnie tylko €36.
Przez Airbnb znalazłam cudowne duże mieszkanie w kamienicy na rynku, jednej z tych dziewięciu co pozostały niezniszczone podczas II wojny światowej, pochodzącej z XV wieku (nr 3) . Apartament świeżo wyremontowany, prysznic jak wodospad, mnóstwo książek, 200 filmów na dysku i widok z okien na odrestaurowany rynek. Coś pięknego.

Taki widok z okna miałam w dzień…

A taki w nocy 🙂
Miałam tam mieszkać od czwartku do poniedziałku rano, ale w ostatni dzień a więc w niedzielę rano wysiadł prąd. Właściciel Nicolas mieszka za granicą (jest chyba Brytyjczykiem) ale zaraz wysłał swego przedstawiciela, Francuza Vincenta. Vincent stwierdził że pomoże tylko elektryk a wiadomo, w Easter Sunday to będzie cieżko. Ze smutkiem więc skontaktowałam się z Airbnb które jest świetne w reagowaniu na wszelkie problemy (o tym pisałam już TU) i dziewczyna zaproponowała żebym znalazła odpowiadające mi mieszkanie, wysłała właścicielowi wiadomość żeby ona to mogła zobaczyć, i wtedy zadzwoni do niego, potwierdzi, ja będę mogła zabukować a za tę noc u Nicolasa dostanę zwrot.
Ponieważ interesowało mnie tylko ścisłe centrum, znalazłam mieszkanie nieopodal w trochę niższej cenie (za noc u Niolasa płaciłam €36.00) i wysłałam zapytanie. Za około 5 minut oddzwoniła dziewczyna z airbnb że właściciel Jakub zaraz wyśle mi zaproszenie do rezerwacji, ona mi już refunduje owe 36 euro i wszystko fajnie. To była tylko jedna noc więc specjalnie nie czytałam recenzji ani nie oglądałam zdjeć, zresztą chciałam to szybko załatwić. Kiedy przeszłam do rezerwacji nagle okazało się że z euro 25 za mieszkanie zrobiło się nagle 45. Jestem pewna że cwaniaczek zmienił cenę, ale chciałam to mieć z głowy żeby nie tracić dnia i zapłaciłam. Gdyby miejsce było fajne nie robiłabym z tego problemu.
Zabawa zaczęła się zaraz po zapłaceniu. Otóż procedura zameldowania się to tzw self check in, co jest dość popularną formą więc nie ma problemu. Self check in u Jakuba to jednak bardziej gra detektywistyczna w znajdywanie sladów prowadzących do celu. Albowiem najpierw trzeba znaleźć jedną lokalizację, bardzo niewidoczną z ulicy i naprawdę miałam z tym problemy. Znając kod do drzwi trzeba wejść i odszukać sejf, potem mając kod do sejfu znajduje się klucze. Z tymi kluczami idzie się do lokalizacji właściwej, którą też dość ciężko znaleźć. I tak krążyłam w te i wewte wkurwiona z walizą i reklamówką z jedzeniem i winem zabranymi z poprzedniego miejsca, w wietrze i na mrozie, bo zapomniałam wspomnieć że jak w piątek we Wrocławiu było lato, w sobotę pochurna wiosna, tak w niedzielę zaczęła się zima (kończąc się w poniedziałek około jedenastej rano).
Znalazłam wreszcie kamienicę i lokum. Co tu dużo mówić, upadek ze szczytu na samo dno. Zamiast pięknego wypasionego apartamentu – małe niedoczyszczone mieszkanko z umeblowaniem z PRL-u. Niewielka zapyziała kuchenka i łazienka wołająca o pomstę do nieba, wymagająca gruntownego remontu. Firanki z dziurami, ściany malowane chyba w 1945, ogólnie syf i bida z nędzą. Zamiast widoku na rynek, widok na podwórze po którym walały się butelki po Żytniej i jabolu. W kamienicy na rynku na schodach mijali mnie mieszkańcy wyglądający na prawników bądź lekarzy, mówiąc mi dzień dobry ze skinięciem głową, tu za scianą słyszałam rozmowy o kurwach jebanych. Jednym słowem, inny świat a tylko 5 minut na piechotę dalej 😉 Gdyby to nie była tylko jedna noc, na pewno bym tam nie została. Zlożyłam jednak reklamację na Airbnb domagajac się zwrotu połowy tego co zapłaciłam za tę norę.
Ale wracając do samego Wrocławia – miasto ( a przynajmniej jego stary rynek i okolice) jest naprawdę ładne, z ciekawą historią, mnóstwem fajnym knajpek i kupą miejsc do zwiedzania i atrakcji do odwiedzenia. Chyba lepiej mi się spędzało czas niż w Krakowie a to o czymś świadczy. Oczywiście nie zwiedziłam wszystkiego (np odbiłam się od drzwi do Panoramy Racławickiej która była zamknięta przez święta, co jest troche idiotyczne zważywszy na to ilu turystów przyjeżdża a takie dni) więc polecę tylko to co udało mi się zobaczyć. Kto wie, może tam jeszcze pojadę po więcej.
Rynek i Plac Solny
Powierzchnię 3,8 ha otacza 60 kamienic, z których wspomniane dziewieć oparły się wojnie i stoją sobie od XIV i XV wieku tam gdzie sobie stały. Reszta jest, jak to określają przewodniki, „swobodnie” zrekonstruowana. Moją ulubioną kamienicą była ta w której mieszkałam (renesans włoski ale i troche w stylu niderlandzkim), z przepiękną klatką schodową i korytarzem, a także Kamienica pod Siedmioma Elektorami (renesans i barokowe freski przedstawiające cesarza Leopolda i 7 elektorów) oraz małe domki połaczone łukiem nad bramą, zwane żartobliwie Jasiem i Małgosią.

Drugi rząd okien od dołu – uchylona szybka to moje mieszkanie.

Piękny sufit i brama…

… i nieco psychodeliczna klatka schodowa 😉
W centrum stoi okazały Ratusz, zabytek którego najstarsz część powstała w 1299 roku, oraz Sukiennice z malowniczymi przejściami. Rynek jest miejscem dla wszelkiego rodzaju performerów oraz punktem spotkań mieszkańców i turystów. Tam też znajduje się słynna Vega, pierwsza w Polsce, otwarta w 1987 roku restauracja stricte wegetariańska, a teraz już wyłacznie wegańska, gdzie chciałam iść i też się odbiłam od drzwi (zapraszamy po świętach).




O kamieniczkach Jaś i Małgosia tak napisano w Damsko- Męskim Przewodniku po Wrocławiu autorstwa Jagienki Świetlik-Prus:
„Wg mnie w JAsiu i Małgosi jest coś typowego dla stosunków damsko-męskich. Oto mały, łysawy kurdupel Jaś, typowy niechluj, ale przedstawiciel gatunku -poradzi sobie w życiu (w końcu dostał miejsce koło Rynku a więc jest zaradnym, silnym facetem) poderwał piękną Małgosię. która co prawda będzie skarżyć się koleżankom, jaki to ten JAś jest nieczuły i okropny (…) ale i tak będzie się go trzymać ze względu na wszystko.”

Na rynku są nie tylko kamienice ale i ciekawe wyszynki 🙂
Przylegający do Rynku Plac Solny, tzw rynek pomocniczy, był kiedyś miejscem gdzie handlowano solą, a także miodem, woskiem i skórami. Obecnie to ładny plac w którego centrum handlują kwiaciarki.
Krasnale
York ma swoje koty których szuka się z mapką, a Wrocław ma krasnoludki z brązu których jest już ponad 300! W latach 80tych XX wieku na murach miasta zaczęły pojawiać się malunki krasnali, wykonywane przez ruch Pomarańczowa Alternatywa. W ten sposób ruch protestował przeciw rządom komunistycznym. Ktoś wpadł na pomysł by na mieście postawić figurki skrzatów, i tak się zaczęło. Każdy ma swoje imię, są przedstawiciele różnych zawodów czy po prostu symbolizują jakąś cechę charakteru, np lenistwo. Bardzo fajna zabawa, jak się komuś chce można zgarnąć mapkę i poszukać wszystkie.



W budynku Banku Zachodniego jest specjalne wejście i ATM dla krasnoludków – jakie to słodkie 🙂
Jatki
Jedyny średniowieczny zachowany obiekt, dawne kramy mięsne. Pełniły swą funkcję od XII do XIX wieku. Obecnie mięskiem się już nie handluje a jedynie dość drogimi upominkami i biżuterią. W 1997 roku odsłonięto tam Pomnik Ku Czci Zwierząt Rzeźnych. Na jednej ze ścian można też zobaczyć tablicę Ku Czci Prostych Działań Matematycznych, z napisem 1 + 1 = 2.


Uniwersytet Wrocławski
Nie był w planie ale pan kierowca namówił mnie i bardzo dobrze. Wykupiłam bilet na zwiedzenie dwóch hal, Auli Lepoldina i Wieży Matematycznej (ze względu na taras widokowy). Aula Leopoldina to rzyg barokiem, chyba bardziej barokowego obiektu nie widziałam, no może oprócz Wieskirche w Bawarii. Aula jest tak bogato zdobiona że oczy bolą, ale na swój sposób to fascynujące i warto zobaczyć bo robi wrażenie. Wieża to jak wspomniałam dla ładnego widoku.


Mostek Pokutnic w Kościele Św Marii Magdaleny.
Chyba najciekawszy punkt widokowy w mieście – na wysokości około 45 metrów pomiędzy dwiema wieżami przechodzi mostek po którym podobno błąkają się dusze tych kobiet, które zamiast wyjś za mąż i rodzić wolały przygodne uciechy z mężczyznami (bez komentarza 😉
Schody są strome i kręte ale warto się pomęczyć.


Ostrów Tumski
Kiedyś wyspa, obecnie z wysepką Piasek łaczy go most Tumski uginający się pod ciężarem kłódek jakie zapinają na nim zakochani. To bardzo romantyczne miejsce i wybitnie pięknie prezentuje się wieczorem, przy zapalonych gazowych latarniach. Te latarnie zapala stylowo ubrany pan, robi to o różnych porach i trzeba się na niego czaić. Miałam to szczęście że udało mi się go przydybać, wkoło krążyło z pól tuzina ludzi usiłujących mu zrobić zdjęcie.



Zoo a konkretnie Afrykarium.
Ponieważ do Zoo poszłam w niedzielę, a więc w zimie, niespecjalnie chciało mi się spacerować, odwiedziłam więc tylko Afrykarium z fascynującym Oceanarium. Idąc przez tunele w wodzie podziwia się ryby przepływające tuż obok, robi to duże wrażenie. Nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu atrakcji a to był błąd.



Prawda życiowa – nigdy nie wiadomo co się czai pod powierzchnią 😉
Podwórko na Roosevelta
Uwielbiam sztukę uliczną, graffiti i murale. Na ulicy Roosevelta (od Jedności) mieszczą sie dość zaniedbane kamienice i podwórka które raczej odstręczają od spacerów, z wyjątkiem jednego. Artyści z pomocą mieszkańców przekształcili 1200 m2 paskudnego muru w dzieło sztuki, połaczenie murali z ceramiką. Malunki przedstawiają między innymi postaci historyczne, starożytny Egipt, dzieła Fridy Kahlo, Wyspiańskiego, Chagalla i Klimta. W żadnym miejscu we Wrocławiu nie zrobiłam tylu zdjęć. Mieszkańcy budynku często zagadują do odwiedzających i opowiadają o inspiracjach dla projektu. Zachwycił się nim nawet reżyser Wim Wenders. Polecam bardzo.







Galeria Neon Side, Ruska 46
Na podwórzu przy Ruskiej 46 znajduje się kolejna nieoczywista, „alternatywna” atrakcja. Zgromadzono tam bowiem prawie 30 neonów instytucji czy firm z których większość już nie istnieje. Jej założyciel zaczął kolekcję od zakupu neonu sklepu cukierniczego przeznaczonego na złom. Zapragnął ocalić miasto które stopniowo znika. To bardzo nostalgiczne i na swój sposób piękne miejsce.



Uliczki, zaułki, mosty
Wrocław jest bardzo fotogeniczny i trudno się powstrzymać przed robieniem zdjęć (choć muszę przyznać że starałam się nie zauważać bohomazów na zabytkowych budynkach, co mnie też tak irytowało w Rzymie) Warto wejść w każdą dziurę, jeśli nie znajdzie się interesującego architektonicznie detalu to będzie fajny mural, albo ciekawy sklepik, albo mostek lub rzeźba.








Pomnik Anonimowego Przechodnia
Kocia Kawiarnia Kot Cafe
Otworzyła się na parę tygodni przed moim przyjazdem, co za traf! W lokalu są na razie trzy kotki, docelowo ma być pięć. Kotki ze schronisk, jeden po przejściach, dobrze że znalazły bezpieczne miejsce, widać że są szczęśliwe. Kawiarni trochę brakuje do ideału ale hej, dopiero zaczynają. Panie obsługujące są bardzo miłe i oczywiście zakochane w kotach. Spędziłam tam ponad godzinę, jak każda kocia kawiarnia to bardzo relaksujące miejsce

Jedzonko i napitki
Jak pewnie wiecie nie jestem gastronomem i po knajpach się włóczę rzadko. Chcę jednak polecić dwa fajne miejsca. Pierwsze to Szynkarnia, od którego mnie trochę odstraszyła nazwa (że niby szynka a ja jestem wegetarianką z ambicjami na nieortodoksyjną wegankę) ale nazwa raczej wzięła się od szynku czyli lokalu gastronomicznego. Szynkarnia ma super menu i bogaty wybór polskich napitków, nie tylko piwa i wódki i różnych nalewek ale i cydru (agrestowy był bajeczny) i polskich win które podobno mają teraz swój renesans, i nie o jabole mi chodzi. Lokal gwarny, z miła atmosferą, fajna obsługa.

Drugie miejsce to mała Italia zaraz koło Mostu Tumskiego, a mianowicie L’Isola Sweet & Salty należąca do mojej dobrej znajomej o której wspomniałam na początku, Ewy. Ewa jest czytelniczką bloga i tak się poznałyśmy. Spotkanie w realu odbyło się dawno temu w Rzymie gdzie Ewa mieszkała, a pózniej spotykałyśmy się parę razy we Włoszech: w Sienie i na Sycylii.
Od zeszłego sierpnia Ewa i jej mąż, rodowity Sycylijczyk Vincenzo, prowadzą tę uroczą restaurację ze świetną kawą, super herbatą, ciachami i oczywiście włoskim jedzeniem z najlepszych produktów. Sprawdziłam na własnym podniebieniu smakując ulubioną potrawę włoską – Parmigiana di Melanzane.


Byłam bardzo zadowolna z pobytu a Wrocław jest bardzo fotogeniczny.

Fajnie się ogląda własne miasto cudzymi oczami. Szkoda, że nie udało Ci się zrobić zdjęcia neonów, kiedy świecą, nocą – śliczności. Ale masz po co wracać 😉 Pozdrawiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Na pewno kiedys tam jeszcze pojade:)
PolubieniePolubienie