Kiedy podjeżdżamy z koleżanką na parking przy „najdłuższej” irlandzkiej posiadłości Russborough House, na ścieżkach widać sporo turystów. Część tylko pospaceruje po ogrodach i parku co jest przyjemnością darmową, część zabierze dzieci do labiryntu z żywopłotu (€3.00) lub na poszukiwanie drzwiczek wróżek wiszących na drzewach. Wielu odwiedzi mieszczące się na dziedzińcu sklepiki artystów lub pójdzie na kawę i ciacho do kawiarenki, ewentualnie połazi po sklepie z pamiątkami. Ale tylko co piąty – według obliczeń osób zajmujących się marketingiem dworu – zakupi bilet w cenie €12.00 na godzinną wyprawę z przewodnikiem po arcyfascynujących wnętrzach. Ta czwórka naprawdę dużo traci.

Przeciętny turysta nie wie że ta ponoć najpiękniejsza rezydencja w kraju, zbudowana w stylu palladyńskim i o fasadzie długiej na 200 metrów, jeszcze niedawno borykała się z ogromnymi problemami. Zarządzająca nią fundacja wydała w zeszłym roku pół miliona euro na naprawy niewidzialnych gołym okiem rzeczy jak rury i przewody. Wg menadżera Russborough House, potrzebne jest 15 milionów by dom mógl pozostać otwarty dla zwiedzających przez kolejne lata. Połowę tej kwoty zapewniła wzbudzająca kontrowersje sprzedaż obrazów z kolekcji, między innymi Rubensa. Reszta się zbiera.
Można sobie tylko wyobrazić jak bogaci byli właściciele domu (trzy różne rodziny) którzy od roku 1740 do 2005 roku nie tylko utrzymywali siebie, rezydencję i służbę, ale do tego kolekcjonowali sztukę i byli filantropami.
Russborough powstał na zlecenie Josepha Leesona (mieszkańcy Dublina kojarzą ulicę jego nazwiska) późniejszego Earla Miltown. Zaprojektował go słynny architekt Richard Cassels, odpowiedzialny za budowę innych znanych budowli jak Powerscourt i Carton House. Earl of Miltown zapełnił rezydencje dziełami sztuki i jego potomkowie kontynuowali rozszerzanie kolekcji. Aż sześciu kolejnych Earlów zamieszkiwało Russborrough ze swymi rodzinami, ostatni zmarł bezpotomnie. Wdowa była niepocieszona że posiadłość wraz z kolekcją przypadnie najbliższemu męskiemu krewnemu więc postanowiła dzieła sztuki podarować Galerii Narodowej w Dublinie. Było ich tak dużo że musiano dobudować do niej skrzydło które nazywa się Szkrzydłem Miltown. Ów męski krewny, niejaki Edmund Turton, rzadko pomieszkiwał w Russborrough. Po jego śmierci żona sprzedała majątek rodzinie Daly, a ci odprzedali go w 1952 lordowstu Beit.
Lord Alfred Beit miał szczęście mieć wujka, także Alfreda, który w czasie swego życia był drugim najbogatszym człowiekiem na świecie (nie wiem kto był pierwszym) a to dzięki kopalniom diamentów w Afryce. Dodatkowo ów wujek nie miał dzieci i po jego śmierci wszystko przeszło w ręce brata, Otta, a po jego śmierci do Alfreda juniora. Mimo tak ogromnego majątku młody dziedzic nie stał się utracjuszem ale poświęcił sie polityce oraz dokupywaniu kolejnych obrazów do kolekcji zaczętej przez wujka, w której znalazły sie dzieła Vermeera, Goyi i Rubensa. W przerwach w politykowaniu podróżował po świecie i nagrywał krótkie filmy (można je oglądać w Russborrough) oraz pasjonował sie fotografią trójwymiarową. Swą przyszłą żonę, Clementine Mitford, poznał w 1930 i poślubił w 1939 roku. Clementine pochodziła z arystokratycznej rodziny i była kuzynką słynnych sześciu sióstr Mitford, ówczesnych Kardashianek. Kiedyś napiszę o nich posta bo to niesamowicie barwne postaci.
W 1952 państwo Beit przeglądając jakiś magazyn znaleźli ogłoszenie o dworze na sprzedaż znajdującym się w Irlandii. Przyjechali, zobaczyli, zakochali się i kupili. Od razu wkręcili się w lokalną społeczność i choć byli Anglikami, zostali przez nią zaakceptowani. Lord udzielał się w klubie strzeleckim i pływackim a lady prowadziła fundacje charytatywne.
O dziwo niezwykła kolekcja malarstwa znajdująca sie w domu dopiero w 1974 roku przyciągnęła rabusiów. Członkowie IRA pod wodzą kobiety wdarli się do dworu, związali i poturbowali lorda i lady i uciekli z 12 obrazami które na szczęście odnaleziono. W 1986 roku kradzieży dokonał znany dublinski kryminalista „Generał” czyli Martin Cahill (uprzednio zwiedziwszy dom jako turysta). Wszystkie prócz dwóch pomniejszej wartości okazy udało się z czasem odzyskać. Po dwóch kolejnych rabunkach na początku lat 2000, państwo Beit postanowili podarować lwią część swych zbiorów wartą 100 milionów euro Galerii NArodowej. Jeden z ich obrazów autorstwa Vermeera, „Pisząca list” można zobaczyć na rewelacyjnej wystawie którą gorąco polecam: Vermeer and the Masters of Genre Painting: Inspiration and Rivalry. Jeszcze tylko przez miesiąc.
Państwo Beit umarli bezpotomnie i zgodnie z ich życzeniem majątkiem zarządza wspomniana fundacja. Naprawdę warto wydać te 12 euro bo w środku zobaczymy oryginalne meble i przedmioty zgromadzone przez lady i lorda, wszystkie bardzo cenne, unikatowe i o dużej urodzie i wartości. Do tego część kolecji obrazów (wśród nich sam Picasso). Przewodniczka opisuje barwnie prawie każdą rzecz wartą uwagi – a to oryginalny zegar, a to jedyny w swym rodzaju stół czy porcelana należąca do Madame du Barry. Każde pomieszczenie jest piękne ale mnie najbardzej podobał się pokój do czytania wypełniony książkami.
Podziwiałam też zdjęcia wykonane przez lorda Beit, głównie portretujące rodzinę oraz przyjaciół, wśród nich niezwykłej urody kobiety – fryzury i moda lat trzydziestych ubiegłego wieku były niezwykle twarzowe. Ciekawostką jest to że lord pisał pamiętniki, które po jego śmierci przypadły żonie. Lady Beit zaznaczyła w swoim testamencie iż mogą być one opublikowane 21 lat po śmierci królowej. Oczywiście wzbudza to spekulacje na temat ich zawartości która może być kompromitująca dla rodziny panującej.
Po zwiedzeniu domu i ogrodów warto się poplątać po labiryncie z żywopłotu. Dość długo nie mogłyśmy znaleźć drogi do środka choć M. instruowała: trzymaj sie zewnętrznej, trzymaj się zewnętrznej! W końcu się udało 🙂
Pingback: Lord bez kończyn i skandalistki z wyższych sfer czyli z wizytą w Borris House – Dublinia pisze
Pingback: Galeria Narodowa w Dublinie – Dublinia pisze
Pingback: Johannes Vermeer – wystawa stulecia – Dublinia pisze