Czasem zdarza mi sie patrzec na dzieciaki ktore trzymaja w rekach tablety i iphony albo slucham kolegow z pracy ktorzy poluja przed Gwiazdka na jakis modny w danym czasie prezent – czy to jest lalka z Frozen czy My Little Pony – i przypominam sobie czym bawilam sie ja sama i moje kolezanki w dziecinstwie.
Uplynelo juz ponad 30 lat,czasy sie bardzo zmienily – moje pokolenie na Komunie Swieta dostawalo szkaplerz srebrny i w najlepszym wypadku rower lub zegarek, a szczytem nowoczesnosci i ducha technologii byl radziecki WILK ZBIERAJACY JAJKA (jakby ktos mial do tej gry sentyment mozna pobawic sie TU.
Ale od poczatku – zaczne od tego ze bylam dzieckiem dosc dziwnym i nielubiacym towarzystwa innych dzieci. Upodobanie do samotnosci zreszta zostalo mi do dzis. Nauczylam sie czytac i pisac majac 4 lata i od tej pory w zasadzie zadne zabawki moglyby dla mnie nie istniec bo byly przeciez ksiazki i zeszyty gdzie mozna bylo zapisywac wlasne historie. Mieszkalismy na malym osiedlu domkow jednorodzinnych blisko lak, pol i lasow. Ominela mnie wiec kultura blokowisk i trzepak, za to na ogrodku mialam piaskownice gdzie stawialam babki jako male bobo. Niestety towarzystwa innych dzieci tak do konca nie udawalo sie unikac bo kolezanki mamy przychodzily ze swoimi w odwiedziny. Irytujace te osobniki (dzieci nie matki, choc i niektore matki tez byly wkurzajace) niestety wylacznie plci zenskiej, akceptowaly tylko dwie zabawy – w sklep i w dom.
Wiec bralo sie od babci wage i odwazniki i jakies papierowe torby,jedna z dziewczynek stawala „za lada” a reszta ustawiala sie w kolejce i kupowala kilo soli, maki czy cukru. Oczywiscie piasek z piaskownicy pelnil role wszystkich towarow. Wyobrazacie sobie jakie to bylo NUDNE? Zabawa „w dom” miala 2 wersje – albo ROLE PLAYING czyli przyjmowalysmy na siebie role mamusi, tatusia, cioci, dzieci itp, albo sluzyly do tego lalki. Rzecz jasna taki dom byl skopiowany z rzeczywistosci czyli tatus pracowal, po powrocie siadal przed telewizorem, mamusia narzekala na niego i caly swiat, dzieci rozrabialy, mamusia gotowala. Czasem mamusia miala male dziecko – to byla lalka w wozku – i go przewijala, karmila, usypiala i tak na okraglo. Juz wtedy odczuwalam niechec do macierzynstwa i tradycyjnego podzialu rol w malzenstwie wiec ta zabawa byla gorsza tortura niz w sklep.
Czasem zdarzalo sie ze w odwiedziny przychodzila kolezanka mamy z synem i to juz bylo o niebo lepsze. Gralismy w chinczyka, w warcaby, w samotnika i inne planszowe gry. Byl okres kiedy ojciec poswiecal mi swoj „cenny” czas i wtedy potrafilismy cale popoludnia grac wlasnie w warcaby, w bierki, a jak juz bylam starsza troche to w panstwa -miasta (pamieta ktos to fajna i bardzo edukacyjna zabawe?)
Kiedy dostalam wreszcie swoj rower wigry 2, moglam uciekac od innych dzieci w swoj wlasny swiat. Potrafilam na nim jezdzic godzinami ( a bylo gdzie bo jak juz wspomnialam otaczaly nas same pola i laki, plus 2 duze lasy i nawet jeziorko jakies bylo) i chyba temu zawdzieczam ze babcine tuczenie mnie smalcem i kielbasa nic nie dalo bo wszystko spalilam na rowerze.
Nazwalam go Blekitny Chryzolit. Nie mialam pojecia ze chryzolity sa zielone, ale naczytalam sie wlasnie opowiesci z tysiaca i jednej nocy i mialam w glowie te czarujace nazwy kosztownych kamieni jak chryzolit, szmaragd czy rubin. Do bagaznika wkladalam kilka ksiazek, zeszyt i dlugopis i juz mnie nie bylo. Podczas przystankow w jezdzie siadalam gdzies pod drzewkiem albo na polance i albo czytalam albo spisywalam jakies niestworzone historie ktore pozniej opowiadalam Blekitnemu Chryzolitowi (tak tak, rozmawialam z rowerem).
Lalki nigdy mnie specjalnie nie pociagaly, a juz na pewno nie te w ksztalcie lysego niemowlaka ktorymi tak ekscytowaly sie moje „kolezanki”. Ale kiedy mialam 10 lat wyjechalismy na miesiac do Francji i stamtad przywiozlam sliczna laleczke o imieniu Dalida (wtedy tego nie wiedzialam ale to byla taka francuska Barbie, nazwana Dalida na czesc slynnej francuskiej piesniarki). Dalida miala zamszowa obcisla spodniczke za kolano, wysokie modne kozaczki do kolan, blekitna bluzeczka i biale futerko (wszystko do sciagania) i oczywiscie pare sporych piersi, talie osy i dluuuugie nogi oraz burze blond wlosow. Wymyslilam Dalidzie z 20 roznych zyciorysow i historii z nia powiazanych. Nigdy nie byla mama ani kura domowa oczywiscie, ale albo gwiazda filmowa, albo slawna pisarka, albo szpiegiem, i w mojej glowie przezywala niesamowite przygody.
Mialam tez oczywiscie kostke Rubika a jakze. Co to byl za szal…nie mozna bylo telewizora wlaczyc zeby nie bylo programu pokazujacego jakiegos nadetego bachora ukladajacego kostke w pare minut. Bardzo ciezko bylo dostac te oryginalna wegierska ale podarowal mi ja wujek wiec wypadalo okazac jakis entuzjazm. W ogole mnie nie interesowalo jej ukladanie, kostka wiec zostala zagarnieta przez mojego ojca ktory nigdy jej nie byl w stanie zlozyc.
A teraz dochodze do mojej ulubionej zabawy, ale zeby ja opisac musze zaczac od tego ze byla taka jedna jedyna dziewczynka z ktora bylam w stanie dogadac sie w dziecinstwie. Miala na imie Basia, mieszkala jakies 5 min od mojego domu i byla o rok starsza.
Basia miala wyobraznie wykraczajaca ponad babki z piasku i zabawe w dom. Tez posiadala rower i lubila na nim jezdzic,odbywalasmy razem wyprawy na inne osiedle po lody kulkowe i tak sie zaczela znajomosc. Poniewaz nie mialysmy telefonow wymyslilysmy zostawianie sobie listow w skrytce ktora urzadzilysmy tak w polowie drogi do swoich domow. Byl tam taki gleboki row wykopany za cholere nie wiem po co. Tam wydrazylysmy schowek, wlozylysmy drewniane pudelko i codziennie zostawialysmy sobie liscikia czasem jakiegos cukierka czy lizaka.
Obie mialysmy bogata kolekcje zwierzatek z tworzywa ktore bylo taka bardzo twarda guma. Kazde mialo gdzies gora 5 cm wysokosci i kupowalo sie je w takim smiesznym sklepie z cyklu mydlo i powidlo. Pani wlascicielka trzymala je w duzym sloju, raz na tydzien dostawalam pieniadze na kolejne, szlam do sklepu i kobieta wysypywala wszystkie na lade a ja wybieralam. Byl to totalny misz masz gatunkow, a wiec zajace, psy,zyrafy, konie, psy roznych ras, tygrysy…chyba cala fauna swiata. Nikomu to nie przeszkadzalo ze krolik byl wiekszy od pantery.
No i nie wiem ktora z nas wymyslila zabawe w zwierzatka: dzielilo sie stol na pol i kazdej polowa to bylo osobne krolestwo. Zwierzatka byly obsadzone w rolach krolowej (nigdy nie bylo krola, w naszym swiecie panie dominowaly) dam dworu, ministrow itp. Dwa panstwa zyly albo w zgodzie – i wtedy krolowe sie wizytowaly – albo w niezgodzie i wtedy byly walki. Ponadtwo na dworze toczyly sie intrygi, romanse i rozne poboczne watki. Szybko wydebilysmy od mam ich sztuczna bizuterie ktora robila za klejnoty w skarbcu, czasem tez dekorowalysmy jakimis lancuszkami krolowe i damy dworu. Latami sie to ciagnelo a fabula to taki Rzym, Borgiowie,Romeo i Julia i Walka o Tron w jednym w wersji feministycznej i oczywiscie bez seksu.
Zabawa zmarla smiercia naturalna kiedy juz podroslysmy na tyle by zajac sie powazniejszymi sprawami jak np chlopcy w szkole 😉 Zwierzatka ciagle gdzies sa u mamy na strychu, Dalide wykonczyl moj brat kiedy byl paskudnym szkrabem – urwal jej glowe i nogi i gdziez zapodzial. A Basia pracuje teraz w miesnym choc tak nie lubila zabawy w sklep.