Jak na osobe ktora nie gotuje i malo je (malo nie tylko w sensie ilosciowym ale i malo rodzajow jedzenia) to zadzwiajaco uwielbiam wszelkie programy i filmy o gotowaniu albo z gotowaniem w tle.
Ostatnio zrobilam sobie taki maraton kulinarny na ekranie:
„Les émotifs anonymes” czyli po polsku „Przepis na milosc” – sympatyczny film francuski z 2010 roku, taki troche „ameliowaty” o emocjonalnej cukierniczce (nie chodzi mi tu o naczynie na cukier ale o zawod) i niesmialym do przesady wlascicielu fabryki czekolady. Bardzo subtelna komedia romantyczna inna niz te hollywoodzkie. Slodka ale nie do bolu – fajna.
„Chef” z 2014 roku – o szefie kuchni ktory popadl w tweeterowy konflikt ze slawnym kulinarnym blogerem. Paradoksalnie pomoze mu to odkryc na nowo uroki i smaki swego zawodu a takze wiez z synem. Niby nic specjalnego ale oglada sie gladko i z zainteresowaniem. Sam Dustin Hoffman pojawia sie w malutkim epizodzie. Jedyne co mnie zdziwilo – szefa gra aktor o „nienahalnej urodzie” i widzowi kaze sie uwierzyc ze ten pan mial za eks zone Sofie Vergare a za kochanke Scarlett Johansson…
„Soul Kitchen” zapowiadal sie fajnie ale zial nuda ze hej…przebrnelam przez jakies 20 minut i wylaczylam.
A na deser zachowalam sobie „The hundred-foot journey” z jedna z moich ulubionych aktorek Helen Mirren.
Nawet nie wiedzialam ze rezyserowal Lasse Halstrom odpowiedzialny za wspaniala „Czekolade” ale po pierwszych ujeciach pokazujacych francuskie miasteczko zorientowalam sie od razu – te same klimaty. I czy te wszystkie miejsca pokazane w obu filmach naprawde istenieja? Bo wygladaja jak z bajki.
Kiedy pojawia sie to male miasteczko i obiad przygotowany z sera ktory sie „robi” z wlasnych krow, pomidorow chodowanych w ogrodku, jajek od kur co tam dziubia sobie trawke, z oliwy ktora sie tloczylo z rosnacych za domem drzewek to az sie chce pierdolnac wszystkim, kupic jakac chalupe w Prowansji czy Lanwedocji i sobie tak zyc 😉
Powiedzialam to nawet do C. a on na to: Acha, z twoim charakterem to widze to tak: najpierw by bylo pare butelek oliwy do wlasnego uzytku, potem sklepik, potem fabryczka, potem najlepsza oliwa w regionie, wejscie na gielde itp…i by sie wszystko spieprzylo 😉 No tak. Prawda.
Co do filmu – nie jest to zadne arydzielo ani nie udaje go. To ciepla i smakowita opowiesc o zderzeniu dwoch kuchni, dwoch temperamentow i dwoch kultur. Z jednej strony restauratorka z gwiazdka Michelin a po drugiej hinduska knajpa. Sasiedzi – niby konkurencja, niby zawada, z czasem – szacunek i przyjazn.
Pasjami sledze tez australijskiego Masterchefa (irlandzki nie podoba mi sie) i ostatnio polknelam kilka sezonow Kuchennych Rewolucji, doslownie w pare dni odcinek za odcinkiem.
Fascynujace jest to jak ludzie ktorzy otwieraja restauracje (to sie tyczy w sumie kazdego biznesu) nie maja o tym pojecia, planu a czesto i zainteresowania tematem.
„Ja pani Magdo do kuchni nie wchodze” – powiedziala pewna pretensjonalna panienka-wlascicielka – „Od tego jest kucharka”.
A kucharka jest od gotowania ale wlasciciel jest od tego zeby sie na tyle na tym znal i sie interesowal co sie w kuchni wyrabia by go panie kucharki nie orzynaly i nie olewaly roboty. Jak mozna sie nazywac restauratorem i nie wiedziec z jakich produktow sie u niego gotuje? Czy swieze, czy przeterminowane, czy najgorszej jakosci i czy czysto w srodku? Jak mozna tego jedzenia nie probowac?
Jak mozna nie wiedziec co jak i za ile podaje konkurencja („Nie mam czasu pani Magdo na chodzenie po lokalach”) No kurna ja spalam we wszystkich hotelach w okolicy incognito i za wlasne pieniadze i w srodku nocy przebudzona wyrecytuje jakie maja raty na kazdy dzien nadchodzacego tygodnia.
Jak mozna nie lubiec tego co sie robi i miec to tylko po to bo „byla okazja kupic/wynajac lokal” albo „wydawalo sie to dobrym biznesem” („ALe ja jeszcze nie wiem czy ja to lubie. Moze z czasem polubie” – pani ktora wziela 800 tys kredytu na otwarcie)
Jak mozna na zarzuty pani Magdy ze podaje sie ludziom sosy z proszku, zupy tubki i inne prefabrykaty z magiczna literka E odpowiedziec: „Ale takie sa standardy”.
Jak mozna do kuchni przyjac panow kucharzy po zawodowce o specjalnosci mechanik samochodowy ktorzy pojecia nie maja o gotowaniu…a juz jak kandydat na glownego szefa nie wie co to jest beszamel albo sardela to chce sie plakac.
Ale jednak wiekszosc restauracji po Kuchennych Rewolucjach odnosi sukces, czasem spektakularny jak np. u Schabinskiej ktora przeszla zmiane 2 lata temu i wciaz sie tak kreci ze wlasciciele otworzyli 2 dodatkowe sale, albo Dom Bawarski gdzie gotuje dodatkowa nocna zmiana, a Golonka w Pepitke zapchana po brzegi sprzedajac ponad 2000 golonek na miesiac 🙂
Wiem troche bo podczytuje w internecie jak sie im powodzi i ogladam interesujacego vloga „Sledze Magde Gessler” ktorego autor bez zapowiedzi odwiedza porewolucyjne przybytki.
A wlasciciele mowia – trzeba odkryc w sobie pasje i pracowac na sukces.
A w ogole pani Magda to kobita z jajami i bardzo chcialabym ja spotkac kiedys:) Szanuje ja za propagowanie i odswiezanie tradycyjnej kuchni regionalnej, bo w koncu narod jezykiem wlasnym i kuchnia stoi.