Toksyczny optymizm czyli powrót do Pollyanny.

Powroty do lektur z dzieciństwa i wczesnej młodości bywają bardzo interesujące (oczywiście o ile minęło sporo czasu, im więcej, tym lepiej). Nie tylko bowiem świat się zmienia, ale i my sami. Nabieramy doświadczeń życiowych, uczymy się różnych rzeczy, zmieniamy opinie i poglądy. Dorastamy po prostu. Lubię sięgać do książek, które dawno temu lubiłam czytać i zazwyczaj zaskakuje mnie, jak inaczej je odbieram i na jakie rzeczy obecnie zwracam uwagę.

Taka na przykład seria o Panu Samochodziku, która jest w sumie bardzo interesująca, jeśli się wyrzuci z niej głównego bohatera, z jego mizoginistycznymi poglądami, skłonnościami do nieletnich chłopców w harcerskich ubrankach i uwielbieniem dla milicji obywatelskiej. Teraz, kiedy czytam te książki, nic mnie tak nie irytuje jak nadęty bufon pan Tomasz właśnie. Seria o Ani z Zielonego Wzgórza, czy też Anne z Zielonych Szczytów (w nowym, dużo lepszym tłumaczeniu) to z kolei historia marnotrawsta czasu, inteligencji i pieniędzy dla zdobycia wykształcenia, by wylądować u boku męża jako pani Gilbertowa Blythe i do końca życia zajmować się domem, dziećmi i plotkami. Piękne dziewczęta umierają albo mają nieładną figurę, bogate dziewczęta mają brzydkich i nieciekawych mężów, a rozdział, w którym Ania, Gilbert i Janka (świeżo upieczeni nauczyciele) dyskutują o biciu dzieci, spowodował, że ciarki przeszły mi po plecach. Pominę milczeniem zabijanie kotów i kogutów przez bachory, co jakoś jest całkiem normalne. W Pustyni i w Puszczy natomiast ocieka gloryfikacją białej rasy i ogólnie jawnym rasizmem, o Stasiu – zarozumiałym smarkaczu, nie wspominając.

Zaczęłam niedawno słuchać jednej z ulubionych przeze mnie książek dzieciństwa, czyli Pollyanny autorstwa Eleanor H Porter. Pamiętam dzień, kiedy dostałam ją w prezencie od jakiejś znajomej mojej mamy, która powiedziała, że podejście głównej bohaterki do życia jest kluczem do szczęścia i sposobem na życie. Książka była w miękkiej, białej okładce z czarno białymi ilustracjami. Miałam może 10, 11 lat, przeczytałam ją kilka razy, ale na szczęście nie wywarła na mnie jakiegoś dużego wrażenia, bo wzięłam się za poważniejsze rzeczy, choćby Agathę Christie i Władcę Pierścieni. Po wysłuchaniu jej ponownie, ostrzegam wszystkich rodziców – nie polecajcie jej swoim dzieciom. I nie chodzi mi wcale o fakt, że powieść zachęca dzieci do zaczepiania samotnych, dorosłych mężczyzn i odwiedzania ich w domu… teraz tego typu rzeczy wywołują nieciekawe skojarzenia, ale propaguje zaiste niebezpieczny i toksyczny sposób rozumowania, który zyskał nazwę syndromu Pollyanny.

Gdyby ktoś nie wiedział o czym powieść jest – Pollyanna to osierocona dziewczynka, która zostaje z poczucia obowiązku przygarnięta przez swą bogatą i samotną ciotkę Polly. Pollyanna, córka biednego pastora, została przez niego nauczona „gry w szczęście”. Oto bowiem w każdej sytuacji należy znaleźć jakąś pozytywną stronę. Zaczęło się od tego, że Pollyanna pragnęła dostać lalkę. Ponieważ jej rodzina żyła w biedzie, o lalkę poproszono towarzystwo dobroczynne, które zbierało prezenty i dary dla biednych rodzin. Lalki nie przysłano, ale zamiast tego przyszły kule inwalidzkie. Tata wymyślił więc, że Pollyanna powinna się cieszyć, że ich nie potrzebuje. Na tym polega właśnie metoda Pollyanny – życie daje cytrynę, zrób z niej lemoniadę. Jesteś biedny – ciesz się, że przynajmniej jesteś zdrowy. Jesteś chory – ciesz się, że jeszcze żyjesz. I tak dalej.

Niby powinno się to odwoływać do mojej teorii pozywnego myślenia i wiary we wszechświat – ale wcale tak nie jest. Metoda Pollyanny to skłonność do stania w miejscu i nie pozostawiania za sobą sytuacji, które po prostu nie są dla nas dobre, ale do przyzwyczajania się do nich. Wiecie, coś w stylu: mąż mnie bije, ale przynajmniej jest dobrym ojcem i dobrze zarabia. Nie cierpię swojej pracy, ale inni nie mają żadnej a ja mam stały dochód. To jest myślenie typu: zawsze mogłoby być gorzej, zamiast: zawsze może być lepiej. To jest metoda na pogodzenie się z losem i wyciskanie z tego tyle radości, ile się da, dla pozorów zadowolenia.

Tego typu teorie bardzo pasują do religijnego życia, jakie propagowała zarówno Eleanor H Porter jak i Lucy Maud Montgomery. Pasują też do czasów, kiedy każdy powinien znać swoje miejsce. Pochyl z pokorą głowę i ciesz się tym, co masz. Wiadomo, że dążenie do czegoś lepszego nie wszystkim było i jest w smak. I oczywiście, jak najbardziej należy doceniać to, co się ma, bo są tacy, którzy i tego nie mają. Ale jeśli coś nie jest dla nas dobre, należy dążyć do zmiany, zamiast w tym trwać, bo mogło być gorzej.

Syndrom Pollyanny to też taki syndrom wyparcia. Jest chujowo, tak, ale wmówmy sobie, że jest fajnie. Bo słońce świeci, bo mamy co do gęby włożyć, bo jeszcze nas stać na Netflix, by pooglądać 365 dni i wyobrazić sobie, że to jakiś Massimo czeka w sypialni, a nie facet, które przestałyśmy kochać w 1996 roku. Jest chujowo, ale po śmierci czeka nas królestwo niebieskie, dziewice czy coś tam innego. Należy być wdzięcznym za wszystko, co się ma. Ale jeśli to nie daje nam szczęścia, trzeba dążyć to czegoś innego. Bo tak naprawdę, tylko to jest ważne – żeby być szczęśliwym.

8 uwag do wpisu “Toksyczny optymizm czyli powrót do Pollyanny.

  1. A ja mam odrobinę inne poglądy na Pollyannę- bardziej pasuje mi pogląd „nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”. Niby subtelna, ale jednak różnica. A trochę optymizmu i dążenia do zmiany też w Pollyannie jest

    Polubione przez 1 osoba

  2. W tym optymistycznym podejsciu just wazne rozpoznanie czy dana sytuacja jest zależna od nas, czyli czy możemy ja zmieniać (np. Zła sytuacja materialna) czy tez całkowicie od nas nie zależy (choroba, śmierć, wypadek).
    I w tych drugich szukac jakiegokolwiek pozytywnego aspektu.
    Przykład z mojego niedawnego życia: ciężko zachorowałam (niezależna ode mnie) a z tego powodu nie mogłam palić. I po chorobie postanowilam do palenia nie wracać (z pozytywnym skutkiem). I tu jest moje „pollyannowanie” mimo cierpienia i bólu choroba przyniosła mi wielka korzyść…
    Ale to nie jest cieszyć się z upokarzającego prezentu(kule). Pozytywnie było by wyrzucic kule i poszukac sposobu na zarobienie paru groszy żeby dziecku ta lalkę kupić ( na pewno wykonalne nawet 100 lat temu).

    Polubione przez 1 osoba

  3. Bo cieszenie sie z (nawet malych, drobnych) dobrych rzeczy, to co innego, niz akceptowanie zlych. Szczegolnie, kiedy mozna je zmienic Czesto te pojecia sa mylone i osoby, ktore maja pozytywne nastawienie do zycia (ktore sami zmniaja) uwazane za wlasnie na takie chorujace na pollyannizm: pluja ci w twarz, to mow, ze piekny deszczyk leci.

    Polubione przez 1 osoba

  4. Dammar

    Fakt, wdziecznosc za to co sie ma to jedno, warto to doceniac. Ale jesli kreujemy wlasne zycie, to nie ma tam miejsca na akceptowane zlych rzeczy I traktowanie ich jako zamiennika do tego co faktycznie bylo dla nas celem.
    Jesli dziewczynka marzyla o lalce, wyobrazala sobie jak ja przytula, ubiera, bawi sie nia, to kule raczej nie spelnia tego zasdania. Nie zaspokoja tych potrzeb, wiec chyba nie o to chodzi w pozytywnym mysleniu.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.