Wcale nie miałam w planie odwiedzić w tym roku Edynburg. Ale jeden z moich starych voucherów Ryanaira tracił ważność w styczniu, musiałam go więc wykorzystać. Niespecjalnie miałam z czego wybierać, do tego celowałam w drugą połowę roku, mając nadzieję, że do tego czasu sytuacja z turystyką się jakoś wyklaruje. Padło na Edynburg, zarezerwowałam loty, buknęłam też B&B tak na wszelki wypadek, w bardzo dobrej cenie, i czekałam na rozwój sytuacji. I udało się – od 19-to lipca można teoretycznie bez problemów podróżować po Europie, UK i strefie Schengen. Wystarczy mieć vaccine cert i już.
Niespecjalnie wiedziałam, czego się spodziewać. Ryanair przysyłał mi co dzień email, żebym dokładnie sprawdziła jakie dokumenty mam mieć i co wypełnić, tudzież co mi grozi, jak czegoś nie zrobię. UK traktuje loty z Irlandii jako domestic, nie musiałam więc nic robić. Wracając miałam tylko wypełnić online formularz, tzw locator form, coby mnie można było zlokalizować. Spodziewałam się pustawego lotniska, jakież więc było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam jak pełne są parkingi. W środku – masa ludzi. Na szczęście wykupiłam jak zwykle fast track, inaczej stałabym w kolejce do bramek ponad godzinę albo i dłużej. I to wcale nie dlatego, że jakieś dodatkowe dokumenty są sprawdzane. Tylko boarding pass.
Leciałam prosto po pracy, miałam więc zamiar coś zjeść na lotnisku. Okazało się, że większość miejsc z jedzeniem jest zamknięta – czy to z powodu niedawnego otwarcia, czy braku staffu, trudno powiedzieć. Tylko dwa były otwarte, ale też pełne ludzi, nie było miejsca. Jedyna opcja jaka mi została, po przejściu całego lotniska, to był sklepik z sandwichami i sałatkami. Wszystko z mięsem. I tu jako wegetarianka miałam dylemat – głodować aż do rana, kiedy to dostanę śniadanie w B&B (ostatnim moim posiłkiem był jogurt o 11-stej) czy zjeść sandwicha z kurczakiem. Desperate times call for desperate measures. Zjadłam więc sandwicha.
Sklepy duty free zapełnione w połowie. Miałam cała listę zakupów od C, który wykończył wszystkie swoje zapachy, a ja chciałam kupić nowego Narciso Rodrigueza. Narciso owszem był, ale z powodu covida nie ma testerów i nie można powąchać, więc zrezygnowałam. Napakowałam co mogłam, za jakieś 400 euro. Mówię w kasie, że do odebrania po przylocie, że wracam o 11 w nocy, a pani na to, że niestety tak późno nie będę mogła odebrać. Nigdy wcześniej nie było z tym problemu. Ok, odeszłam z kwitkiem. Po przylocie do Edynburga nie sprawdzano nam nawet paszportów. Dla lotów z Irlandi isą osobne bramki. Zamówiłam sobie taksówkę, bo nie chciałam się po nocy włóczyć autobusem. Zrobiłam to przez booking.com, który zaoferował mi 10% zniżki. Ok, taksówkarz miał czekać na mnie w sali przylotów z kartką z moim nazwiskiem. Oczywiście nikogo nie było. Miałam numer, więc dzwonię. Odpowiedział mi kierowca z tak silnym akcentem (Hindus) że go w ogóle nie rozumiałam. Coś tam bełkotał i bełkotał, w końcu zajarzyłam z trudem, że on dopiero jedzie i będzie stał w tzw pick up zone, gdzie mam dojść. Ok, to było tylko 5 min na piechotę, ale booking.com wyraźnie potwierdził mi, że taksówka już będzie jak przylecę i że kierowca będzie czekał w hali przylotów. Nie, nie rzucałam się ani nie napisałam bluzgającego inwektywami complaina do booking.com. Na pewno jednak już z takiej opcji nie skorzystam.
Claremont B&B zarezerwowałam tak trochę w ciemno, byle coś mieć. Cena była śmieszna, bo bukowałam ze sporym wyprzedzeniem, za 3 noclegi ze śniadaniem 150.00 funtów. Nawet się zdjęciom nie przyjrzałam, sprawdziłam tylko, że jest 20 min od zamku na piechotę. Dopiero na kilka tygodni przed przyjazdem, kiedy nadzieja na to, że jednak się tam udam, rosła i rosła jak ciasto w piekarniku, zorientowałam się, że B&B jest w cudownej dzielnicy Stockbridge. Uwielbiam tę okolicę. Wmeldować się można było do dziewiątej, ja miałam przybyć późno. Napisałam więc do B&B co robić w takiej sytuacji i dostałam odpowiedź, że klucz w kopercie będzie czekać przy drzwiach. Kurna, pomyślałam sobie, a co jak tę kopertę ktoś zgarnie zanim się tam pojawię… Ale Stockbridge to nie jakaś lumperka. Tam się nie czają żadne podejrzane osobniki, czyhające na zostawione w BB klucze. Kiedy podjechałam pod wskazany adres taksówką, zobaczyłam rząd eleganckich zabytkowych budynków, do których prowadziły żeliwne bramki otoczone gęsto żywopłotem. W drzwiach czekała koperta, a jakże. A pokój przeszedł moje oczekiwania, bo był bardzo duży i ładnie urządzony, z lodówką, ekpresem do kawy i cała baterią napoi oraz batoników i herbatników.
Nazajutrz rano olśniła mnie sala śniadaniowa, z masą portretów Bonnie Prince Charlie i Marią, królową Szkocji na ścianach, oraz samo śniadanie. Miły pan manager prowadził ze mną przyjemną rozmowę, oczywiście na temat lockdownów, covida i powracających turystów. Dowiedziałam się też, że praktycznie nic się w Edynburgu nie zmieniło, oprócz nowego shopping centre, które z powodu swojego zabawnego kształtu przypomina jednym obierkę z pomarańczy, a innym kupę. Polecam Wam to B&B, świetna lokalizacja, tylko 10 min na piechotę od Calton Hill, 15-18 do zamku i koło 8 min do tramwaju i autobusu na lotnisko.
Edynburg był pełen ludzi. Gdyby nie maski na twarzach, które trzeba wciąż nosić w pomieszczeniach i środkach transportu, nie pomyślałabym, że jakaś pandemia ciągle jest. No, tylko niektóre mniejsze muzea są wciąż zamknięte, a Scottish National Gallery, zamek i kilka innych większych atrakcji operuje na pół gwizdka, mając tylko jakąś tam część dostępną. Knajpy wymagają wypełnienia online takiej apki do contact tracing. Wszystko fajnie, ale apka nie rozpoznaje zagranicznych numerów telefonów, tylko z UK, wpisałam więc numer B&B. Restauracje, bary i kafejki były pełne.
Kiedy wracałam do Dublina, lotnisko w Edynburgu było prawie puste, ale po prostu byłam za wcześnie. Po bardzo szybkiej kontroli, do której musiałam iść zygzakiem przez barierki, mimo iż byłam sama, poszłam do sklepu duty free. Alleluja! Byłam sama jedna i od razu obskoczyły mnie dwie znudzone panie ekspedientki. Wzięły moją listę, przyniosły koszyk, wyszukały wszystko, zasypały mnie darmowymi próbkami. Były testery, więc mogląm sobie wszystko wąchać. Spodziwałam się, że przy locie powrotnym będzie więcej sprawdzania papierów. Każdy z podróżujących dzierżył w ręku podrukowane vaccine passes i locator form, ja miałam wszystko w telefonie. Pani przy bramce pytała każdego, czy ma vaccine cert, ale absolutnie nie chciała tego oglądać. Po przylocie również musiałam tylko pokazać paszport.
Rozbestwiona tym bezproblemowym wyjazdem, już zarezerwowałam lot do Londynu w Halloween, by w końcu spotkać się pysk w pysk z koleżanką nie tylko blogową Ditą. Ach, ja fajnie znów podróżować! Acha, miało być o Edynburgu. Będzie w kolejnym poście 🙂
Czekam na nasze spotkanie pysk w pysk 🙂 Moze nawet odwaze sie buknac Ubera do naszego Airbnb, moze byc i Hindus byle nas nie powiozl do Brixton czy innej mordowni 😅
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nigdy nie jechalam uberem:)
PolubieniePolubienie
Super!!!!. Czuje sie jakbym tam byla.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A jak maseczki na lotnisku i w samolocie? Trochę mnie to do lotów zniechęca. Po pol godzinie z namordnikiem zaczynam sue dusic, po nastepnych 5-20 minutach zaczynam miec odruch wymiotny. Juz mi due zdarzalo w ostatniej sekundzie wybiec ze sklepu, jak za dlugo bylam. Po zdjęciu przechodzi po pierwszym Haustiere powietrza, tyle, ze przez 5-10 minut musze sie wykaszlec. Oczywiscie miny przechodzacych-bezcenne;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A wiesz ze ja kupilam naprawde super maski, przepuszczajace powietrze:) nie przeszkadza mi to. Jesli to jest cena za normalne zycie to ok. Nie na zawsze oczywiscie:)
PolubieniePolubienie
A nie mozesz poprosic lekarza o cert, zebys nie musiala nosic maseczki? Bo wiem ze w Irlandii jest taka opcja.
PolubieniePolubienie
Ewa, tu niestety mozna nosic tylko medyczne i FFP2:/
Dammar, tak, mozna teoretycznie, ale w praktyce to prawie niewykonywalne, byly przypadki, ze osoby majace takie zaswiadczenie nie byly gdzies wpuszczane lub byly wypraszane, bo „nie mam pana plaszcza I co mi pan zrobisz?” Byly nawet o to sprawy w sadzie, wygrane przez sklepy (IKEA np.) lub instytucje, bo maja prawo u siebie ustalac wlasne prawa… I tak, o! Czekam, az to sie skonczy:/
Ja mam problem z oskrzelikami, jestem po sarkoidozie, wiec mam oslabione pluca, a w dodatku cierpie na rodzaj klaustrofobii, ktora te objawy duszenia poteguje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, maski to pewnie z nami zostana jeszcze jakis czas:(
PolubieniePolubienie
No niestety:/ Widze, ze mi smartfon haust na zwierzatka domowe przerobil;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pingback: Ściągaj maskę czyli z wizytą w Cambridge – część pierwsza. – Dublinia pisze