Gdyby nie nominacje do Globów, a później wygrana w kategorii: najlepszy serial komediowy bądź musicalowy oraz najlepsza aktorka w tymże, mogłabym nie zobaczyć serialu The marvelous Mrs Maisel. Nie był to tytuł który wyzierał z każdego kąta, jak np. Opowieść Podręcznej czy Master of None (zresztą nominowany w tej samej kategorii). I dobrze się stało bo nie ominęło mnie 8 zabawnych i świetnie zagranych odcinków o uroczej Midge żyjącej w opresyjnych dla kobiet latach pięćdziesiątych, która w obliczu kryzysu w życiu prywatnym odkrywa samą siebie i swoją pasję.

Za serial odpowiedzialna jest autorka Gilmore Girls (Kochane Kłopoty) Amy Sherman Paladino, czyli wiadomo że możemy spodziewać się świetnych dialogów wypowiadanych z szybkością karabinu maszynowego, oraz trochę nierealno-bajkowego świata. Tak jak w Gilmore Girls miasteczko Stars Hollow omijały wszelkie problemy a polityka, religia, kryzys nie istniały i wszystko było nieco odrealnione (choć nie zawsze było cukierkowo), tak samo tu Manhattan w latach 50-tych to nie jest takie straszne miejsce jak by się nam, współczesnym kobietom oczytanym w Mistyce Kobiecości Betty Friedan, mogło wydawać.

Historia zaczyna się ślubem pięknej Miriam nazywanej Midge, pochodzącej z zamożnej żydowskiej rodziny, z Joelem, synem bogatego biznesmena. Mamy lata 50-te a więc Midge po ślubie jest idealną żoną, rodzi dwoje dzieci (chłopca i dziewczynkę – jackpot) gotuje obiad ubrana w świetnie skrojoną suknię i na obcasach, a żeby wydawać się mężowi non stop zadbaną i pociągającą, kiedy on uśnie idzie do łazienki by zmyć makijaż i nałożyć maseczkę, oraz zrywa się przed świtem by zrobić fryzurę i makijaż zanim on wstanie. Tak zresztą jak to robi jej matka.
Midge nie wie kto płaci za jej wypasiony apartament (w tym samym budynku w którym mieszkają jej rodzice) bo przecież od spraw finansowych jest mąż. Mąż ma swoją pasję a mianowicie marzy mu się bycie komikiem , uprawiając stand up comedy. Midge wspiera go w tym, pomaga załatwiać występy w podrzędnym klubie, spisuje reakcje publiczności, podsuwa żarty. Z tym że Joel nie jest w swym hobby zbyt dobry, a nade wszystko nie jest oryginalny, powtarzając skecze wymyślone przez innych znanych komików.
Pewnego dnia idealny świat Migde wali się bo oto nagle ni stąd ni zowąd mąż pakuje walizki i odchodzi do swojej kochanki sekretarki. Okazuje się że apartament należy do teścia więc dziewczyna ląduje u rodziców (matka na wiadomość że Joel odszedł zareaguje pytaniem: What did you do???). Po kilku drinkach pojawia się w barze gdzie mąż bawił się w komika i wykonuje spontaniczny monolog który wywołuje entuzjazm gości i kobiety która wyszukuje talenty komediowe. I tak zacznie się stopniowa przemiana Midge, która odkrywa że ma talent, że nie musi być mężatką aby coś znaczyć, że można iść do pracy i zarabiać samej pieniądze i że życie to coś więcej niż idealna pieczeń w piekarniku i perfekcyjnie zakręcone włosy od świtu do nocy.
Midge zaczyna zajmować się stand-upem, pomysły na skecze czerpiąc z własnego życia. Na co dzień, na Manhattanie, musi udawać że nic się nie stało, kłamać przed sąsiadkami i znajomymi rodziców że męża nie ma bo pracuje bądź jest w delegacji. Ale na scenie klubu nie musi zakładać maski. Opowiadając szczerze o swoich kłopotach, uzmysławia sobie jakie tak naprawdę jest jej życie i buntuje przeciw udawaniu. Chce być sobą, chce być niezależną.
Muszę też nadmienić o jeszcze jednej rzeczy. Są filmy czy seriale które uwodzą kostiumami aż trudno oczy oderwać, jak np A single man czy opisywany przeze mnie TUTAJ The Dressmaker z Kate Winslet. Suknie i inne kreacje w których chodzi Midge są cudowne, co widać na zdjęciach. Bardzo polecam ten serial i mam nadzieję na sezon drugi.
