Jest rok 1766. Miejsce akcji – wspaniały dwór Loftus Hall którego właścicielem jest Lord Tottenham, mieszkający tam z drugą żoną i dwiema córkami: Elizabeth i Anne. Okazały budynek położony jest niedaleko morza, na półwyspie Hook. Do portu przybija wiele statków ale i wiele się rozbija w powodu sztormów. Lord w swej dobroci chętnie oferuje pomoc i schronienie rozbitkom oraz tym którzy chcą przeczekać zła pogodę zanim wyruszą w droge.
Pewnego deszczowego i wietrznego dnia do wrót Loftus Hall zapukał nieznajomy. Był to podróżny płynący na statku który z powodu sztormu musiąl zawinąć do pobliskiego portu Slane. Przystojnemu mężczyźnie zaproponowano gościnę i szybko wzbudził on ogromną sympatię u domowników, szczególnie u Anne. Młoda lady spędzała dnie na pogaduszkach z nieznajomym w jej ulubionym pokoju gobelinowym, a wieczorami wszyscy zbierali się w salonie by grać w karty.
Podczas takiej gry Annie spadła na podłogę karta. Kiedy pochyliła się by ją podnieść, zauważyła że noga jej ulubieńca pokryta jest włosiem i zakończona kopytem. Dziewczyna zaczęła przeraźliwie krzyczeć i mężczyzna, który jak się już pewnie domyślacie był diabłem, umknął przez sufit robiąc w nim sporych rozmiarów dziurę której wg legendy nigdy nie udało się załatać. Ówczesne dziewczęta były bardziej nerwowe niż obecnie, teraz to pewnie taka Anna zrobiłaby nodze zdjęcie i wrzuciła na fejsbuka, zamiast panikować. Ale lady Anna dostała silnej traumy i straciła zmysły. Rodzina zawstydzona tym faktem postanowiła zamknąć ją w pokoju gobelinowym. Kobieta spędziła tam około 10 lat aż do swojej śmierci, zajmując się głównie siedzeniem w oknie. W takiej pozycji zresztą znaleziono jej ciało. Nie dało się jej włożyć do normalnej trumny więc trzeba było zamówić specjalną by pochować Annę na siedząco.
Oczywiście duch Anny zaczął nawiedzać dwór. Podobno pojawia się w oknie, ale też w rogu pokoju gobelinowego skąd wolnym krokiem przemierza go i chowa się w szafie. Dlaczego w szafie – nie wie nikt. I ten jeden marny duch spowodował że Loftus Hall tytułuje się teraz najbardziej nawiedzonym domem w Irlandii co jest nieprawdą. Nawet w niepozornym – przymierzając do Loftusa – Clonegal Castle, jest duchów conajmniej 3, a o Charleville Castle to już nie wspomnę. Ktoś powie że nie ilość się liczy ale jakość, ale czym jest wchodzenie do szafy w porównaniu z choćby duchem Lady Harriet w Charleville, która pomyka po schodach i korytarzach, śmieje się perliście i stuka do drzwi?
Nie przepadam za opowieściami o duchach ale jednak uważam że każdy porządny zamek bądź dwór powienien ducha/y posiadać. Do Loftus Hall zajrzałam w sobotę nie z powodu atrakcji paranormalnych, po prostu chciałam zobaczyć w środku budynek który nieraz mijałam ale mogłam tylko podziwiać go z drogi. Domiszcze mimo że nie ulokowane na wzgórzu, jest świetnie widoczne z daleka. Jaka jest jego historia, ta sprzed wizyty ducha?

Dom zbudowano w 1350 roku, podczas epidemii dżumy. Jego właścicielami została rodzina Redmond. Pierwsza interesująca wzmianka jaką znajduję o tym miejscu dotyczy roku 1642. Między 1641 a 1653 w Irlandii toczyły się walki na tle religijnym i etnicznym, zwane wojną jedenastoletnią. Irlandzcy katolicy walczyli przeciw angielskim i szkockim protestantom. W forcie Duncannon na półwyspie Hook przebywalo brytyjskie wojsko. Właściciel położonego nieopodal Loftus Hall, wtedy znanego jako Redmond Hall, jawnie sympatyzował z irlandzkimi konfederatami. Dowodzący Anglikami kapitan Aston postanowił zaatakować dwór, uważając że przyjdzie mu łatwo jego zdobycie. Zabrał więc 90 ludzi, dwie małe armaty i ruszył do boju.
Ówczesny pan domu Alexander Redmond, choć już wtedy 68-letni, był dziarskim i odważnym mężczyzną. Zabarykadował się razem z synami, kilkoma lokatorami na jego gruntach i z przypadkowo przebywającym na dworze krawcem- w sumie 10 osób – i odmówił kapitanowi otwarcia wrót. Kapitan usiłował sforsować wejście strzelając z armatek ale były one zbyt małe by rozburzyć bramę. Domownicy strzelali do żołnierzy z których część się po prostu zmyła z pola widzenia. Na pomoc Redmondowi przyszła gęsta mgła która utrudniała Anglikom widzenie. Jakby tego było mało, 0 ataku dowiedzieli się stacjonujący niedaleko konfederaci i przyjechali na pomoc. Wyłonili się z mgły jak duchy co spowodowało że niedobitki Anglików zwiały do fortu. Kapitan Aston poległ, a część złapanych żołnierzy powieszono.
Alexander Redmond bronił posesji jeszcze dwa razy, tym razem przed Oliverem Cromwellem. Dość skutecznie skoro Cromwell pozwolił mu na mieszkanie w dworze do śmierci. Ironia losu – Alexander przeżył Cromwella. Po jego smierci rodzina musiała jednak opuścić dwór który w 1666 roku nabyła rodzina Loftus. Z jedną z panien Loftus ożenił się znany nam już Tottenham i wiemy że to jego córka oszalała po kontakcie z diabłem. Ponieważ później nic specjalnego się nie działo, przeskoczymy do roku 1870 kiedy to ówczesny właściciel domu, 4-ty markiz Ely, dowiedział się że sama angielska królowa zamierza go odwiedzić. Postanowił więc całkowicie przebudować dwór. Wg niektórych zburzył go całkiem i postawił nowy, wg przewodnika struktura została zachowana i przerobiono tylko rozmieszczenie pokoi i bramy głównej, oraz pociągnięto dodatkowe piętro. Każdy pokój ozdobiono innymi detalami, płaskorzeźbami, rozetami i duperelkami. Marmur na kominki sprowadzono z Włch, tak samo jak dwóch mistrzów od projektowania i układania mozaiek. Stworzyli oni przepiękną i unikatową mozaikę w jednym z salonów, a żeby nikt inny takiej nie miał, mistrzom ucięto dłonie…Tak się im opłaciła robota. Wyjątkowa klatka schodowa kosztowała krocie, teraz jest warta około milion euro. Na niej wzorowano schody na Tytaniku. Wyszło ślicznie ale rodzina zbankrutowała a królowa i tak nie przyjechała.

Klatka schodowa, pokój gobelinowy i mozaika – zdjęcia z internetu bo fotografowanie w środku jest zabronione.
W 1917 dom nabyły siostry zakonne które prowadziły tam szkołe dla dziewcząt. To one uratowały od zniszczenia słynne schody, czyszcząc je i woskując. Kolejnym właścicielem został Michael Devereau. Otworzył w nim hotel działający przez 10 lat do prawie 2000 roku. W 2008 sprzedano go tajemniczemu nabywcy, chodziły plotki że był nim sam Bono. Tenże odsprzedał i dom i przylegające grunty rodzinie Quigley która otworzyła go dla zwiedzających jako „ghost attraction”.
Jak mam być szczera, „ghost tour” po domu nie jest zbyt interesujący. Przewodniczka była świetna, niemniej tak naprawdę ogłada się tylko 3,4 pomieszczenia i klatke schodową. Kilka osób z grupy zostaje wybranych by „odegrac” wieczór kiedy Annie ukazał się diabeł (akurat ja byłam Anną) i w sumie jest trochę śmiechu ale to wszystko. Porównując z innymi wycieczkami po znanych mniej lub bardziej zamkach czy domach – ta plasuje się bardzo nisko. Mimo to były tłumy.
Pogoda przepiękna więc pospacerowaliśmy wokół Hook Head, gdzie byłam już wiele razy i zawsze bardzo mi się tam podoba.
Potem promem przez Passage East podjechaliśmy do malutkiego i uroczego Dunmore East, gdzie też już byłam nie raz (gdzie ja nie byłam? 😉 Miasteczko bylo zapchane turystami i lokalsami. W restauracji z owocami morza panoszyli się Amerykanie z wybotoksowanymi ponad sześdziesięcioletnimi żonami, wyfiokowanymi i wymalowanymi na maksa. A w barze staneła grupka Harleyowców w bardzo średnim wieku. Jedna z Amerykanek ustawiła się po drinka zaraz obok jej rówieśniczki z Harleya, i mówie Wam jaka różnica. Jedna z kobiet przemielona przez chirurga plastycznego, make up, farba na włosach, loki, szpile i wydekoltowana sukienka, a druga z niepomalowaną piękną naturalną twarzą, z gęstymi długimi siwymi włosami, w skórze. Przepiękna mimo wieku na oko 60 lat jak nie więcej. Żałuje że nie podeszłam i nie spytałam czy nie mogę jej zrobić zdjęcia. Niech żyje naturalna uroda, zero tapety i brak botoksu 🙂
Pingback: Lord bez kończyn i skandalistki z wyższych sfer czyli z wizytą w Borris House – Dublinia pisze