Minął tydzień od kiedy zaczęłam nową pracę. Dla wielu moich znajomych fakt że zdecydowałam się opuścić miejsce gdzie spędziłam ponad 9 lat, gdzie zarabiałam więcej niż normalna stawka, gdzie miałam ugruntowaną pozycję i pewną władzę i nikt mi nie podskoczył 😉 oraz gdzie wszystko inne było na plus – fajni ludzie, dobry dojazd, odpowiednie godziny – był tak niezrozumiały jak to że kiedyś mając własny dobrze prosperujący biznes i dużo pieniędzy zostawiłam wszystko i wyjechałam do Irlandii by zacząc od nowa.
W ciągu 9-ciu lat wyeliminowałam wiele stojących mi na drodze osób jak Cersei z Gry o Tron (choć nie tak brutalnymi metodami 😉 i w końcu jak ona zasiadłam na tym tronie. Byłam zaangażowana emocjonalnie w to miejsce bo wyprowadziłam sprzedaż pokoi z prawie 0 do 100% i osiągnęłam wyniki jakich można pozazdrościć. Tamten hotel był jak dziecko które nie miało szans na przyszłość, a jednak dzięki mojemu zaangażowaniu, pracy i kreatywności wyrosło na nieprzeciętną osobę.
Zmagałam się z różnymi idiotami, dwulicowymi spryciarzami, podstępnymi krętaczami. Miałam kilku szefów których szczerze nie cierpiałam. Kłody rzucane pod nogi, zarówno przez inne osoby jak i przez sytuacje od nikogo niezależne, przeskakiwałam z mniejszą lub większą łatwością. Niestety mimo tego że moja działka czyli akomodacja z roku na rok pięła się w górę, to inne działy spadały w dół, a całość pływała po powierzchni dlatego że mój dział utrzymywał wszystkie inne.
Nie będę Was nudziła szczegółami ale całość była do opanowania gdyby zostały powzięte decyzje których właściciel i mój szef – notabene bardzo sympatyczny człowiek którego bardzo lubię – nie chciał podjąć. Moja wielka wada to za duże zaangażowanie w to co robię zawodowo. Ktoś inny by wszystko olał. Rób swoje – mówiono mi, zostaw coś na co nie masz wpływu. Jak się wszystko rozpiepszy to idź gdzie indziej. Tymczasem ja wracałam do domu podminowana i nie mogłam przestać myśleć o tym jak to się rozpieprza na moich oczach skoro można temu zapobiec.
Na początku roku miałam poważną rozmowę z szefem i zapowiedziałam że jeśli pewne zmiany nie zajdą jak obiecał, to ja odchodzę. Więc dotrzymałam słowa i odeszłam. Głównie dlatego że w pewnym momencie uświadomiłam sobie że jestem jak jakaś żona którą mąż raz za czas walnie i nie jest przez to szczęśliwa, ale z powodu wygody, pieniędzy, tego że może ktoś inny będzie gorszy itp wciąż tkwi w toksycznym związku.
Moja znajoma z poprzedniej pracy miała taki sam dylemat. Po prawie 15 latach w tym samym hotelu mówiła mi – tu wiem jak wszystko funkcjonuje. Wiem gdzie jest moje miejsce i na co sobie mogę pozwolić, wszystkich znam, moją pracę mam w jednym paluszku, mam blisko do domu, nikt nie oczekuje że zamiast 8 godzin będę siedzieć tu 10 albo dłużej, nikt nie robi problemu z urlopami. Lepsze jest wrogiem dobrego. Lepszy znany wróg niż nieznany przyjaciel. A to jest jedna wielka bzdura. Jeżeli jedynym powodem że się tkwi w niesatysfakcjonującej z jakichś powodów pracy jest wygoda, to trzeba się ewakuować.
Dojazd do nowego miejsca zajmuje mi może 5-10 minut dlużej. Wybrałam sobie czas pracy. Nikt nie siedzi po godzinach a wręcz jest to niemile widziane. Urlopami się nikt nie przejmuje, byle w danym dziale się nie pokrywały. Ludzie są sympatyczni i czuję się tak jakbym ich znała znacznie dłużej niż tydzień. Odnalazłam się we wszystkim już pierwszego dnia. Pewnie że trochę zajmie mi poznanie tego co w revenue nazywamy „patterns and trends” bo już widzę że są duże rożnice między starym a nowym hotelem, a od tego zależy zarządzanie ratami i dostępnością pokoi. Ale nikt tu nie oczekuje że wpadnę w poniedziałek i w środę będę mieć na wszystko odpowiedź. Wlaścicielka i jednocześnie GM jest bardzo miła, opiekuje się kotami zamieszkałymi na parkinach, dokarmia je i płaci za kastrację.
Pewnie że nie zawsze będzie słodko bo nigdzie tak nie ma, nie mniej tym razem postanowiłam sobie nie angażować się emocjonalnie oraz nie podchodzić zbyt serio od tego co robię. Jestem nadambitna i biczuję się za każdy mały bląd którym nikt się nie przejmuje tylko ja. Chcę być Ms Perfection i Ms NoMistakes i Ms AlwaysRight a to nie jest dobre. Tym razem odpuszczam. A poprzedniemu miejscu pracy zawsze będę wdzięczna bo nabyłam tam dużego doświadczenia a do tego czasem było tak ekstremalnie, że już mnie nic nie zaskoczy i ze wszystkim sobie radę dam. No i poznałam tam kopę fajnych ludzi i C.
Przy okazji – jakie to hotelarskie środowisko jest małe. Jestem szefową dla osoby której już raz szefowałam. I nie wiem czy pamiętacie Monikę o której dawno temu pisałam – dziewczyna tkwiła w toksycznym związku z facetem który ją zdradzał, poniżał, zrobił dziecko innej. Wyżalała mi się godzinami, płakała, wydzwaniała z tekstami: rzucę go, tak, rzucę go. Zerwałam z nią kontakty po jak po kolejnym „rzuceniu” napisala mi w Sylwestra sms z życzeniami od siebie i Barta (to był ten facet). Okazało się że pracowała kupę lat na recepcji w moim nowym hotelu. Dorobiła się razem z Bartem syna a do tego kupili razem dom, przy wydatnej pomoc jego rodziny. Rodzina pomogła ale w zamian zwaliło im się na głowę dwóch wujków którzy uznali że mają prawo z nimi mieszkać a do tego wtrącać się do wszystkiego. Powiedziano mi że ona często popłakiwała po kątach i była bardzo zestresowana. No cóż, niektórzy sie unieszczęśliwiają na własne życzenie.