Macie ochotę zobaczyć coś przerażającego, serial o którym dlugo nie zapomnicie i nawet przyśnią się Wam koszmary?
Nie, nie mam zamiaru polecać niczego o wampirach, duchach ani zombie. Bardziej straszni są żywi ludzie, fanatycy i ekstremiści, i piekło jakie mogą stworzyć innym jeśli tylko dochrapią sie władzy.
Serial „The Handmaid’s Tale” – „Opowieść podręcznej” powstał na podstawie powieści Margaret Atwood. Książki nigdy nie czytałam ale dawno temu oglądałam film z 1990 roku, z Natashą Richardson w roli glównej. Film nie był zbyt dobry ale pamiętam ze historia już wtedy zrobiła na mnie wrażenie. Z wielką niecierpliwością oczekiwałam więc nowej ekranizacji.
Akcja serialu dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, w totalitarnej republice Gilead, która powstała na zgliszczach Stanów Zjednoczonych. Po zabiciu przezydenta i rozwiązaniu kongresu władzę przejęło religijne ekstremistyczne ugrupowanie, kierujące sie starym testamentem. Ugrupowanie to obwinia postęp i brak moralności za katastrofę ekologiczną która powoduje bezplodność kobiet. Poprawa ma nastąpić dzięki nawróceniu się na wartości purytańskie, co zostaje wymuszone siłą na sprzeciwiających się obywatelach.
Republiką oczywiście rządzą mężczyźni, bo miejsce kobiety w społeczeństwie konserwatywnym jest w domu. Nieliczne płodne kobiety zostają zmuszone do wypełnienia „misji”, a więc dostarczania dzieci wysoko postawionym notablom – komendantom. Do uświęcenia tego czynu wykorzystano fragment ze starego testamentu gdzie żona podsunęła meżowi niewolnicę, by ten zapłodnił ją na jej oczach. W Gilead ten akt nazwywany jest ceremonią i odbywa sie raz w miesiącu, kiedy kobieta (nazwana Podręczną) ma dni płodne. Kładzie sie wtedy między rozlożonymi nogami pani domu, a meżczyzna dokonuje „swiętego czynu” czyli po prostu ją gwałci. Ale wcześniej czyta stary testament więc wszystko jest ok. Zresztą przecież podręczna jest od tego, by zajść w ciąże. To chodząca macica na dwóch nogach, pozbawiona imienia (woła się na nią zlepkiem wyrazów wskazujących na jej przynależność do konkretnego mężczyzny, akurat nasza bohaterka to Offred – należąca do Freda), którą każe się za nieposłuszeństwo wykłuciem oka bądź obcięciem dłoni, bo przecież te organy są do wykonania misji zbędne.
Offred naprawdę nazywa sie June i w restrospekcji widzimy jej życie przed powstaniem Gileadu. kiedy miała męża i córke. To świat do ktorego przywykliśmy, a więc wszechobecne smartfony, tinder, randki, kobiety uprawiające jogging na ulicach, chodzące do pracy, hałas jaki zwykle towarzyszy dużym gwarnym miastom. Teraz życie June toczy się w idyllicznie wyglądającym czystym i pustym miasteczku, po którym dwójkami bądź grupami i ze spuszczonymi głowami snują sie Podręczne, wypuszczane tylko na zakupy bądź ewentualnie do doktora. Ich czerwone stroje przypominają szaty z obrazów holenderskich mistrzów. Żony dygnitarzy noszą niebieskie suknie o kroju z lat piećdziesiątych ubiegłego stulecia, a więc czasów kiedy kobieta pełniła podobną rolę jak w społeczeństwie Gilead. W domach jako gospodynie pracują Marthy (szare stroje) a pieczę nad nowymi Podręcznymi, które zanim wylądują u swojego komendanta przechodzą pranie mózgu i trening w specjalnym ośrodku, sprawują „ciotki” wyposażone w paralizator w kształcie pałki.
Miasteczko wygląda uroczo dopóki nie zauważymy na jego murach wisielców, tych którzy walczyli z reżimem. Uniformizacja ubioru przypomina Koreę Północną, zresztą wiele jest skojarzeń z architektura czy czasami kominizmu. Prawie na każdym kroku natknąć można się na uzbrojonego żołnierza a w tle słychać złowieszczy szum rozmów z krótkofalówek.
Nie wiemy dokładnie co dzieje się w polityce i z kim trwa wojna, bo cała opowieść zgodnie z tytułem jest prowadzona przez Offred a ona nie ma dostępu do gazet ani internetu, reszta i tak nie wolno jej czytac. Obserwujemy ją z bardzo bliska i choć mówi mało, nawet „wewnętrzym” głosem ktory słyszymy z offu, to jej twarz wyraża wszystkie emocje doskonale.
Najbardziej w serialu przeraża to ze rzeczywistość w nim pokazana to wcale nie fantastyka a coś co się spokojnie może wydarzyć. Zaczęło się od drobiazgów – jakaś starsza kobieta spojrzała krzywo na krótkie szorty młodych dziewczyn, ściskając w ręce różaniec. Jakiś mężczyzna w sklepie nazwał je zdzirami, tylko dlatego że miały na sobie skąpe stroje do joggingu. A pewnego dnia kobietom zamrożono konta w banku a kolejnego po prostu zwolniono je z pracy, bez powodu. A właściwie powód był – płeć. Później narzucono im odpowiedni strój i nakazono żyć wg religii. Wszelkie odstępstwa od normy, np homoseksualizm, stały się zabronione. Kobiety miały być podporządkowane mężczyznom a ich posłannictwem stała sie prokreacja.
Czy czegoś Wam to nie przypomina? Pewnie, kraje islamskie chociażby. I może się wydawać że w oświeconej Europie nas to nie dotyczy. Ale co dzieje się już od jakiegoś czasu w samym środku naszego kontynentu? W kraju który obwołał swym królem Jezusa, który mu stawia rekordowej wielkości pomniki, którego sejm debatuje nad rocznicami fatimskimi. Gdzie kobieta staje się powoli inkubatorem i ma być przeznaczona tylko po to by rodzić kosztem swojego zdrowia czy godności. Gdzie wprowadza sie zakaz sprzedaży pigułki „po” bez recepty, a do wprowadzenia zakazu antykoncepcji jest tylko krok. Gdzie politycy wypowiadają sie pogardliwie o homoseksualistach, mniejszościach i kobietach. Kiedy w serialu padają słowa które wypowiada jeden komendant do drugiego: „Pozwoliliśmy im (kobietom) się kształcić, drugi raz nie zrobimy tego błędu” to jakby sam Korwin Mikke pisał scenariusz.
A jak dziś na stronie fejsbukowej Gazety Wyborczej zobaczyłam TĘ krucjatę różańcową, to jak zazwyczaj sie śmieję z takich akcji tak tym razem byłam raczej przerażona. Chociaż tyle że mnie tam już nie ma.
Serial jest przepiękny wizualnie, świetnie zrealizowany i zagrany. Muzyka rewelacyjna. Robi ogromne wrażenie i mam nadzieję ze nie obejdzie się bez nominacji do Emmy w co najmniej paru kategoriach. Nie zgadzam się że to film tylko dla kobiet o kobietach, jak to piszą niektórzy, ale na pewno właśnie dla nas to pozycja obowiązkowa.