Muszę zacząć od wyjaśnienia – jako dziecko nie byłam wielką milośniczką serii L.M. Montgomery o Anii z Zielonego Wzgórza. Owszem, przeczytałam wszystkie tomy, jedne mi sie podobały mniej inne więcej, ale zdecydowanie bardziej zafascynowana byłam przygodami Tomka Wilmowskiego z powieści Szklarskiego czy hobbitów we Władcy Pierścieni. Czytając całość ponownie już jako dorosła osoba zauważyłam rzeczy których wcześniej nie dostrzegałam. Bo choć saga o Anii jest ciepła i krzepiąca to gdzieś w tle przewijały się wątki które tłumaczyłam sobie ukrytymi kompleksami autorki oraz jej niechęcia do samej postaci Ani (do której sie przyznawała).
Pisałam już o tym TUTAJ. L.M. Montgomery zawsze karała czymś bohaterki drugoplanowe które były ładne i bogate (Diana sie roztyła, Ruby zmarła na suchoty, Janka wyszła za milionera ale starego i nieatrakcyjnego, Ewa Moore – piękność nad pięknościami – przeżyła katorgę zanim znalazła szczęście) a do tego z ciekawej świata, utalentowanej i ambitej Ani zrobiła w końcu matronę z szóstka dzieci, wyszywającą na tamborku i plotkującą wespól z innymi matronami.
Mimo to wydzwięk całej sagi wydawał mi się zawsze optymistyczny, podszyty humorem, ciepły i zdecydowanie w konwencji jakie kręci np kanał Hallmark – rodzinna historia może i z problemami czy intrygami ale przez różowe okulary i bez większych tragedii. Taka którą można spokojnie czytać czy oglądać z dziećmi bo jej się nie przerażą. Jedyne czego autorce nie wybaczę i co zniszczyło najlepszą według mnie część: Rillę ze Złotego Brzegu, to zabicie przez bachora dziecko kota.
Jak do tej pory za najlepszą ekranizację powieści o Ani uważana jest wersja filmowa z 1985 roku z Megan Follows w roli rudzielca i Jonathana Crombie jako Gilberta (aktor zmarł 2 lata temu w wieku zaledwie 48 lat).
Byłam bardzo podekscytowana kiedy Netflix zapowiedział że będzie współtworzył i dystrybuował nową wersję przygód Ani, bo choć nie jest to moja ukochana książka to jednak jest to pozycja kultowa, tak samo zresztą jak film z Megan Follows. Netflix słynie z doskonałych seriali więc oczekiwania były spore. Wczoraj zaczęłam a dziś rano skończyłam sezon I czyli 7 odcinków z których każdy oprócz pilota trwa 44 minuty. Wrażenia poniżej, pełne spojlerów.
Zacznę od castingu – wszyscy aktorzy są bardzo dobrze dobrani, szczególnie Mateusz i Maryla, a także Gilbert który akurat w filmie z 1985 nie wzbudził mojego entuzjazmu. Problem mam z Anią, i to nie dlatego że jest bardzo brzydka (w końcu książkowa Ania urodą nie grzeszyła a można się też domyślić ze jako sierota nie mogła być zbyt dobrze odżywiona czy zadbana) ale jest dość przerażająca, taka w typie dziecka z Lśnienia. Widzę ją w horrorze. Zresztą w trakcie czytania książki zawsze odnosiłam wrażenie że opinia samej Anii o jej brzydocie była jednak mocno przesadzona i wynikała z faktu posiadania rudych włosów i piegów oraz jej kompleksów na tym punkcie.
Ale niech będzie. Po odcinku pierwszym, który jest dość zgodny z oryginałem I-go tomu powieści, nadchodzi odcinek drugi i od tej pory wygląd Ani wydaje się jak najbardziej adekwatny. Bo oto powoli ale nieubłaganie dochodzi do widza że nie ogląda Ani Z Zielonego Wzgórza, ale kompletnie inna historię wykorzystującą niektóre wątki z książki i postacie. Jest to mroczna i smutna opowieść.
Zdaję sobie sprawę że cienka książka którą się czyta w godzinę to nie jest wystarczający materiał na serial. Myślałam jednak że cały cykl będzie wykorzystany, a jeśli dopisze się nowe wątki czy poboczne historie to w klimacie powieści. Kiedyś ktoś zabawił się w zrobienie trailera znanych komedii ale w taki sposób by wydała się ona horrorem albo thrillerem. Np Pani Doubtfire, czyli film o ojcu udającym nianię by po rozwodzie mieć kontakt z dziećmi, po takim trailerze wydawał się być ohydnym filmem o pedofilu. Takie miałam wrażenia po zobaczeniu Anne with an E – jakby celowo starano się wyłapać same złe rzeczy, uwydatnić je i dodać nowe, jeszcze bardziej przygnębiające. Dlatego Ania jest taka „creepy” – najlepsze angielskie określenie jakie przychodzi mi do głowy. Bo to nie jest ta Ania którą znamy z książki czyli dziecko samotne, niekochane, przerażone i bardzo smutne, ale też pokręcone, mające tendencję do tworzenia wyimaginowanych światów (w książce to było urocze a tu jest niepokojące) i często agresywne i wybuchowe.
W scenie kiedy pani Linde poznaje Anię i dość obcesowo wyraża się o niej, dziewczynka dostaje takiego ataku furii jakby w nią demon wstąpił, i szczerze mówiąc jak czytając o tym w powieści było mi jej żal, tak oglądąc serialową interpretację pomyślałam: co za wredny bachor! ja bym ją odesłała do sierocińca bo to same kłopoty na przyszłość. I do tego te jej nieszczere przeprosiny, to porozumiewawcze cwane spojrzenie które rzuca Maryli kiedy już nie musi udawać skruchy…
W powieści wspomina sie życie Ani zanim przybyla do państwa Cuthbertów – wiadomo że lekko nie miała, pracowała ponad siły i była poniżana jako sierota. W filmie Ania często ma wspomnienia z tamtego okresu które nie pozostawiają miejsca na domysły – Anię bito, pomiatano nią, wyzywano, dzieci męczyły ją w okropny sposób. W książce ten czas zakończył się kiedy dziewczynka przyjechala na Zielone Wzgorze – owszem, Maryla była surowa i chciała początkowo odesłać ją z powrotem do przytułku bo nie byla „zamówionym” chłopcem, owszem – Ania popadła w tarapaty kiedy posądzono ją o ukradzenie broszki (za karę miała nie pójść na piknik), owszem – kolega z klasy jej dokuczył więc mu przywaliła w glowę tabliczką. Ale czym to jest w porownaniu z netfixowa Anne?
W serialu problemy dziecka wcale nie kończą sie po zamieszkaniu u Cuthbertów, niech iddyliczna okolica i kwitnące drzewo czereśni za oknem jej pokoju nikogo nie omamią. Kiedy Maryla zgubi broszkę, to nie udział Ani w pikniku będzie zagrożny, bowiem Maryla zagrozi że odeśle ją do sierocińca. To spowoduje ze Ania ucieknie a Mateusz będzie ścigał ją na koniu ze wszystkimi przeszkodami jakie mogą go po drodze spotkać, łacznie z wypadkiem i znalezieniem się w szpitalu. Dzieci w szkole są okrutne, nazywają ją bezpańskim psem i szczekają za nią, a dorośli wcale nie są lepsi. Zaczepiona przez Gilberta owszem, przywali mu ale brutalnie, prosto w twarz. To nie jest śmieszne jak w książce. Na dworcu gdzie znalazła się uciekająca Ania zaczepia ją jakiś podejrzany osobnik, usiłując uprowadzić: kidnaper? pedofil? Kiedy Ania wyrywa sie z jego łap, ten zaczyna wabić dwóch chłopczyków – z jakim skutkiem to można się tylko domyślić. Świat jest straszny, dorośli i dzieci okrutne, los niepewny. W pewnym momencie przyszło mi do głowy że nie zdziwiłabym się jakby bohaterka próbowała sie zabić .
Odchodzimy coraz bardziej od oryginału i nieszczęścia zaczynają sie piętrzyć – a to pożar wybucha, a to Mateusz ma zawał, a to ojciec Gilberta umiera i ten zostaje sierota, a to farma Cuthbertów jest zagrożona. W ostanim odcinku Maryla, aby wyjść z opresji, musi przyjąć do domu lokatorów i któż to będzie? Ano dwaj podejrzani osobnicy którzy wcześniej pobili dziecko by mu ukraść pieniądze…Nie zdziwiłabym się gdyby kolejny sezon byl jeszcze bardziej przygnębiający – może jakaś dziewczynka będzie molestowana albo zgwałcona?
Zwolennicy serialu pieją na temat jego feministycznej wymowy. Niestety aby podkreślić feministyczną postawę Ani oraz niektorych pań z jej grona, dla kontrastu przedstawiono pół miasta jako szowinistów. Ksiądz uważa że dziewczynki nie muszą chodzić do szkoły, powinny sie uczyć gospodarstwa by być dobrymi żonami. Chlopcy ze szkoły wyśmiewają się z koleżanek dając do zrozumienia że mogą tylko gotować i piec ciasta. Nawet matki które odwiedzają Maryle i namawiają ją do uczestnictwa w spotkaniach ich grupy popierającej kształcenie dziewcząt, tak naprawdę uważają że to alternatywa dla tych które – jak Ania – mogą mieć problemy ze znalezieniem męża.
Silą książki było przedstawienie spoleczności miasteczka jako grupy miłych, wspierających się ludzi. Owszem, zdarzyla sie jakaś nieszkodliwa plotkara czy wkurzający dziad (choć często i takie postacie miały swe dobre strony które po czasie ukazywały) ale to było miejsce które nie było zbiorowiskiem wrednych i knujących dorosłych lub dzieci i nastolatków znęcających się nad innymi. I wszyscy byl dumni z Ani kiedy dostała się do college’u, i nikt nie wygłaszał haseł o niższości kobiet.
Zdaję sobie sprawę że sytuacja dzieci w początkach XX wieku była trudna i tak naprawdę nikt się z nimi nie liczył ani się nimi nie przejmował. Można było zrobić serial o takich dzieciach, ale bez wykorzystywania postaci z Ani z Zielonego Wzgorza. Bo tak jakby ktoś przerobił bajkę o Krolewnie Śnieżce która trafia do siedmiu zboczeńców zamiast krasnoludków, zostaje zamknięta w piwnicy i wykorzystywana seksualnie. Tego się nie robi!
Ten serial miał być nostalgicznym powrotem do dziecięcej lektury, jednej z kanonów literatury. Okazał sie szokującą wersją jakby w krzywym zwierciadle. Ponieważ mam w swych zbiorach film z Megan Follows, zaraz oglądnę jako odtrutkę.