W ubiegły piątek stałam się szczęśliwą obywatelką Irlandii. To naprawdę wspaniałe uczucie kiedy jest się formalnie związaną z krajem który sie kocha i który jest prawdziwym domem.
Wniosek złożyłam dokładnie 10go sierpnia ubiegłego roku i już pod koniec stycznia dowiedziałam się że obywatelstwo dostanę, musiałam tylko czekać na datę zaprzysiężenia.
Jak było? Ponad 3000 osób przysięgało wierność Irlandii. Były trzy odrębne ceremonie, moja o 12.30. Miałam sie pojawić przy bramce numer 5 o 11.50. Korki w okolicach Convention Centre, gdzie cała impreza miała miejsce, były niesamowite. O poszukaniu miejsca parkingowego nie wspomnę. Przy bramce sprawdzono mój paszport i zaproszenie, po czym podpisałam sie pod formuła przysięgi oraz odebrałam certyfikat przyznania obywatelstwa, słowa hymnu, informacje jak starać sie o paszport oraz dwie przypinki w kształcie irlandzkiej flagi.
Każdy zaproszony mógł zabrać z sobą jednego dorosłego gościa. Osoby towarzyszące siedziały na wyższym poziomie, a przyszli obywatele na niższym.
Na scenie grała orkiestra Gardy (policji), a ceremonia rozpoczęła sie od wejścia posztu sztandarowego z irlandzką flagą.
Później pojawił sie minister Finian McGrath i wygłosił bardzo wzruszajacą przemowę ktorej część w języku angielskim znajdziecie TU. Następnie przemówil sędzia sądu najwyższego i potem wszyscy razem glośno wypowiedzieliśmy tekst przysięgi. Ceremonia trwała około 1.5 godziny.
Oczywiście większość nowych obywateli to mieszkańcy krajów spoza unii, ale jak uslyszałam w wiadomościach Brytyjczycy mieszkający tu od lat, wystraszeni Brexitem, legalizują pobyt. TUTAJ więcej na ten temat.
Tak na marginesie zauważę że wsród odświętnie ubranych uczestników (zdarzały się też narodowe stroje z różnych egzotycznych krajów) niektóre jednostki (męskie) pojawiły sie w jeansach a też i widziałam jednego w dresie. Bez komentarza.
A później były obchody. Z C. i jego rodzicami poszliśmy na lunch i do kilku cocktail barów. Mój znajomy który jest menadżerem hotelu w centrum, sprezentował mi pokój ze śniadaniem, więc zostaliśmy na noc w Dublinie. W poniedziałek w pracy przywitano mnie słowami – hi Aoife (irlandzka wersja Ewy) oraz różnymi prezencikami, między innymi butelką Baileysa.
Cieżko mi wyrazić co czuję, bo niby nic się nie zmieniło, ale zmieniło się wszystko 😉 To jest dla mnie wielki honor i przywilej, a dodatkowo nie muszę się martwić że coś się może stać i będę sie obawiać o swój status tutaj.