Kolezanka blogowa zamiescila na facebooku zdjecie zupy owocowej z makaronem wywolujac dyskusje na temat smakow z dziecinstwa – tych milo i niemilo zapamietanych.
Opinie o owocowej zupie byly bardzo skrajne – od „bleeee” do „bardzo dobra”. Nie jadlam takiej od wielu wielu lat (moze 30 paru) ale pamietam ze akurat to danie mi podchodzilo. Czy jeszcze ktos robi zupy owocowe czy to juz bardzo passé?
Dzieckiem bedac uwielbialam tez grysik lub ryz z cynamonem (bardziej grysik) oraz makaron na slodko albo z serem bialym pokruszonym i posypanym cukrem, albo z owocami z kompotu. No i oczywiscie ziemniaki z kwasnym mlekiem. To moglam jesc codziennie a i teraz bardzo chetnie gdyby nie to ze z czasem poznalam co to kalorie i weglowodany wiec pewne smaki z dziecinstwa takowymi pozostana. Chociazby chleb ze smalcem. Majac lat 5 czy 6 niespecjalnie przejmowalam sie ewentualna otyloscia i do tej pory pamietam jak babcia uczyla mnie liczyc na kromkach do dwudziestu. Tak moi drodzy, mala Ewusia potrafila wsunac 20 kromek chleba ze smalcem domowej roboty, z hodowanych przez babcie swinek. Bywalo ze w paczce od rodziny z Francji przybywaly duze sloje Nutelli i wtedy smalec schodzil na drugi plan 😉
A czy ktos jeszcze organizuje tzw pieczone czy teraz to sie tylko grilluje? W czasach mojego dziecinstwa silna byla tradycja organizowania pieczonych. A wiec musialo byc ognisko i specjalny wielki zeliwny gar w ktorym warstwami ukladalo sie pokrojone w plasterki ziemniaki, kielbase, boczek, marchewke, bodajze cebule i pewnie cos jeszcze o czym juz nie pamietam. Ach, no oczywisie maslo. Gar kladlo sie ogniu i po jakims czasie danie bylo gotowe. Ale to nie wszystko bo kiedy ognisko sie wypalilo, do popiolu wkladalo sie surowe ziemniaki i wyciagalo kiedy skorka byla calkiem spieczona – to dobiero bylo pyszne.
A jesli deser to budyn. Waniliowy zwlaszcza. Ewentualnie truskawki utarte z cukrem i smietana. Co do tzw przysmakow to ja zawsze uwielbialam lody. W miescie gdzie mieszkalismy byla slynna lodziarnia prowadzona przez mame piosenkarki Basi Trzetrzelewskiej. Kolejka ciagnela sie na cala ulice. Pamietam ze w srodku byla dluga metalowa lada z dziurami w srodku skad panie wyciagaly galki albo na wafel albo mozna bylo brac na wynos do wlasnego pojemnika. Zadnej orgii smakow – lody byly waniliowe, smietankowe i czekoladowe, ewentualnie od wielkiego dzwona pistacjowe.
Co do napojow, w czasach mojego dziecintwa w domach krolowaly syfony na naboje produkujace gazowana wode. Pare krokow od naszego domu znajdowala sie wytwornia oranzady wiec co jakies pare dni podchodzilo sie tam na polhurtowe zakupy. Oranzada sprzedawana byla w charakterystycznych butelkach ze specjanym zamykaniem.
I jeszcze przypomnialo mi sie o koglu moglu z zoltka jajka z odrobina spirytusu ktory ukrecala mi babcia kiedy bylam przeziebiona. Jezu jakie to bylo dobre. Takie dobre ze dzis sobie taki zrobie 🙂