Przed weekendem zawsze slysze: jakie masz plany? Co bedziesz robic w weekend? A w poniedzialek: Jak minal weekend? Co robilas? Gdzie bylas?
Panuje jakas presja spedzania weekendu w wyjatkowy sposob, najlepiej wychodzac z domu i pedzac do kina, klubu czy pubu. I kazdy czeka na ten weekend jakby w tygodniu sie nie dalo nigdze isc, a poza tym tydzien to przeciez harowa w pracy i w ogole czas stracony. Byle do piatku…Pamietacie taka piosenke bodajze Ewy Bem: „bo miosc jest jak niedziela na ktora sie czeka z nadzieja wiele dni, a gdy przyjdzie w glowe zachodzisz co z nia zrobic, i czekasz kiedy juz przejdzie, i znow nowej wygladac bedziesz wiele dni”
Otoz ja prosze panstwa ostatnio (od kiedy pogoda juz nie ta) spedzam weekendy w nastepujacy sposob: nic specjalnego nie robie. Siedze sobie w domu w dresie i ulubionych fluffy socks (rozowych przewaznie 😉 czytam ksiazki i blogi, przegladam pinterest, ogladam rozne tv shows przez internet, szukam inspiracji do podrozy, slucham muzyki (ostatnio operowej). Spiewam na glos i czasem sobie tancze. Biore dlugie kapiele i traktuje twarz lawa wulkaniczna i olejkiem kokosowym.
I wcale nie mam poczucia ze stracilam czas mimo ze nie spotkalam znajomych w pubie, nie wyszlam na obiad i koktajle z psiapsiolkami, nie pojechalam gdzies, nie robilam zakupow, nie lazilam po shopping centre.
Kazdy czas spedzony na robieniu czegos co relaksuje i sprawia przyjemnosc nie jest czasem straconym.
A kazdy inny dzien tygodnia nie jest jakas tortura dla mnie i czekaniem na piatek. Kto powiedzial ze w poniedzialek nie mozna isc do kina a we wtorek do teatru? A jesli praca jest tak znienawidzona ze perspektywa jej wykonywania zatruwa wszystkie dni, to najwyzszy czas ja zmienic.