Przyszedl czas na coroczna wizyte u weterynarza, tym bardziej stresujaca ze w nowym miejscu. Najpierw tam zadzwonilam zeby zarejestrowac koty. Sympatyczna pani wypytala o wszystko i wreszcie doszlo do imion.
– Kitty i Killer – mowie.
-Kitty and…Kille?
-Killer. Like somebody who is killing people.
(Wlasciwie to rzadko zwracamy sie do kotow calymi imionami. Mowimy do nich: Kilutek i Kitulek, Killerek i Fatso 😉 C. wola na Killera – Kiluki albo Luki)
Kiedy zjawilismy sie w przychodni pani recepcjonistka przygladala sie podejrzliwie transporterowi. A pani wet (zreszta niesamowicie mila kobieta) zapytala na wstepie: Czy Killer jest bardzo niebezpieczny, dlatego sie tak nazywa? Okazalo sie obie sie spodziewaly albo jakiegos poldzikiego kocura albo wielkiego kota w typie norweskiego. Rozczarowanie 😉
Wizyta przebiegla bezproblemowo, Kitty tylko raz zawarczala ale jak juz bylo po wszystkim i bardziej z przyzwyczajenia niz ze strachu. Dostala zreszta porcje komplementow bo jej futro jest rzeczywiscie niesamowite – blyszczace jak u foczki i gladkie jak jedwab. Oba kotki sa wagowo w normie, nie za chude lecz w sam raz. Tylko Killerek ma zaczerwienione dziasla i – serio – musze mu zeby czyscic i kupowac specjalna karme ktora zapobiega odkladaniu sie kamienia i chorobom zebow. Zostaly tez zaszczepione i na rok mamy spokoj.
Do tego nawiazalam blizsza znajomosc z trzema osiedlowymi kotkami. Dwa z nich naleza (o ile koty moga nalezec do kogos…) do jednego z sasiadow ktory opiekuje sie banda poldzikich kotow, jest ich okolo 10 (conajmniej). Zbudowal im na ogrodku duze pomieszczenie ocieplone (widze z jednego z moich okien) i je dokarmia. Nie sadze by koty byly sterylizowane choc malych kociat od roku nigdzie nie przyuwazylam, ale pojawily sie jakies mlodsze osobniki ni stad ni zowad, juz odchowane. Cale nasze mini osiedle jest przyjaznie nastawione do kotow, ci co ich nie maja wystawiaja na gankach miseczki z woda i jedzeniem, one sobie laza gdzie chca, przysiadaja na schodach, spia w najlepsze i sie nikogo nie boja.
Ja zaprzyjaznilam sie z jedna bialo brazowa pannica i pieknym szarym kocurem o szmaragdowych oczach. Dziewczynka zaczela sie lasic do mnie kiedy wracalam z pracy wiec wynioslam jej kawalek gotowanego kurczaka. Od tamtej pory czesto krazy pod drzwiami. Dokarmiam ja choc widac ze glodna nie chodzi. Miauczy jak mnie widzi w oknie wiec wychodze i chwile ja miziam (przy dezaprobacie moich kotow patrzacych z pogarda z okna. Szary kot jest plochliwy, musze mu rzucac kawalki jedzenia bo blisko nie podejdzie. Kicie nazwalam Siggy a kocurka Floki (z Wikingow).
C. choc koty uwielbia, skomentowal ze nie powinnam ich uczyc ze im daje jesc bo skonczy sie na tym ze karmie cudze zwierzeta, zreszta wygladaja na zadbane i najedzone wiec po co je do tego przyzwyczajac. Stwierdzil ze niedlugo sie beda pchac do domu.
A kiedys przychodze a on mowi: – Ledwo co przyjechalem a Siggy juz pod drzwiami.
Ja na to: Acha, nagle „Siggy”…juz nie „obcy kot”. Przyznaj sie ze ja poglaskales!
– Do nieczego sie nie przyznam!
Ale w koncu sie przyznal ze glaskal 😉
Czasem pod okno zaglada burasek ktorego nazywam Rollo, tez daje sie glaskac ale jesc nie chce, kurczakiem pogardzil 😉

Siggy

Floki

Rollo

A to jeden z nielicznych rasowcow na osiedlu.