Zdarzylo sie ze pewien touroperator ktory organizowal Anglikom wycieczki objazdowe po Irlandii zarezerwowal im na ostatnia noc hotel w Dublinie. Niestety hotel byl juz oblozony wiec wzial grupe na tzw waitlist a touroperator mial nadzieje ze jednak jakies miejsca sie zwolnia. Nie zwolnily sie wiec pani z biura obdzwonila wszystkie inne hotele – miala jednak pecha bo z powodu wielkiego koncertu w miescie nie bylo zadnych dostepnych pokoi oprocz takich po horrendalnej cenie.
Pani wiec postanowila umiescic grupe w …Portlaiose. Autokar juz jechal do Dublina kiedy opiekun grupy odebral telefon – hej, mineliscie juz Portlaoise? Tak, jakies 10 min temu. No to zawracajcie…
Opiekun grupy nie chcial wyjawic prawdy wycieczkowiczom bo obawial sie buntu, skarg itp wiec postanowil nic nie mowic a raczej udawac ze nic sie nie stalo i ze oto wjezdzamy do Dublina, stolicy Irlandii. O jakie ladne miasto.
Turysci pospacerowali przed kolacja, porobili sobie zdjecia i selfie,powysylali znajomym i rodzinie pozdrowienia z Dublina i tyle.
A ja dzis rozmawialam z francuska para ktora zalila sie ze nie moga placic w funtach a we Francji im powiedziano ze w Irlandii Polnocnej sie placi funtami i oni niepotrzebnie wymienili euro. Na to ja ze owszem w Polnocnej tak ale nie u nas.
Panstwo spojrzeli na mnie jak na idiotke i spytali:
– Soł iz ziz sitiii not Belfast?
– No, it is Dublin.
Ona jeszcze raz z nadzieja w glosie:
– Noł Belfast?
– No, Dublin.
Interesujace jest to ze nie byli oni czescia wycieczki ale turystami indywidualnymi wiec zastanawialam sie jakim cudem sie znalezli w Dublinie myslac ze sa w Belfascie?
Zreszta niedowiarki jakies bo slyszalam ze potem pytali recepcjonistke czy ziz sitii iz Belfast.