Dyskutowalo sie ostatnio w hotelowych „kuluarach” o nadambitnych rodzicach (czy jest takie slowo nadambitny czy go wymyslilam?)i tak mi sie przypomniala Kasia G.
Kasia mieszkala ulice dalej i byla ode mnie starsza o rok. Jej rodzina byla (pewnie jest dalej) bardzo religijna w dosc przesadny sposob. Kleczenie godzinami w kosciele, bieganie codziennie na msze, traktowanie ksiedza jak samego Boga przybylego z niebios – wszystko na pokaz bo zeby tak byc dobrym dla bliznich to nie. I w kolejkach mama Kasi tlukla torebka pana co tam niby nie stal i sie sasiadow obgadywalo publicznie i sie im swinie podkladalo nie raz. Wujek Kasi byl przeznaczony na ksiedza ale zanim przyjal swiecenia zdazyl sie zakochac, rzucil wiec seminarium, ozenil sie i splodzil syna Andrzejka. Rodzina go wyklela na dlugie lata i dopiero kiedy Andrzejek poszedl do liceum to jakos sie zaczely stosunki ocieplac. Moze i dlatego ze drugi wujek Kasi mial dwoch synow i obu nakierowal na ksiezy. Dwoch w rodzinie wystarczylo.
Ale mialo byc o nadambicji. No wiec Kasia przeznaczona byla na wyjatkowe dziecko. Najpierw miala byc artystka a konkretnie pianistka choc nie przejawiala zadnego zainteresowania gra na zadnym instrumencie. Ale jej mama stwierdzila ze Kasia bedzie grac i juz. Postanowila wiec kupic odpowiedni instrument – i nie pianino, nie nie. Fortepian koncertowy. Kosztowal sporo ale na biednego nie trafilo. Rodzice Kasi mieli tez dosc sporawy dom a raczej gorna jego czesc (dolna zamieszkiwala babcia) i pokazny salon.
Pamietam jak pewnego dnia wpadla do nas mama Kasi i zaciagnela mojego ojca do pomocy w transportowaniu instrumentu. Problem tkwil w waskiej i zakreconej klatce schodowej po ktorej trzeba go bylo wtargac na gore. Ojciec wrocil po 5 godzinach i nie przesadzam – rece sie mu trzesly przez kolejne piec. Ale fortepian dumnie prezyl sie w salonie i Kasia mogla zaczac swa muzyczna kariere.
Mama zaprowadzila ja do ogniska muzycznego, zapisala na lekcje i snula marzenia o corce grajacej koledy w Wigilie, w sensie na poczatek bo celem byly konkursy szopenowskie.
Pewnego razu pani G. wpadla do nas wzburzona i zaczela sie zalic mojej mamie ze nauczycielka z ogniska muzycznego Kasie zle traktuje i ona przez to sie zrazila do fortepianu. Podobno pani powiedziala jej ze sie do grania nie nadaje.
Pani G. postanowila wiec pojsc tam i jej nagadac ze co ona sobie w ogole wyobraza, ze kim ona jest. Katarzyna ma talent i Katarzyna BEDZIE grac! Namowila moja mame do pojscia z nia stad wiem jaki przebieg miala rozmowa.
No wiec pani G. oczywiscie naskoczyla na nauczycielke ktora chciala byc mila i profesjonalna wiec zaczela tlumaczyc ze dziecko sie niepotrzebnie meczy. Sluchu nie ma, talentu nie ma i w ogole to strata czasu i zeby sobie dac spokoj.
Pani G. zaczela bluzgac i obrazac nauczycielke ktora w koncu nie wytrzymala, chwycila sie pod boki i ryknela:
– Ja pani ostatni raz powtarzam ze pani robi dziecku krzywde! Ona nie ma za grosz sluchu i nie bedzie NIGDY grac na fortepianie. Kota wpuszcze na klawisze i bedzie lepszy od niej!
– Ale niech choc sie koledy nauczy grac – spuscila wreszcie z tonu pani G.
– Ja pani mowie ze ona koledy nie zarga! Ona gamy nie zagra!
W koncu mama Kasi musiala sie pogodzic ze kariera muzyczna corki sie nie zisci. Fortepian wciaz stal w salonie szczerzac sie ironicznie, przypominajac pani G.o jej porazce jako matki. Nie urodzila drugiego Zimermana. Instrument moze i bylby zostal usuniety ale ojciec Kasi stanowczo odmowil ponownego transportu poprzez klatke schodowa a poniewaz alternatywnym wyjsciem bylo rozwalenie sciany i spuszczenie fortepianu na linach – zostal.
Wszyscy znajomi wiedzieli ze tematu gry nie wolno poruszac ale pamietam jedno przyjecie u pani G. na ktorym goscil jakis daleki kuzyn z synem. Pan ow ni stad ni zowad zagadal – Kasiu, a moze nam cos zagrasz? Twarz pani G. stezala a jej glos zlodowacial:
-Katarzyna zlamala sobie 2 palce kilka miesiecy temu i od tamtej pory nie gra – sklamala jak z nut.
Skoro z muzyka nie wyszla mama Kasi postanowila ze jej corka zostanie lekarzem. Zaczac trzeba bylo od licem ogolnoksztalcacego do ktorego dziewczyna sie nie dostala. Po znajomosci wcisnieto ja do jakiegos liceum zawodowego i po roku niestety z powodu bardzo marnych wynikow w nauce musiala isc do zasadniczej szkoly zawodowej co jej mama przyplacila dlugotrwala choroba.
Zabronila Kasi sie do tego przyznawac i kazala udawac ze wciaz chodzi do liceum. Odsunela ja od wszystkich jej kolezanek i kolegow (miedzy innymi mnie) bojac sie ze sie Kasi wymsknie ta zawodowka i bedzie wstyd. A potem wpadla na pomysl ze Kasia w takim razie pojdzie do zakonu i bedzie sluzyc Bogu. Tego juz dziewcze nie wytrzymalo, zaszlo w ciaze i z domu sie wyrwalo.
Nie wiem co sie z nia potem dzialo. Ogolnie to byla calkiem fajna dziewczyna, moze i bez talentow specjalnych i niezbyt bystra ale pewnie miala inne zalety ktorych jej mama nie dostrzegala. Nie kazdy musi byc doktorem czy artysta czy inna jednostka wybitna.
Kiedy pani G.dowiedziala sie o ciazy dostala nieomal spazmow. Zeby jeszcze przyszly tatus byl jakims docentem czy profesorem…ale to byl kolega z klasy. Pokazala Kasi drzwi ale wyrzucac jej nie trzeba bylo, sama z radoscia sie wyniosla.
Pani G. od tamtego czasu nie odzywa sie donikogo. Zapuscila wlosy i czesze w wysoki kok, ubiera sie na szaro, nie usmiecha sie. Jakies plotki chodzily ze wywoluje duchy i ze ogolnie jej odbilo. Maz odszedl zaraz po Kasi. Fortepian wciaz stoi w salonie.