To nie bedzie recenzja bo takowych pisac nie umiem, bardziej refleksja : )
Zaczne od tego ze lat majac 15 wstapilam w zacne mury Liceum Ekonomicznego, gdzie poznalam owczesna KMZ – Iwone. Laczylo nas duzo – egoizm, zamilowanie do advocata, wielkie glowy a la CC Catch, te same poglady na zycie (o ile w tym wieku się takowe ma) i postanowienie „nie mania” dzieci ani tradycyjnej rodziny.
Ale co nas glownie pchnęło ku sobie – otoz stałyśmy w szkolnej bibliotece i obie polozylysmy lapki na jedynym egzemplarzu „Marii i Magdaleny”. Pelna kultura – alez proszę, ty pozycz, nie, ty weź, ja po tobie , no to dobrze – wzielam. A potem czytalam jej na przerwach fragmenty i zaśmiewałyśmy się do lez.
Wreszcie Iwona przejela książkę i strasznie przezywala lekture. Nie wiem dlaczego bardzo ja zmartwilo ze Lilka nie była usatysfakcjonowana seksem z mezem nr jeden… Pewnego wieczoru zadzwonila do mnie smiejac się do słuchawki : wlasnie jestem przy Madzi nocy poslubnej– jak się ciesze ze chociaż jej się udalo!
Obie byłyśmy dobrymi uczennicami („gdyby wam się dziewczynki chcialo tobyscie mialy same piatki” – mowili nauczyciele, problem w tym ze nam się nie chcialo 😉 co jednak nie kolidowalo ze sporadycznym urywaniem się z lekcji. Nasze mamy na szczescie wiedziały ze „czasem człowiek musi” i na tzw wywiadowkach ochoczo potwierdzaly ze corki mialy wizyte u lekarza albo dentysty.
Nie mialy pojecia ze szłyśmy wtedy do bardzo podejrzanej knajpy znajdującej się dosłownie za rogiem szkoly, o jakiejs pretensjonalnej nazwie w stylu „Krysztalowa”(żaden profesor nie przestąpiłby jej progu wiec teren bezpieczny), zamawiałyśmy po kawie i po setce advocata (znudzonej kelnerki najwyrazniej nie obchodzilo czy jesteśmy pełnoletnie czy nie) i cytowalysmy wspomnienia Madzi.
Zreszta zaczęłyśmy nazywac swe rodzicielki „mamidlami” i przywłaszczyłyśmy sobie pare powiedzonek których nikt poza nami nie rozumiał, na czele z „nic chrobakom nie BANDZIE” i „nie mogę bez pani rżyc”. Bylysmy podobne do siebie (zdarzylo mi się pare razy ze ktos myślał ze ja to ona) wiec pozowalysmy na sisters : )
Ksiazke w koncu kupilam ale zostawilam nieopatrznie w domu rodzicow kiedy wyszlam za meza numer jeden – no i przepadla. Wyglada na to ze ostatni raz mogłam ja czytac 18 lat temu!
Nie wiem jakie wtedy nasuwaly mi się refleksje – czy bylam już na tyle dojrzala by pokusic się o jakas ocene stylu zycia siostr czy w ogole zycia w owych czasach – czy po prostu bawil mnie jedynie anegdotyczny styl i ironia.
Wreszcie niedawno sprowadzilam sobie „Marie i MAgdalene” i oto moje przemyślenia jako osoby w pelni doroslej 😉
Wiele osob zarzuca Magdalenie Samozwaniec zbytnie wyidealizowanie rodziny – glownie siostry. Dla mnie to jest stanowczo na plus – wole hymn pochwalny na temat matki i ojca (choc kary cielesne były stosowane jak najbardziej w domu Kossakow) niż obwinianie ich za wlasne niepowodzenia w pozycjach typu „Toksyczni rodzice”. A milosc siostr tak wielka ze ani mezowie, ani kochankowie ani nic innego nie moglo jej umniejszyc, i podziw wzajemny, i wsparcie – to cos naprawde pieknego.
(Z drugiej strony, jakby tak spojrzec okiem współczesnego cynika rodzinka owa była dysfunkcyjna – pan domu – pies na kobiety, utrzymujący pare kochanek naraz, zona – kura domowa, corki wciąż bedace na utrzymaniu rodzicow nawet jako mężatki, a po rozwodzie beztrosko zwalające się im na glowe, Kossak „klepiący dorosle corki po posladkach jak klacze”…. hmmmm. Ale zapomnijmy o współczesnym spojrzeniu bo w koncu inne czasy, inne zwyczaje : )
Uderzylo mnie osobiście jak fatalnie prezentuja się w książce mężczyźni – oczywiście oprocz OJCA i dziadka. Albo sa to nieciekawi wizualnie i wewnętrznie panowie albo znow zbytnio przystojni i interesujacy, za to okazujacy się zonatymi już i oszukującymi swe oblubienice. A jak się nawet trafi i wolny, i urodny, i z dobrej rodziny to po slubie zacznie do zony mowic „oj scureczku jati ti dlupi, dlupi” i stopniowo ja ubezwłasnowolniać.
A kochankowie najpierw przesadnie romantyczni („ma cherie,ma belle, ma pupee” bleeeeee….) a potem wrecz przeciwnie („Jakes mi dala znac ze przyjedziesz , to biegalem jak wariat, powtarzając sobie wciąż: Madzia, Madzia…. Madzia przyjedzie! A teraz widze za Madzia to żadne takie szczescie”)
Mialy pecha do facetow obie Kossakowny, bo choc to Lilka ukula powiedzonko ze mezowie sa jak banki mydlane – pierwszy do niczego, drugi już lepszy a dopiero trzeci taki jak ma być – to ten jej trzeci nie wydaje się być we wspomnieniach Madzi idealem. Nie dosc ze zazdrośnik do przesady, który Lilce zabronil uzywania szminek i pudrow, to jeszcze ja zdradzal i flirtowal na prawo i lewo.
Ale „co to szkodzi, przeciez i tak ciebie jedna kocha”mówiła Madzia… zdecydowanie inne pojecie miłości i małżeństwa mialy owczesne kobiety.
Swiat dzieciństwa, choc nie wolny od kar cielesnych i zupełnie odmiennego traktowania dzieciakow przez dorosłych niż teraz („Joziu, chcesz jablko? Chcem… No to nie dostaniesz!”) jawi się jako radosny, kolorowy czas zabaw, dokazywania i żartów. A zycie dorosłych już siostr, podobno ladnych i adorowanych, to mimo drobniejszych i wiekszych problemow, czasem nawet nieszczec jak śmierć bliskich – wydaje się barwne i nieco szalone : ) Może sprawia to patrzenie wstecz z perspektywy ilus tam lat, wiadomo ze czas lagodzi pewne sprawy i koryguje na plus. A może Madzi pogodne usposobienie i skłonność do smiania się z samej siebie i wszystkich dokola ? I ta galeria postaci – zakopianska bohema rozerotyzowana i za kolnierz nie wylewajaca, arystokracja a nawet koronowane glowy, oryginaly krakowskie, kupcy, Zydzi, klasa pracujaca 🙂
Czyta się z uśmiechem na ustach i szkoda kiedy ubywa stron do konca tak szybko.
Co smieszne – kiedy rok temu ponownie po wielu latach skontaktowałam się z Iwona która obecnie przebywa w Stanach z mezem i dwojka dzieci – ona przypomniala mi ze nasza znajomosc zaczela się od „Marii i Magdaleny”. Podobno powiedziałam jej kiedys ze mam zamiar jak Madzia pisac złośliwe felietony i książki i jak Lilka 3 razy za maz wyjsc… no, w koncu pisze złośliwego bloga i jakby się zbliżam do magicznej trojki 😉
A na zakończenie jeden z moich ulubionych fragmentow w którym siostry wybraly się na bazar w Maroku i Magdalena targowala się o torebke:
„-Dam ci za nia dziesięć frankow – rzekla Madzia.
-Nie mogę ci jej sprzedac taniej jak za trzydzieści – odparl kupiec,piekny młodzieniec o oczach z czarnego weluru.
-Bierz dziesięć frankow i sprawa zalatwiona!
A na to piekny kupiec wziął ja za reke i szepnął namiętnie:
-Daj mi się uszczypnąć w tylek, a odstapie ci ja za darmo!
Madzia, czerwona z oburzenia, natychmiast zrezygnowala z nabycia torebki*.
-No, jeśli ta torebka była naprawde taka ladna-rzeklo mamidlo gdy jej corki opowiedzialy te przygode po powrocie – to może szkoda…”
* ja bym tam się zgodzila skoro kupiec taki piekny;)