Podróż służbowa :)

Niedawno wróciłam z mojej pierwszej (przynajmniej w nowej pracy) podróży służbowej. Czerwcowego pobytu we Frankfurcie nie liczę, bo to było spotkanie wewnętrzne dla osób zatrudnionych w naszym regionie EMEA. Podróż trwała 11 dni i ulegała zmianom, bo najpierw miała to być tylko konferencja w Salonikach, potem doszło mi otwarcie nowego hotelu w Rzeszowie, a potem rzutem na taśmę odwiedziłam też jeden z „moich” hoteli w Krakowie. Z bagażem podręcznym – małą walizką i plecakiem – obskoczyłam oficjalne eventy, więc 2 pary butów, 2 pary spodni, kilka ładnych topów i nawet styler do włosów mi się udało upchnąć. A zaczęłam od 30 paru stopni w Grecji, poprzez 20 w Rzeszowie i początkowo w Krakowie, do 10 w ostatnie dni.

Ponieważ firma promuje tzw bleisure czyli łączenie pracy z czasem wolnym, miałam dużo okazji do zwiedzania czy po prostu łażenia. Zwłaszcza, jak już odłączyłam się od mojego teamu po Salonikach, bo nikt mnie już nie ciągnął na drinki ani lunche 😉 W Salonikach lądowaliśmy w sobotę przed południem a dopiero w poniedziałek zaczynała się część oficjalna, trwająca dwa dni. Zjawiło się około 80 hotelarzy z regionu EMEA oraz oczywiście high management z naszej firmy. Normalnie mnie tam nie powinno być, ale osoba, która powinna, niestety nie mogła polecieć. Akurat z hoteli, które mam w swoim portfolio, przyjechało najwięcej uczestników, tak więc wybrano mnie na wakat.

Impra odbywała się w 5gwiazdkowym ogromnym hotelu nad samym morzem. Moi koledzy nastawili się na plażowanie, ale plaży tam w ogóle nie ma, tylko długa i szeroka promenada nad wodą. Było mi za gorąco na spacer i zwiedzanie. Pochodziłam trochę po mieście pełnym kotów, ale nie wydało mi się ono zbyt zachęcające. Trochę ruin rzymskich budynków i świątyń i zamek na wzgórzu (gdzie nie dotarłam) a poza tym knajpy, bary, sklepy i wysokie bloki. Może Saloniki mają coś więcej do zaoferowania, jeśli tak to sorry 🙂 Sam hotel wygląda z zewnątrz jak superjednostka w Katowicach. OK, w środku jest odjebany ale dla mnie pokój w hotelu to pokój w hotelu, czy to 2 gwiazdki czy 5, to jest po prostu sypialnia z kiblem. Gwiazki to w sumie service i tzw facilities. Tak więc owszem, room service 24/7 jak i housekeeping, szlafroczki, wysokiej jakości szamponiki, doorman, portierzy i ogólnie skaczą koło ciebie. Ale to powtarzając się sypialnia z kiblem 🙂

Dwa dni samej konferencji to oprócz wykładów i workshopów (muszę przyznać, że bardzo interesujących) oraz lunczyków, obiadków i drineczków (tylko z tych ostatnich korzystałam, zwijając się jak dywanik z wszelakich biesiad) to również mingling i networking. Fakt, poznałam mnóstwo osób i mój LinkedIn puchnie. Ale cieszyłam się, kiedy w środę leciałam już sama do Krakowa, a stamtąd pociągiem jechałam do Rzeszowa. To miał być pierwszy raz, kiedy moim celem było poznanie wszystkich w nowo otwieranym hotelu naszej sieci, a także zrobienie kilku szkoleń. Ten hotel to moje pierwsze dziecko, bo około 3 miesiące byłam project managerem, przygotowując ich do otwarcia pod naszym szyldem. To obejmowało opracowanie strategii sprzedaży, budowę ich profilu na naszych kanałach i monitorowanie połączenia między naszym systemem i ich systemem. Podczas tego czasu trzy razy zmieniła się osoba zarządzająca hotelem. Każdej nowej trzeba było wszystko tłumaczyć od początku 🙂

Nigdy wcześniej nie prowadziłam szkoleń takich na żywca 😉 z prezentacjami na ekranie itp. Normalnie wygląda to tak, że nowa osoba najpierw towarzyszy komuś już doświadczonemu, żeby zobaczyć, jak to wygląda i ogólnie co się mówi, bo jedno z tych szkoleń to taki team building z zabawami, rysowaniem, wygłupami itp 🙂 Niestety w moim przypadku puszczono mnie trochę na żywioł. Owszem, prezentacje i materiały są nam dostarczane a tłumaczenie strategii cenowych i revenue mam w jednym palcu, w końcu mam 12letnie doświadczenie. Ale co innego mieć wiedzę, a co innego ją przekazywać i uczyć innych. Okazało się jednak, że najwyraźniej mam to we krwi (w końcu mama była nauczycielką, w przedszkolu ale zawsze) i wszystko poszło dużo lepiej, niż bym sobie życzyła.

Trochę się cofnę do samej podróży do Rzeszowa. Z lotniska w Balicach wzięłam taksówkę, którą prowadził przemiły i bardzo kulturalny starszy pan, z głosem i dykcją jak jakiś aktor starej daty. Już dawno tak pięknej polszczyzny nie słyszałam. Wzięłam bilet pierwszej klasy, spodziewając się może nie Orient Expressu, ale przynajmniej w miarę dobrego standardu. W Polsce pociągami jeździłam ostatnio ze 30 lat temu. Najczęściej mi się to zdarza teraz w UK, gdzie normalne przedziały mają WiFi i USB do ładowania sprzętu. W klasie pierwszej chodzi pan z wózkiem i rozdaje napoje i ciasteczka. W pociągu Kraków – Rzeszów, jadącym z Pragi, wystrój w pierwszej klasie przypominał lata 70te. O WiFi i ciasteczkach zapomnij. Wagon składał się z przedziału dla pasażerów i odzielonego drzwiami baru. W barze siedziało dość nieciekawe towarzystwo, które w miarę upływu czasu robiło się coraz głośniejsze. Raz za czas drzwi się rozsuwały tak same z siebie i wtedy dochodzily do mnie kurwy i ch.je j.ane. Taki koloryt.

Rzeszów jest pełen żołnierzy, jak i hotel też. Dostałam najlepszy pokój a w barze poznałam panią dowodzącą, która się okazała świetną babką, jak i reszta załogi. Po ogarnięciu dziennych szkoleń miałam dwa popołudnia na spacery po mieście. Rzeszów to może nic specjalnego z turystycznego punktu widzenia, ale jest bardzo przyjemny i zadbany. Stara część jest spora i pięknie odnowiona, wszędzie pełno knajpek i restauracji. Była cudowna pogoda i bardzo ciepło. Odkryłam Kocią Kawiarnię o nazwie Kotłownia i kilmatyczny cmentarz.

Nie robiłam żadnego researchu więc mogę się mylić, ale wydaje mi się że miasto było kiedyś siedzibą magnackiego rodu Lubomirskich, których pałac jest teraz siedzibą sądu. Nieopodal znajduje się piękna Aleja pod Kasztanami, gdzie można podziwiać interesujące architektonicznie wille, wydaje mi się w stylu baroku, kojarzące się z Wiedniem. Z tego, co mi mówiono, w okolicy znajdują sie interesujące miejsca do zobaczenia, choćby zamek w Łańcucie.

Z Rzeszowa pojechałam pociągiem do Jaworzna Szczakowej, by spotkać się na chwilę z mamą a potem udać się do Krakowa. W Krakowie byłam od soboty do wtorku rano, w sobotę zatrzymałam się w fantastycznym apartamencie, bo już miałam dość hoteli. To był ostatni dzień ciepłej pogody i można było chodzić w krótkim rękawku, a kolejnego dnia prawie w szaliku 🙂 Kraków dobrze znam i po chwilowym zachłyśnięciu się jego urodą, szybko się nim znudziłam. Ale przynajmniej poszłam do muzeum w Sukiennicach, gdzie oprócz słynnego Szału Podkowińskiego można podziwiać naprawdę imponującą kolekcję polskiego malarstwa, choćby Matejki Hołd Pruski i Pochodnie Nerona Siemiradzkiego. Niestety jeden z moich ulubionych polskich obrazów czyli Czwórka Józefa Chełmońskiego, na którą się napaliłam, jest w renowacji. To znaczy wisi na ścianie, ale zasłonięty rusztowaniem. Kiedy ponownie będę w Krakowie, koniecznie muszę tam iść jeszcze raz.

Udało mi się też dostać bilety do Muzem Czartoryskich, gdzie każdy wali na Damę z łasiczką, czy z gronostajem. Trzeba przejść przez multum sal z bardzo randomowymi zbiorami, by w końcu znaleźć się w ciemnym pomieszczeniu, gdzie na czarnej ścianie wisi przepięknie oświetlone arcydzieło Leonarda da Vinci. Kobieta na obrazie to Cecylia Gallerani, kochanka księcia Ludovica Sforzy. Książę nie mógł ożenić się z ukochaną, która, choć bardzo wykształcona i inteligentna, nie pochodziła ze szlacheckiego rodu i nie byłaby pożądaną partią. Kiedy Cecylia zaszła w ciążę, książę zaaranżował jej męża. Portret przedstawia ją właśnie z czasu ciąży, a dziwne zwierzątko to symbol jej miłości do księcia, który miał w herbie gronostaja. Osobiście uważam, że kot prezentował by się lepiej, nie podoba mi się też dłoń kobiety. Ale twarz jest fascynująca i sam obraz hipnotyzujący. Rodzina Czartoryskich odsprzedała go Polsce za 100 mln euro, co ponoć jest tylko procentem rzeczywistej wartości.

Tak mniej więcej przebiegła moja podróż. W lisopadzie miałam jechać do Turcji, ale z powodu opóźnień z wprowadzaniem do sieci mojego nowego hotelu w Istambule, może się to przesunąć na pierwszy kwartał 2024. W planach ciągle Warszawa, Jurata, Białystok, Olsztyn i w maju nowo otwierany hotel w Łodzi. Niestety do Lwowa, jak wiadomo, nie mogę. A w weekend halloweenowy ponownie po latach Bath.

12 uwag do wpisu “Podróż służbowa :)

  1. Tak trzeba żyć 🙂 Jechałam drugą klasą Kraków – Warszawa i Wawa – Toruń, było ok choć bardzo duszno bo klima z tego co mi mówiono tylko w Intercity. Do Rzeszowa podjadę jak będę w Krakowie na wiosnę. Trzymam kciuki za więcej takich podróży 🙂

    Polubione przez 1 osoba

      1. Dammar's awatar Dammar

        Moja Firma tez promuje blesuire, tylko u nas na zasadzie, masz czas wolny to pracuj np zrob 24 kursy ktorych nie bylo na liscie a powinno byc.
        Jak ja ci zazdroszcze.
        Moja mama pochodzila z podkarpacie, gdy jechalismy do babci, to zawsze pociagiem Krakow-Rzeszow. Fajne mam wspomnienie, mnie jako dziecku jadacemu na wakacje nic nie przeszkadzalo, ani stanie w pociagu, ani palenie na korytarzach. Do dzis lubie jezdzic pociagiem tylko nie mam wielu okazji.

        Polubione przez 1 osoba

  2. Super podroz i cudne koty i te greckie i polskie:)
    Masz faktycznie prace marzen:)
    Ja mam problem z apartamentami, ze jak sa zbyt przytulne i wygodne, to mniej mi sie chce wychodzic (chociaz ten we Francji taki byl i to z prywtnym basenem, a sporo sie nazwiedzalismy, mozliwe, ze kwestia idealnej do tego pogody;), a hotele wlasnie przez to, ze takie bezosobowe bardziej do wyjscia „zachecaja”;)

    Polubione przez 1 osoba

  3. U mnie plusy dotatnie zdecydowanie przewazaja, juz sam fakt awansu jeszcze w okresie probnym:)
    Plusow ujemnych;) jest niewiele i pojawily sie tylko w powiazaniu z grupa osob, ktore sukcesy innych, a juz szczegolnie nowych osob, zle toleruja;)
    W kazdej wiekszej firmie takie osoby sa i w sumie dobrze, ze szybko wyszlo, kto to jest u nas, wiem na kogo musze uwazac;)

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.