Jak fikałyśmy w Sztokholmie

Pewnie długo nie wpadłabym na to, by odwiedzić Sztokholm, gdyby nie dokument Netflixa Tinder Swindler. Jedna z bohaterek była Szwedką i Sztokholm pokazał się tam w kilku pięknych ujęciach. Moje dwie znajome nie tylko blogowe, czyli tradycyjnie Kat z bloga Kat in the North i M były chętne na spędzenie tam przedłużonego weekendu, więc postanowiłyśmy pojechać razem i sprawdzić, czy jest tam aż tak ładnie i aż tak drogo jak każdy nas uprzedzał.

Zacznę od tego, że jest przepięknie i wcale nie drożej, niż w Irlandii i UK. Niektóre produkty były chyba nawet tańsze niż u mnie w Irlandii, więc żaden szok nas nie spotkał. I w restauracji się było, i na kawę i drinki chodziło, i na atrakcje przeróżne pieniądze się wydawało. Wiedziałyśmy oczywiście o sytuacji z alkoholem, to znaczy że w sklepach tylko ewentualnie cider i piwo max 3%. Specjalne sklepy z normalnym alkoholem funkcjonują w jakichś dziwnych godzinach, dziwnych dniach, do tego są tak skitrane, że nawet nie chciało się nam w ten temat zgłębiać. Spodziewałyśmy się też nieciekawej pogody i owszem – zimno nie było, ale przejściowo padało i niebo było zachmurane, ale wystarczyło mieć odpowiednie ubranie i parasol. Nie ma złej aury, jest tylko nieodpowiedni przyodziewek!

Co mnie osobiście zaskoczyło, to bardzo dziwne światło. Bo niby nie było słońca, ale było jasno i z takim jakby efektem halo. Zaledwie kilka dni wcześniej można było oglądać zorzę polarną. Spodziewałam się też znacznej ilości blondwłosych, wysokich osób o niebieskich oczach, ale to raczej rzadkość. To nie tak, że Alexandry Skarsgardy są na każdym rogu. 50% ludności miasta to emigranci bądź osoby wywodzące się z rodzin emigranckich lub mieszanych. Jak ktoś chce oglądać wysokich blondynów to polecam Tallinn. Nie podejrzewałam też, że stare miasto jest aż tak urocze, a wygląda jak mieszanka Brugii, Wrocławia i Tallinna (drzwi), z przewagą Brugii.

Wynajęłyśmy apartament przez booking.com, który kosztował nas €620.00 na 4 noce. Bardzo dobra cena. Okolica nie turystyczna, ale 10 min metrem na stare miasto (przystanek tuż obok), a dosłownie o rzut beretem duży sklep, a gdyby ktoś chciał to sporo lokali gastronomicznych i BOTOX FILLING. Transport publiczny jest świetnie zorganizowany i polecam – gdyby się ktoś wybierał – zainstalować apkę SL. Tam można kupić i pojedyńcze bilety i takie na kilka dni, które są ważne na każdy środek transportu z wyjątkiem express train na lotnisko. Bilet na 3 dni kosztuje około €33.00 a więc znów bardzo dobra cena. Arlanda Express na lotnisko (18 minut) to około €35.00 ale można taniej autobusem. Przy wejściu do metra skanuje się QR z apki, na promie i w tramwajach pokazuje się ją kontrolerom.

O historii Szwecji, która jest bardzo ciekawa, można poczytać sobie na wikipedii, co i ja uczyniłam 🙂 O Potopie Szwedzkim chyba każdy słyszał, a był on zaledwie częścią polsko-szwedzkich wojen (siedmiu). Może nie wszyscy zdają sobie sprawę, że w wyniku owego potopu zginęło około 40% polskiej ludności (wskutek działań wojennych ale i głodu i chorób), zniszczenia materialne sięgnęły 50%, wiele skarbów sztuki i kultury zostało zagrabionych i sporo zamków i majątków już nigdy nie powróciło do dawnej świetności (choćby zamek w Ogrodzieńcu). Szwedzi zdzierali złoto z ram obrazów i kradli detale architektoniczne, ozdoby z budynków i tym podobne. Szwecja przeżywała swój najlepszy czas w XVII wieku, kiedy była potężnym państwem walczącym o kontrolowanie Morza Bałtyckiego.

Pierwsze wzmianki o Sztokholmie pochodzą z 1252 roku a miasto zyskało popularność i bogactwo dzięki członkowstwu w Hanzie, czyli takiej średniowiecznej Unii Euroopejskiej. Często o niej wspominam, bo wiele miast które odwiedziłam, zawdzięczało jej rozwój. Kiedy cała Szwecja przeżywała swój renesans w XVII wieku, przeżywał go także Sztokholm. Początki miasta to oczywiście Stare Miasto, czyli Gamla Stan, obecnie stolicja Szwecji zajmuje 14 wysepek połączonych mostami. Ponieważ miasto nie ucierpiało podczas II wojny światowej (kraj zachował neutralność) można podziwiać autentyczne budynki i uliczki w całej krasie.

Za dużo jest w Sztokholmie atrakcji, by starczyły na nie 3 pełne dni. Oczywiście i w dwa można „zaliczyć” te najważniejsze, ale ja czuję niedosyt i na pewno wróce do Sztokholmu latem w przyszłym roku. Będę chciała więcej pochodzić, zobaczyć skansen i parki, iść do tych muzeów, które ominęłam i zrobić jakiś walking ghost tour, bo one z reguły są najlepsze jeśli chodzi o poznanie nieoczywistej historii miasta (podczas tej wizyty byłyśmy tylko na standardowym walking tour). W ogóle po tym wypadzie zachciało mi się więcej Skandynawii, więc zacznę też poważnie myśleć nad Islandią. A oto co konkretnie robiłyśmy i zobaczyłyśmy w Sztokholmie:

Fika – to bardzo miła szwedzka tradycja, mająca na celu zastąpienie spotkań przy winku czy piwku spotkaniami przy kawce i ciastku. Fika to zarówno rzeczownik jak i czasownik, a wywodzi się od szwedzkiego słowa kaffi, z przestawionymi sylabami (ka-ffi – ffika – fika). Ale po co kamuflować to, że się pije koffi? Otóż kawa zawitała do Szwecji około 1670 roku i w niecałe sto lat stała się niezwykle popularna, najpierw wśród zamożnych obywateli, a potem i wsród pospólstwa. Wtedy król, być może po to, by uczynić picie kawy luksusem tylko dla bogatych, wprowadził ogromny podatek od kawy, którego Szedzi nie zamierzali płacić. Kawa była więc sprzedawana i konsumowana na czarnym rynku i jak w Ameryce podczas prohibicji kwitły sekretne bary, tak w Szwecji obywatele prosili o FIKA i dostawali zakamuflowaną kawę 😉

Król Gustaw III miał paranoję na punkcie zdrowia ale i swojego bezpieczeństwa. Wydawało mu się, że kawa bardzo szkodzi a do tego ludność ją pijąca na tych tajemniczych ceremoniałach, na pewno przy okazji spiskuje przeciw monarchii. Król postanowił przeprowadzić eksperyment, który miał udowodnić, że kawa jest bardzo niezdrowa. Akurat trafiło się, że dwóch braci bliźniaków miało iść za coś do więzienia. Król darował im karę w zamian za to, że jeden brat miał pić tylko herbatę, a drugi tylko kawę. Niezbyt ten eksperyment wyszedł, bo obaj bracie dożyli prawie 90-tki, a pierwszy zmarł ten od picia herbaty.

Ponieważ Szwedzi znani są z alkoholizmu (długie noce, szare niebo, brak słońca przez większą część roku, ciężkie kryminały – co się dziwić 😉 ) fika promowana jest jako dużo zdrowsza i tańsza alternatywa dla drinkowania. Do kawy (albo herbaty, bo fika ewoluowała) podaje się jakieś ciastko, przeważnie to jest taka cynamonowa bułeczka. Można też fikać z alkoholem, zamawiając Irish albo Bailey’s coffee, lub też rewelacyjną Karlsson coffee – kawa z bailey’s i cointreau. Fika jest wszędzie, ja polecam Cafe Sten Sture w podziemiach i z przystojnym barmanem.

Drzwi 🙂

Stare Miasto (Gamla Stan) to największa atrakcja Sztokholmu. Gdyby mnie niepostrzeżenie przenieść na główny plac, to obstawiałabym, że jestem w Belgii. Mam zamiłowanie do typowo niemieckiej/niderlandzkiej architektury, a do tego do interesujących drzwi, wąskich uliczek z kocimi łbami i ciekawych detali na murach, a na Gamla Stan to właśnie jest. Obeszłyśmy go wzdłuż i wszerz, w deszczu, podczas dnia i wieczorem i zawsze prezentowało się pięknie. Można tam wypatrzeć wiele ciekawostek, na przykład najstarszy w mieście (a może i w kraju) pisuar pochodzący z 1890 roku. Oprócz zaspokojania potrzeb fizjologicznych, panowie o homoseksualnych skłonnościach właśnie tam się spotykali. Znajdziecie go w okolicy Muzeum Nobla.

17 Prästgatan to adres, gdzie znajduje się datowany na XI wiek kamień z inskrypcją runiczną. Napis sugeruje, że to kamień nagrobny od Torstena i Frögunn dla syna, ktorego imię niestety się nie zachowało. Najprawdopodobniej kamień przyniesiono z okolicy, by wykorzystać do budowy domu. Na głównym placu Stortorget, wśrod pięknych kamienic zbudowanych między XIII a XV wiekiem, zobaczycie jedną czerwoną ozdobioną białymi cegłami – to jest Ribbinska huset. Historia z nim związana sięga 1520 roku, kiedy Szwecja została pokonana przez Danię, a duński król Christian II ogłosił się królem Szwecji. Niedługo potem zaprosił najbogatszych szwedzkich arystokratów na bankiet na starym mieście, gdzie miał z nimi mówić o pokoju między dwoma krajami, a zamiast tego kazał im wszystkim uciąć głowy. Tylko jeden z zaproszonych uszedł z życiem, bo się po prostu nie stawił na spotkanie. Był to Gustav Vasa, który potem wzniecił powstanie przeciw Duńczykom, a na końcu nie tylko oswobodził kraj spod ich panowania ale i został królem.

Ribbinska huset

Na fasadzie budynku pod adresem Skeppsbron 44 zauważyć można rzeźbę męskiej twarzy, a pod nią jakby na to nie patrzeć, waginę. Ponoć właściciel domu, niejaki Carl Smitt, uwiecznił swój ból po odkryciu, że żona go zdradza. Owa twarz to jego podobizna, a żeńskie genitalia mają na wieki zawstydzać ową małżonkę tym, że są wystawione na widok publiczny. Mårten Trotzigs Gränd to z kolei najwęższa uliczka w mieście (90 cm), bardzo urokliwa i w dzień, i w nocy. Nazwa upamiętnia bogatego kupca, który zakupił okoliczne budynki i miał tam swoje sklepy.

Wagina, pisuar i Muminki 😉
Po lewej najwęższa uliczka w mieście

Wśród wielu pięknych drzwi wyróżniają się te w ślepej alejce odchodzącej od jednej z najstarszych ulic w Sztokholmie – Köpmannagatan (pierwsze wzmianki z 1323 roku). Drzwi owe są z roku 1580 i są ponoć najbardziej wiekowe w mieście. Kiedyś mieszkała tam Karin Månsdotter, kochanka króla Eryka IV a później jego żona. Poślubienie kobiety z ludu było wielkiem skandalem. Król był niezbyt stabilny psychicznie i został otruty zupą z dodatkiem arszeniku. Karin przeniosła się do Finlandii, gdzie żyła długo i szczęśliwie jako bogata wdowa.

Runy i najstarsze drzwi

Stacje metra to galerie sztuki. Każda z okołu dwustu stacji jest mniej lub bardziej ciekawa, wszystkie bowiem dostały się w ręce artystów, którzy mieli zielone światło dla kreatywności. Tu znajdziecie mapkę tych najbardziej wartych odwiedzenia. Ja byłam kilkoma zachwycona, najbardziej Kungsträdgården Station, inspirowaną starożytną Grecją. Gdzie indziej na stacji metra można się poczuć jak w ruinach greckiej świątyni, słuchając szumu wody spływajacej po kamieniach? Instgrammerzy i wielbiciele fotografii symatrycznej udają się też do Brunkebergs tunnel, długiego na 231 metrów przejścia podziemnego dla pieszych i rowerzystów.

Stacje metra
Brunkebergs tunnel

Vasa Museum to jest MUST SEE i bardzo go polecam. Statek Vasa to był flagowy okręt dla floty wojennej, przeznaczony do walk z Polską. Został skonstruowany między 1626 i 1628 rokiem, zwodowany w 1628. Był przepięknie ozdobiony symbolicznymi rzeźbami i miał swą wielkością i bogactwem ornamentów wzbudzać podziw ale i grozę przed potęgą Szwecji. Niestety coś poszło nie tak i w kilka minut po wypłynięciu na morze, statek się wywrócił i zatonął. Spowodowane to było głównie niestabilnością – okręt był za długi i za chudy, do tego ponoć coś się komuś pomieszało i przy budowie używano różnych miar. Król obarczył winą polskich szpiegów. Tak czy siak, Vasa leżał sobie na dnie aż do lat 60-tych XX wieku, kiedy to postanowiono go wydobyć. Całą niezwykle interesującą historię tego przedsięwzięcia, jak i późniejszej wieloletniej pracy nad powstrzymaniem wraku przed wysuszeniem i rozpadnięciem się, pokazuje film który można zobaczyć w muzeum. Statek jest w 98% oryginalny i sprawia niesamowite wrażenie. W cenie biletu jest również około 25 minutowy tour z przewodnikiem. Niestety z powodu wymiarów obiektu nie byłam w stanie zrobić dobrego zdjęcia, więc posiłkuję się instagramem.

Abba Museum nie jest dla każdego, raczej dla zagorzałych fanów. Nie żałuję, że poszłam, ale mogło to być być bardziej interaktywne i zabawowe miejsce. Owszem, można śpiewać jak w studiu nagraniowym do utworow zespołu, ale nie można tego odsluchać. Wirtualne przymiarki strojów to porażka, za to naprawdę fajne jest bycie na scenie i śpiewanie z Abbą, ale też trzeba być z kimś, by cię nagrał. Tyle tylko, że w muzeum jest wiele oryginalnych przedmiotów należących do muzyków, w przeciwieństwie do muzeum Beatelsów w Liverpoolu, gdzie są same tablice z napisami. Ogólnie OK ale jak ktoś nie pójdzie, to naprawdę nic nie straci.

Abba museum

Punkty widokowe – jest ich wiele, bo wysepki płaskie nie są i ładny widok można mieć nie ruszając się ze starego miasta. My poszłyśmy na Monteliusvägen, do którego dochodzi się wąską i wijącą się ścieżką pararelną do Bastugatan. Poszłyśmy też do Katarinavägen, ale mnie Monteliusvägen podobał się bardziej. Niedaleko od Katarinavägen jest dzielnica Södermalm, gdzie są stare, typowe dla dawnych czasów drewniane domki, kiedyś zamieszkałe przez robotników. Nie polecam natomiast widoków z tzw SkyView, gondoli, którą wjeżdża się na arenę widowiskowo-sportową Avicii. Co prawda akurat padało, kiedy wjechałyśmy na top, ale nawet przy ładnej pogodzie widoki z góry dupy nie urywają.

Monteliusvägen
Södermalm

Kościoły i katedry – mimo, że wszystkie trzy jesteśmy ateistkami, to lubimy chodzić do obiektów sakralnych po prostu dla architektury, tradycyjnie zapalamy tam też swieczki z prośbami do Wszechświata. Szwedzi są narodem ateistów, mimo iż niewiele ponad 50% należy do kościoła protestanckiego. Należy, ale się w nim nie udziela. Wiele kościołow nie odprawia więc nabożeństw, funkcjonują jako obiekt o znaczeniu historycznym. No i jaka tam dobra akustyka do wszelkiego rodzaju koncertów. Niestety część była zamknięta, ale po drodze do biblioteki publicznej przypadkowo znalazłyśmy bardzo ładny barokowy kościół i wstąpiłyśmy też do Storkyrkan, XIII wiecznej katedry, gdzie znajduej się piękna i znana rzeźba przedstawiająca Św Grzegorza pokonującego smoka.

Księgarnie i biblioteki. Niestety, nie udało nam się zdążyć do The National Library of Sweden, gdzie jest średniowieczny manuskrypt przedstawiający ilustrację szatana. Ale poszłyśmy do biblioteki publicznej, której główna część jest rotundą i daje mnóstwo ciekawych opcji do fotografowania. Wałęsając się po Gamla Stan natrafiłyśmy na uroczą niewielką księgarnię Gamla Stans Decharbokhandel, sprzedającą wyłącznie kryminały. Wnętrze wygląda jak czyjś salon z kominkiem, fotelami i stoliczkiem nakrytym do fiki. Kiedy weszłyśmy, z wnętrza wyłonił się pan w garniturze i muszce. Dopiero potem doczytałam, że księgarenka jest otwarta jedynie w soboty i niedziele, organizuje też głośne czytania, wieczorki z książką i tzw afternoon tea.

Na koniec dodam, że mieszkańcy Sztokholmu są zadbani, nie otyli i nie chodzą w dresach po mieście, jak to się robi nagminnie w Irlandii i UK, są też bardzo mili i spokojni.

4 uwagi do wpisu “Jak fikałyśmy w Sztokholmie

  1. Agnes

    Drzwi przepiekne, Pierwsza biblioteka w Uppsali to ogromne zbiory wywiezione z Polski, sa tam do tej pory rewindykacja zbiorow wciaz jest kontrowersyjna. Muzeum Abby zapisuje i pojade z corka obie jestesmy fankami zespolu. Kawo i ciastko to zmora kraju nad Wisla, na kazdym rogu piekarnia a cukier jak wiadomo nie zdrowy choc kieliszek bialego to 1 eklerka jak obie te rzeczy widze w znaku rownosci to zmniejszam ilosc wypitych lampek. Choc wciaz wole lampke czerwonego niz ciateczko do kawy.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Podobalo mi sie ze fikac mozna od rana do wieczora podczas gdy w UK kawiarnie zamykaja sie po poludniu. Tzw heating costs crisis chyba jest nieznany w Szwecji, no i maja miejskie ogrzewanie w tych blokach, a wszedzie gdzie wchodzilysmy (poza Vasa Museum, z wiadomych przyczyn) bylo bardzo, bardzo cieplo. Ceny artykulow spozywczych na oko 30 % wyzsze od UK, aczkolwiek UK goni teraz Skandynawie cenowo – niestety pod innymi wzgledami nie. Architektura przywodzila mi na mysl Warszawe. Bardzo sympatyczny byl ten wyjazd i chetnie zobaczylabym wiecej Szwecji, np. Skanie czy Gotlandie.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.