Windsor wydaje się idealnym wypadem na półtora czy nawet jeden dzień z Londynu. Z powodów, które potem wyjawię, warto spędzić tam przynajmniej kilka godzin np w piątek, zamiast wyłącznie w sobotę czy niedzielę. Byłabym pozbawiona jednej ważnej atrakcji, gdyby British Airways nie skasował mi wieczornego piątkowego lotu, zmuszając do zarezerwowania wcześniejszego. Normalnie lądowałabym na Heathrow na tyle późno, by po dotarciu na miejsce paść na łóżko. A tak, to już około czwartej mogłyśmy wraz z Kat vel Ditą buszować po okolicy.

Gdyby ktoś wybierał się tam z Londynu, to autobusy kursują z Victoria Station, a pociąg z Paddington Station (z przesiadką w Slough) albo z Waterloo Station. Ja poleciałam na Heathrow, bo stamtąd najłatwiej dojechać busem w niecałą godzinę, a w razie czego taksówką w 15 minut. Nad Windsorem non stop latają dość nisko samoloty, co kreuje wiele interesujących kadrów dla fotografów. Nie wiem, czy królowa to dobrze znosi, mnie nieustanny szum silników w ogóle nie przeszkadzał (legenda głosi, iż Donald Trump zapytał Elżbietę II, dlaczego wybudowała zamek na trasie lądowania samolotów 😉 )

Windsor to nazwa kojarząca się z obecnie panującą w Anglii rodziną królewską, która tak naprawdę pochodzi z dziada pradziada z Niemiec. Cesarz niemiecki Wilhelm II (jak rozpętałem I wojnę światową) i król Wielkiej Brytanii George V to byli kuzyni. Królowa Wiktoria, babka George’a, była z rodu niemieckiego Hanover i poślubiła niemieckiego – a jakże – księcia z rodu Saxe-Coburg and Gotha. Wiktoria jest nazywana babcią Europy, bo jej dzieci porozsiadały się na przeróżnych europejskich tronach, choć niektórzy też mówią o niej babcia hemofilia, ponieważ potomkowie poroznosili tę dziedziczną chorobę po kontynencie. No ale wracając do jej wnuka Georga V – w przededniu I wojny światowej zaczął on odczuwać spadek popularności, spowodowany niechęcią wszystkich do Niemców (tak jak teraz do Rosjan). Sprytnie postanowił więc zmienić nazwisko. Podobno rozpisano konkurs na najlepsze miano i ktoś wpadł na świetny pomysł, by króla i jego potomków od teraz nazywać Windsor, jak jeden z ich zamków. Kuzynek Kaiser naśmiewał się z tego, mówiąc że w takim razie on przemieni tytuł sztuki Szekspira „Wesołe kumoszki z Windsoru” na „Wesołe kumoszki z Saxe-Coburg-Gotha„.

No cóż, monarchia brytyjska ma się dobrze, tak samo jak i najstarszy niezmiennie zamieszkany zamek na świecie, czyli Windsor castle. Najlepiej zobaczyć go po raz pierwszy z tzw Long Walk, czyli długiej alei w parku, prowadzącej prosto do jego bramy. Mieszkałyśmy w Airbnb dosłownie 10 min na piechotę od wejścia na Long Walk, więc od razu po przyjeździe skierowałyśmy się właśnie tam. Dodam przy okazji, że mieszkanie z Airbnb okazało się strzałem w dziesiątkę. Dużo ładniejsze niż na zdjęciach, dwupoziomowe, umeblowane i wyposażone z głową, czyli ktoś pomyślał, że jak się stawia toaletkę to kontakt też powinien być blisko 😉 W ogóle dużo takich miłych akcentów, które pozkazują, że nie chodzi tylko o zbijanie kasy na wynajmujących, ale o to, by ktoś się tam dobrze czuł i spędził czas w komforcie. Nawet mleko w lodówce było.

Zamek został wybudowany w XI wieku przez Wilhelma Zdobywcę, jak tylko rozgromił Anglo-Saksonów. Anglo-Saksonowie, o czym się dowiedziałam podczas wycieczki po rzece, nie znali zamków ani murów obronnych, w sensie – nie budowali ich. Budowali z drewna, nie z kamienia. Nie dziwota więc, że łatwo ich było podbić. Oryginalnie była to warowna twierdza, służąca do obrony, ale kolejni królowie rozbudowywali ja, powoli przeinaczając z typowo obronnego zamku na zamieszkały przez cały dwór pałac. W średniowieczu najwięcej kasy wpakował w niego król Edward III. Intensywna rozbudowa i przebudowa pochłonęła bajońskie sumy, a przy zamku pracowali WSZYSCY fachowcy z całego kraju.

Nie starczyłoby mi miejsca ani czasu na opowiadanie o kolejnych wiekach i królach, zainteresowanych odsyłam do Wikipedii. Historia zamku jest długa i interesująca, ale przenieśmy się do teraźniejszości. Obecnie najważniejszą lokatorką na zamku jest Królowa, a na całym terenie mieszka około 200 osób. Maluczcy, czyli turyści, mogą zwiedzić bardzo niewielką jego część, ale i tak uważam, że warto. W środku nie można robić zdjęć, więc nie podeprę się obrazem, musicie uwierzyć na słowo. Jak to ktoś powiedział w filmie Kogel Mogel: tu jest jakby luksusowo 😉 Splendor i bogactwo aż kapią zewsząd, a w gablotach wystawione są skarby z całego świata, ukradzione podarowane Królowej. Na ścianach nonszalancko wisi a to Rubens, a to Van Dyck, a to Bruegel Starszy… Sufity same w sobie są dziełami sztuki, o żyrandolach nie wspomniawszy. Przepiękna jest też kaplica. Do komnaty, gdzie wystawiono słyny domek dla lalek, należący do Królowej Mary, nie chciało sie nam stać w kolejce. Jedynym minusem jest brak opcji wycieczki z przewodnikiem, a staroświeckie audio guides są zbyt irytujące w użytkowaniu. Zanim weszłyśmy na zamek, miałyśmy okazję oglądać paradę żołnierzy, tych w dużych czarnych czapach, którzy wchodzili na dziedziniec przy wtórze muzyki, by zmienić swoich kumpli na posterunku. Oni oczywiście pełnią funkcję raczej reprezentacyjną, bo bezpieczeństwa strzegą uzbrojeni po zęby strażnicy.

Jest rzeczą zrozumiałą, że w tak starym budynku, którego ściany pewnie niejedno widziały i słyszały, krąży wiele duchów. Są to dawni władcy, którzy najwyraźniej lubią swój zamek, więc chcą się nadal po nim przechadzać. Wśród udokumentowanych (?) przypadków takich zjawisk, podobno widziano George’a III, Henryka VIII, Elżbietę I i Jane Seymour. Ale najciekawszy duch pojawia się nie w samym zamku, ale w parku go otaczającym. Nazywa się Herne the Hunter. Legenda głosi, że Herne był głównym myśliwym i nazdorcą parku podczas rządów króla Ryszarda II w XIV wieku. Pewnego razu, kiedy król jeździł sobie na koniu, zaatakował go biały jeleń. Król spadł z konia i byłby został przeorany ogromnymi rogami, gdyby na miejscu nie pojawił się Herne, który jelenia zabił, ale też przy tym sam został poważnie ranny. Herne’a uratował jakiś znachor, znający sztuczki magiczne. Odciął jeleniowi rogi i przyłożył je do głowy myśliwego. Herne wyzdrowiał, ale za cenę paradowania z rogami na głowie, bo się z nią zrosły. Biedny Herne zaczął wzbudzać strach wśród swoich podwładnych i innych myśliwych. Wmówili oni królowi, że Herne zaczął też uprawiać czarną magię. Król w końcu uwierzył i zwolnił wiernego poddanego, którego ciało wkrótce znaleziono powieszone na drzewie w parku. Trudno powiedzieć, czy nieszczęśnik zabił się sam, czy pomogli mu dawni kumple. Tak czy siak, od tamtej pory z parku zniknęły jelenie, a Herne objawił się królowi nie raz, jako zjawa z rogami na koniu. Ponoć po śmierci Ryszarda II Herne ukazuje się tylko wtedy, kiedy panujący obecnie władca ma umrzeć.

Oprócz zamku w Windsorze nie ma zbyt wielu atrakcji. Czterdziestominutowa przepływka po rzece turystycznym stateczkiem nie oferuje jakichś oszałamiających widoków, choć otwarzane przez głośniki informacje są bardzo interesujące i dużo się z nich dowiedziałyśmy. Na przykład o łabędziach, które w ogromnych ilościach paradują po nabrzeżu i pływają po wodzie, wydając się raczej nieagresywne i nauczone do bycia karmionymi przez turystów specjalnym żarełkiem oferowanym w okolicznych kioskach. Otoż od XII wieku angielscy królowie roszczą sobie prawa do każdego łabędzia w królestwie. Kiedyś jego mięso było bowiem rarytasem, chętnie jedzonym na dworze. Panująca obecnie królowa dzierży odziedziczony po przodkach tytuł Seigneur of the Swans, który daje jej prawo do wszystkich łabądków w królestwie oprócz – uwaga – tych na Tamizie. Od XVI wieku bowiem prawo do tych z Tamizy dzielą z władcą dwie organizacje zrzeszające winiarzy i farbiarzy (Vintners i Dyers). Oczywiście nikt już tych ptaków nie je, ale tradycja jest tradycją, w związku z tym od 900 lat raz w roku odbywa się liczenie łabędzi, co jest popularną atrakcją turystyczną. Podczas touru na statku usłyszałyśmy, że kilka nowych mostów na rzece spowodowało lekką dezorientację łabędzi, które czasem zamiast w wodzie lądowały na moście w środku przejeżdżającyh po nim samochodów. Mosty są więc teraz pomalowane w czerwone pasy, by im ułatwić rozeznanie w terenie.

Jako miasto typowo turystyczne, znajdziemy w Windsorze całą masę restauracji, pubów, kawiarenek, tea roomów, butików, sklepików i lodziarni. Ale natrafiłyśmy też na kilka przyzwoitych galerii, w jednej na przykład można było zakupić obrazy Boba Dylana i Ronnie’ego Wooda z Rolling Stones. Bardzo mi się podobały! Wypada też zauważyć, że Windsor jest POSH. Tam mieszkają ludzie lepszego innego sortu. Jakie tam samochody są zaparkowane na ulicach… No i przy okazji innego sortu przechodzę płynnie do Eton, czyli miasteczka połączonego z Windsorem przez most. O Eton wspominałam już w poście o Oxfordzie, bo absolwenci tej elitarnej szkoły przeważnie lądują albo w Cambridge, albo właśnie w Oxfordzie (a potem to już tylko proszki* czyli rząd). Eton jest urokliwym miejscem, z niewielkimi księgarenkami i sklepami z ekskluzywnymi ubraniami dla gentelmenów. Ale jego największą atrakcją – którą można podziwiać tylko w dni powszednie – są uczniowie Eton w swoich uniformach.
Uwaga, bo teraz będą podwójne standardy. Ja wiem, że gdybym była mężczyzną w wieku lat 50ciu, śliniącym się na widok siedemnastolatek, to byłabym uznana za perverta. Ale jestem kobietą, chłopcy z Eton wyglądają poważniej niż na swój wiek, a ja się nie śliniłam tylko podziwiałam, jak dobre geny i pochodzenie wypuszcza w świat taki kwiat młodzieży męskiej. Może zadziałał tu syndrom atrakcyjności grupowej, opisany w How I met your mother przez Barneya Stinsona (jako grupa jej uczestnicy wydają się hot, a jak się każdemu przypatrzyć z bliska to już nie) ale wszyscy mijani na ulicach chłopaczkowie mogliby pozować do katalogów. Uniform to czarne spodnie, frak (!) kamizelka i biała koszula. Szczerze to w pewnym momencie wstąpiły na mnie poty, kiedy mnie minął jakiś wysoki i smukły młodzian o urodzie Doriana Graya, i to nie menopauza.
Bardzo się przez Wami kajam, że niepełnoletnia młodzież wzbudziła we mnie takie odczucia 😉 No przecież mogłabym być ich babką matką 😉 Na swoją obronę dodam, że w latach dwudziestych ubiegłego wieku pewna londyńska aktorka ponoć parała się w wolnym czasie seksem z uczniami z Eton. Krążyły o tym takie ploty, że próbowano wymóc na dziekanie śledztwo w sprawie „uwodzeń” studentów. Dziekan jednak stanowczo odmówił, bo po prostu przymykał na to oko. Chłopcy z Eton szybciej dojrzewają… (a jeszcze dodam że legalnym wiekiem jeśli chodzi o seks jest w UK 16 lat).

Eton jest jedną z trzech tzw boarding school w UK które przyjmują wyłącznie chłopców. Nie ukrywajmy, z odpowiednich rodzin. Kiedyś absolwent Eton miał prawo od razu zapisać do niej swoje jeszcze nienarodzone dzieci. Bardzo długo było tam OSW (oh so white) a jeden z pierwszych czarnych absolwentów napisał książkę o tym, z jakim rasizmem się tam spotkał (za co zabroniono mu dożywotnio wstępu do Eton). Teraz około 20% uczniów jest tam z powodu stypendiów, ale nie ukrywajmy, zarówno tam jak i w Oxfordzie prawdziwa śmietanka to te 80%. Szkoła jest krytykowana za dość kiepski program, ale helou, tam się nie idzie po naukę, ale po układy, znajomości oraz nabranie ogłady i stanie się prawdziwym gentlemanem.

Stąd to kultywowanie noszenia takich wytwornych uniformów, wyglądających jak stroje wieczorowe. Nowy dziekan wpadł kiedyś na pomysł, by je zastąpić czymś nowocześniejszym, ale spotkało się to z oburzeniem i rodziców i wychowanków. Młodzi mężczyźni noszą swe fraki z dumą i wdziękiem. Kiedyś rocznik pierwszy był poddawany niejakiemu terrorowi przez rocznik starszy, chłopcy musieli dosłownie służyc starszym i wykonywać najdziwniejsze polecenia, tego już podobno nie ma. Ale wysluchałam interesującego wywiadu z naucielem z Eton, który zademonstrował książeczkę będącą swoistym słownikiem z „etońskiego” na angielski. Otóż w szkole używa się na codzień archaicznego języka, na przykład lesson to jest division, break to chambers, teacher to beak i tak dalej. Każdy nowy nauczyciel uczy się tego przed zaczęciem pracy, bo inaczej chłopcy by go wyśmiali i straciłby autorytet.
Podsumowując mój wyjazd – spędziłam świetnie weekend z moją przyjaciółką, z którą teraz nadrabiam stracony przez covid czas. Kolejny wypad do Kraju Basków już niedługo 🙂
* Wyrażenie o proszkach pochodzi z bardzo dobrego spektaklu TV, który jest na You Tube – Ketchup Schroedera. Bohaterem był pracownik agencji reklamowej, gdzie zaczynano od tamponów, by poprzez serki dotrzeć do samego topu czyli do proszków.
‚Proszki’ czyli sam top po zaliczeniu Eton i Oxbridge to u nas objecie posady Prime Minister – czlowiek z ludu sie nie przebije 😉 Jakby z Windsor usunac tandetne sklepiki z pamiatkami to byloby duzo lepiej..ale i tak bylo fajnie, a Long Walk byl zarabisty! I te samoloty, no kto to widzial w takim miejscu zamek budowac 😉 Osobiscie mam ostrozne podejscie do smietanek, elit, arystokratow wszelakich – wlasnie stad sie biora choroby genetyczne bo to cale towarzystwo sie kotluje miedzy soba. Aczkolwiek chlopcy ktorych mijalysmy faktycznie wygladali ladnie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No, kiedys sie kotlowali, teraz jest wiekszy gene pool 🙂
PolubieniePolubienie
Te fraki dodaja im lat I powagi (czlowiek nawet nie czuje, jak mu sie rymuje;), wiec jestes usprawiedliwiona;) A wygladasz na ich mloda ciocie, albo starsza siostre:D
Windsor castle wyglada dokladnie tak, jak rysowane przeze mnie zamki w przedszkolu:D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No wlasnie, jestem rozgrzeszona;)
PolubieniePolubienie
To juz rozumiem dlaczego byla taka ogromna afera gdy dwoch Polakow pieklo labedzia na ognisku. Myslalam ze labedzi sie nie jada bo moga miec pasozyty, a tu okazuja sie rarytasem.
Ciekawe, jakby to bylo zyc na codzien w luksusie, jak zmienilby sie moj tok myslenia?
Moge sie tylko zastanawiac. Fajnie by bylo miec swoj jacht, maly palac, luksusowe samochody
Pomarze sobie, moze sie spelni.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie mozna jesc czegos, co nalezy tylko do Krolowej:) ja jakos nigdy nie marzylam o luksusach tego typu, dla mnie luksus to niezaleznosc, dobra praca, szczescie I zdrowie:) mozna byc bardzo smutnym w zamku I na jachcie… a juz na pewno za nic nie chcialabym byc jak czlonkowie rodziny Windsor, non stop fotografowani, obdadywani, musiejacy sie dopasowac do roznych zasad… oj nie 🙂
PolubieniePolubienie
Czytalam ze grzybiarze maja problem ze zbieraniem grzybow bo lasy naleza do Krolowej. Czytalam ze dla wlasnego uzytku wolno zbierac ale nie na sprzedaz, inni twierdzili ze w ogole nie wolno wiec nie wiem.
A ja ostatnio trenuje wyobrazanie sobie zycia w luksusie, chce przelamac wlasne bariery I ograniczenia myslowe. Opornie mi to idzie. Nic dziwnego, czlowiek nieprzyzwyczajony jest.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
No wiesz dla kazdego luksus to co innego I nie ma absolutnie nic zlego w pragnieniu luksusu, wrecz przeciwnie:) nie wiem jak to jest z tymi grzybami ale jesli to prawda to juz lekka przesada, krolowa ma tyle kasy ze jej nie ubedzie;) z tymi labedziami to tez tylko tradycja a nie mozna ich jesc, bo sa chronione:)
PolubieniePolubienie