Jak było w Kraju Basków? Gorąco i wilgotno 😉 Temperatury sięgały 31 stopni, człowiek pocił się się tak że już po dwunastej w południe zaczynał „pachnieć” jak zmęczony koń lub mokry pies (na jedno wychodzi) a pod koniec dnia stanik i resztę ciuchów można było wyżymać 😉 Ale nic to, bo jest tam moi drodzy PIĘKNIE i jak macie jechać to szybko zanim te okolice zrobią się popularne jak południe Hiszpanii.
Na pocztek polecę dom wynajęty przez AIRBNB. Znajduje się na brzegu parku narodowowego i by się tam dostać wjeżdża się do lasu 🙂 Cicho jak makiem zasiał oprócz pobrzękiwania dzwoneczków osiołków mieszkających w pobliżu, brzęczenia cykad i przemykania kotów. Jakby się było na odludziu ale 5 minut jazdy samochodem od większego miasta ze sklepami i 30 min od lotniska w Bilbao. Dom należy do przeuroczej pary Monici i Manu, oraz ich pięciu kotów i psa. Prowadzi do niego malowany w kolorowe wzory podjazd a cały budynek ozdobił lokalny artysta. Do nas należała część dolna z osobnym wejściem: 2 sypialnie, kuchnia połączona z salonem, przedpokój, łazienka i taras. Wszystko urządzone ze smakiem i miłością, każdy detal starannie dobrany. Lodówka zaopatrzona w podstawowe rzeczy na śniadanie (jogurty, masło, jajka itp), w kuchni ziemniaki, makarony, owoce i chleb. Przyjechałyśmy późno, sklepy były zamknięte więc Monica zaproponowała nam jeszcze wino i sery.

Dla kogo Kraj Basków będzie idealnym miejscem na urlop?
Dla wielbicieli natury, spacerów i wędrówek.
Już lądując na zadziwiająco niewielkim lotnisku w Bilbao można podziwiać otaczające go góry i lasy. Baskonia to bezbrzeżna zieleń, połacie wiekowych drzew, pola i uprawy winorośli. Szlaków do łażenia i podziwiania widoków jest mnóstwo i o różnym stopniu trudności, z tego co zauważyłam większość jest łatwa i to co mi się szczególnie podobało z powodu mojego vertigo, nie przebiegają one blisko przepaści czy klifów, między szeroką ścieżką z jednej strony jest pas zieleni czy krzaków a z drugiej las. Mam ogromny niedosyt tych spacerów i plan na przyjazd w to samo miejsce za rok, tak na trzy dni, tylko po to by sobie pochodzić. Przepiękny park krajobrazowy Gorbea (po baskijsku Gorbeia) zwany jest rajem utraconym. Na 20.000 ha znajdziecie malutkie miasteczka, punkty widokowe, wodospady, kręte drogi prowadzące do parkingów skąd można wyruszyć na wędrówki. Zaznaczę że jezdnie są szerokie, ogrodzone od strony zbocza metalową barierką i nie ma strachu że się z kimś nie miniemy lub trzeba będzie cofać się do jakiejś wysepki jak w Szkocji 😉 A po drodze podziwamy pasące się konie, owce, ptaki drapieżne kołujące nad dolinami a nawet jelenie, choć my nie miałyśmy szczęścia.

Dla miłośników wina i dobrego jedzenia.
Lampka dobrego wina w restauracji waha się od 1.00 do 2.50 euro. W sklepie za butelkę zapłacimy od 1.50 euro, choć polecam zaszaleć i wydać 3-4 bo jakość lepsza 🙂 Lokalne wino to Txakoli – białe, delikanie musujące i lekkie. Moim ulubionym jest jadnak biała Rioja. Jeśli chcecie zwiedzać winnice to nie jedźcie tam w tym terminie co my, czyli w czasie zbiorów, bo nie będzie takiej możliwości. Baskońskie przystawki nie nazywają się tapas ale pintxos. Bardzo popularne w barach mini dania nadziewane na patyczki. Najpopularniejsza nazywa się Gilda, na cześć Rity Hayworth i jej nasłynniejszej roli. Gilda to zielone papryczki, oliwki i anchois. Uwaga – po trzeciej a najpóźniej czwartej po południu nie zjecie już nic konkretnego bo knajpy zamykają się by znów otworzyć podwoje po siódmej czy ósmej.
Nie chodziłyśmy jakoś specjalnie do restauracji na obiady, bardziej na przystawki – moją ulubioną jest patatas bravas czyli pieczone ziemniaczki polane pikantnym pomidorowym sosem. Ale tak akurat się trafiło że jadłyśmy późny lunch który dla nas był obiadem w trzech różnych miejscach. Pierwsze to nieciekawa mała knajpa w niewielkim miasteczku gdzie kucharz – który był chyba i właścicielem – jednocześnie obsługiwał i stoliki i bar, wykorzystując jedno dziecko do pomocy za barem a drugie do przynoszenia z zaplecza parasoli. Oczekiwania co do jakości posiłku i wina zerowe – i tak też było. Niestety to nie jest historia z gatunku tych kiedy to idzie się to jakiejś dziury za rogiem i dostaje się dania jak z Michelina za śmieszną cenę. Kolejne miejsce to fajna knajpka w miejscowości Laguardia gdzie kelner był wyjątkowo miły i chętny do podania nam wszystkiego co chcemy nawet jeśli tego nie ma w karcie. Nie było też problemu by zrobić mi wegetariańską opcję naprawdę świetnej jednogarnkowej baskijskiej potrawy patatas riojanas bez chorizo. Dodam że choć wegetarianin nie umrze z głodu w Baskach to weganin może mieć problemy. Bardzo dobre jedzenie i wino i jeśli będziecie w Laguardii to zajrzycie do Bar Tertulia. No i poszło się też do Michelina, bo czemu nie, przecież w Kraju Basków jest najwięcej restauracji z gwiazdkami więc się w końcu na jedną natknęłyśmy: Iribar w Getarii. Za porcję sea bassa z grilla z czterema mini ziemniaczkami zapłaciłam 30 euro. Owszem, ryba bardzo dobra. Wino super (2.50 euro z lampkę,tańsze niż butelka wody). Czy warto było wydać te pieniądze? Szczerze – nie sądzę. Ogólnie Baskonia uchodzi za raj dla podniebienia, trzeba tylko odpowiednio wybierać restauracje bo nie jest tak że wszędzie ale to wszędzie jedzenie jest dobre jak sugerują niektóre artykuły. Ach, no i sery. Jedzcie lokalne sery – niebo w gębie.

Dla tych którzy nie lubią tłumów turystów i pustkę.
Na drogach – i tych lokalnych i autostradach – mały ruch. Nie wiem czy w sezonie jest tak samo ale ogólnie nawet przy największych atrakcjach jest niewiele osób. Nasze słynne irlandzkie Dark Hedges czyli bukowa aleja z Gry o Tron jest oblegana przez tłumy i cieżko zrobić zdjęcie, a przepiękny las Otzaretta w Baskach jakby wyjęty z Władcy Pierścieni, unikalne miejsce o którym jeszcze napiszę – pusty. Za pierwszym razem kiedy tam byłyśmy natknęłyśmy się na 3 facetów z profesjonalnymi aparatami, za drugim razem byłyśmy same. Idąd szlakami czasem ktoś przejdzie na rowerze albo przebiegnie (raz przebiegł BARDZO atrakcyjny pan…), ale też szłyśmy kawał drogi samotnie. Wszędzie zaparkuje się bez problemu. W niektórych miasteczkach słychać było tylko nasze kroki – jakby wszyscy wymarli. W najbardziej ludnych Getxo i Hondaribii gdzie turystów było najwięcej, też nie było tłoku. Zaznaczam że nie wypowiadam się o Bilbao i San Sebastian bo tam nie byłyśmy.
Dla tych którzy lubią nieturystyczne, nie wymanikiurowane i autentyczne miasteczka i atrakcje.
Często słyszę zarzuty od podrożników że jakieś miejsce jest „pod turystów” – za bardzo sztuczne, ze sklepikami z pamiątkami na każdym kroku, gdzie nie widać normalnego życia i mieszkańców tylko wycieczki i przewodników z parasolkami. Nie w Kraju Basków. Miałam problem z zakupem widokówek, bo jedyne miasta gdzie faktycznie są gift shopy to większe Getxo, Hondaribbia i może jeszcze Guernica (ponownie – nie piszę oczywiście o Bilbao i San Sebastian gdzie zapewne jest wręcz odwrotnie). Wjeżdża się do jakiegoś średniowiecznego miasta na wzgórzu i widać mieszkańców siedzących w knajpkach, dzieci wracające ze szkół, babcie na skwerku z telefonami w rękach, coś sobie ze śmiechem pokazujące (wg mnie przewijające zdjęcia na tinderze 😉 ) żadnego angielskiego menu w barach. A jak jest jakiś mini punkt obsługi turysty to pan w środku robi taką minę jakby ufoludki weszły. Są kościoły z XVI wieku, a jakże. Tylko że pan który ma do nich klucz nie przebywa aktualnie w mieście a kiedy będzie – nie wiadomo. Szczerze – brakowało mi trochę takich artystycznych miejsc – galeryjek, miejsc gdzie robi się garnki czy inną sztukę – w Szkocji na przykład co krok ktoś albo dzierga, albo lepi, albo maluje, albo dźga specjalną igła owczą wełnę na tamborku.

Dla tych którzy mają czas na spokojne delektowanie sie urlopem bo to nie jest kraj na szybkie zwiedzanie
Jeśli nie macie zamiaru skupić się na Bilbao, San Sebastian czy większych miastach ale pojechać w głąb i zobaczyć cuda natury i punkty widokowe, to nie zrobi się tego na szybko. Dla przykładu – w Irlandii dużo zobaczy się na jedniodniowej wycieczce. Podjedzie się pod zamek Cashel, rąbnie fotkę, jedzie się dalej. Klify Moheru są o krok od parkingu. Grobla Olbrzyma też – jak się nie chce iść dalej to jest busik który poobwozi. Stanie się przy Dark Hedges – proszę, oto są, na wprost. Tymczasem dostajesz mapkę parku Gorbea i myślisz: ale fajnie, tu wodospad, tam wodospad, tu punkt widokowy czyli mirador, da się zrobić na jedno posiedzenie. Tylko że do parkingu gdzie jest wodospad jedziesz w górę serpentynami. Parkujesz, idziesz godzinę lasem. Jest piękny punkt widokowy, ale strzałka do wodospadu pokazuje że kolejną godzinkę się pójdzie. Jedynym miejscem który jest zaraz przy parkigu to las Otzaretta. Dokładnie tak samo jest przy największej chyba atrakcji San Juan de Gaztelugatxe, kościoła na skale do której prowadzi most, gdzie optymistycznie nastawione panie Amerykanki chciały zjechać samochodem. Tymczasem z parkingu idzie się około pół godziny a potem czeka nas wspinaczka po 241 schodach.
Jeśli stwierdziliście że tak, Kraj Basków jest dla Was to zapraszam na kolejny post gdzie opiszę co widziałam i co zwiedziłam. Na pewno jeszcze tam wrócę 🙂
Świetnie, że wakacje udane , o czym świadczy chęć powrotu 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zawsze mam udane wakacje 🙂 Owszem,czasem mi sie gdzies mniej spodoba niz gdzie indziej ale o to chodzi zeby poznawac i zobaczyc rozne miejsca.
PolubieniePolubienie
I niemal wszyscy mowia po angielsku, co w Hiszpanii wcale nie jest oczywiste.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
tak 🙂
PolubieniePolubienie
To czekam na kolejny post – a zdjęcia piękne jak zawsze, ilość kotów prawie idealna, a co do braku dziergających – w sumie w Pl jest chwilowo nadmiar, więc wcale bym nie tęskniła 😉 Gratuluję udanego urlopu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
👍😁
PolubieniePolubienie
Pingback: Euskadi – Kraj Basków – Dublinia pisze