Bardzo lubię francuskie kino i coraz częściej szukam pozycji z tej kinematografii na Netflixie. Tak natknęłam się na istną perełkę, do tego na jakże aktualny temat nierówności płci.
I am not an easy man (Je ne suis pas un homme facile) zakwalifikowano jako komedię co nie jest zbyt trafne. Owszem, niektóre sytuacje śmieszą ale i jednocześnie skłaniają do głębokiej refleksji i pewnego smutku. Cudownie że ciężką tematykę autorka scenariusza i reżyser Eleonore Pourriat zdołała potraktować w niby lekki, a jednak poważny sposób.
Bohaterem filmu jest przystojniak Daniel, software developer, zajmujący się projektowaniem aplikacji. Daniel to szowinista i seksista, traktujący kobiety jak zdobycz, zaliczający kolejne panie. Jego ostatnim projektem zawodowym jest aplikacja dla mężczyzn która monitoruje życie seksualne posiadacza – im więcej numerków tym penis na ekranie się wydluża jak nos Pinokia – można też zapisywać i oceniać partnerki. Paniom w firmie pomysł się nie podoba, ale jest ich niewiele a szef facet – wiadomo.
Pewnego dnia Daniel, oglądając się za jakąś dziewczyną i gwizdając na nią, uderza się mocno w głowę o słup i traci przytomność. Budzi się w innej rzeczywistości, w pararelnym świecie gdzie kobiety zachowują się tak jak mężczyźni i są płcią dominującą, zarówno w pracy jak i życiu osobistym. Jak się dowiadujemy z czasem nie jest to nic wywalczonego ani spowodowanego ruchami wyzwolenia kobiet jak w Seksmisji- po prostu panie od wiek wieków mają taką pozycję i są silną płcią dlatego że dają życie a więc rodzą dzieci.
Kobiety gwiżdżą na Daniela komentujac jego wygląd. Szefowa zwalnia go, przyjaciel okazuje się być niepewnym swej atrakcyjności „kurem domowym” robiącym sobie maseczki, który odkrywa że jego żona go zdradza. To dobra kobieta, dba o dom ,dobrze zarabia – doradza mu przeczekać ojciec. Mówi że jego żona też miała skoki w bok a jednak on zacisnął zęby i proszę, są nadal razem. Mężczyźni muszą mierzyć się z ideałami męskiego piękna krzyczących z każdego bilboardu – depilują się, dbają o formę. Wykonują często prace uznawane w rzeczywistości Daniela za kobiece, podczas gdy malarz pokojowy czy śmieciarz, ale i prezesi, dyrektorzy, politycy – to w większości panie.
A mężczyźni są często asystentami, sekretarzami czy pomocami domowymi (Uwielbiam jej książki – zachwyca się gospoś sprzątając mieszkanie nowej pracodawczyni Daniela, pisarki, podczas gdy on prasuje jej koszule – Od razu widać że to kobieta napisała!)
Niektórzy panowie protestują i domagają sie równych praw – dokładnie tak jak to teraz robią kobiety.
Daniel zakocha się w owej pisarce traktującej facetów podmiotowo, która jego żale zamyka zabraniem go na zakupy i kupieniem drogiego zegarka. Po jakimś czasie przekona się że jego wybranka posiada odpowiednik jego aplikacji, a mianowicie liczy swoje podboje i ocenia partnerów, co jakoś już się nie wydaje takie fajne. Jednym słowem – trafiła kosa na kamień.
Najciekawsze w filmie jest to że wcale nie jest on jakimś feministycznym manifestem ani upajaniem się zemstą na gatunku męskim. Wręcz przeciwnie – w sposób bardzo wyraźny widać że autorka miała zamysł zgoła inny, a mianowicie pokazanie że każda nierówność jest zła. Obie płcie powinny się uzupełniać i szanować i mieć równe prawa. W żadnym społeczeństwie gdzie jakaś grupa jest dyskryminowana, dobrze nie będzie.
Autorka rewelacyjnie pokazała „odwróconą” rzeczywistość, tempo filmu jest wartkie i dialogi świetnie, aktorstwu też nie mam nic do zarzucenia. Do tego REWELACYJNE zakończenie. Polecam.