Ostatnie tygodnie spędziłam na poszukiwaniu świątecznej atmosfery w Irlandii, a konkretnie świątecznych imprez poza Dublinem. Bo do Dublina przed świętami się nie jeździ z powodu przeogromnych korków. Niestety nie mamy tradycji Xmas Markets jak np Niemcy i Czesi. Tam takie atrakcje przeznaczone są dla dorosłych i dzieci, a tutaj głównie dla dzieci. Santa Grotto to obowiązkowy punkt programu, a irlandzkie dzieci wierzą w Mikołaja wyjątkowo długo.
Bez większych nadziei na fajną zabawę wybrałam się z blogowymi (i nie tylko 😉 koleżankami Irolką i Out of Box – Martą – do Castletown House w Cellbridge, w hrabstwie Kildare. Gdyby nie to że miałyśmy okazję się spotkać i pogadać (na szczęście kawiarnia serwowała grzane wino) to uznałabym ten wyjazd za stratę benzyny i czasu. Pod kilkoma połączonymi namiotami mieściły się stoliki na których sprzedawcy wyłożyli wątpliwej wartości rękodzieło oraz świeczki śmierdzące nieprzyjemnie pachnące i mydła. Było trochę straganów z jedzeniem. Obeszłyśmy wszystko w 10 minut, bo szłyśmy baaaaardzo wolno.
Ktoś pomysłowo umieścił Santa Grotto czyli pomieszczenie z grubym panem ubranym na czerwono na końcu korytarza który prowadził też do toalet. W związku z tym ludzie stali w kolejce myśląc że stoją w ogonku do toalety… A jak już się zorientowali to trzeba się było przeciskać przez zgraję wrzeszczących i wierzgających bachorków.
Uparcie postanowiłam jednak próbować dalej i po oblukaniu programów wszelkich innych xmasowych imprez w okolicy, i przekonaniu się że jako osoby dorosłe nieobarczone przychówkiem nie mamy po co się tam pchać, zdecydowałam się pojechać aż do Waterford na ich słynny festiwal zimowy Winterval, zabierając z sobą Martę z Out of Box.
Tam było dużo lepiej tylko dlatego że nie odbywało sie to na jakimś zamkniętym terenie ale karuzele, stragany i sanie Mikołaja porozrzucano po centrum miasta które zrobiło na mnie dużo lepsze wrażenie niż kiedy tam byłam za pierwszym razem. Pochodziłyśmy więc po „charity shops” i nawet kupiłyśmy tam trochę fajnych rzeczy. Ktoś kto nie mieszka w Irlandii bądź Angli może wyobrażać sobie że to takie miejsca jak szmatexy czy ciuchlandy, tymczasem jakość rzeczy (bo nie tylko ubrania sie tam sprzedaje) jest bardzo dobra i często trafiają się egzemplarze nie używane albo raz włożone. Jako minimalistka i propagatorka nie wyrzucania ale wykorzystywania tego co się przestało nosić lub potrzebować, bardzo popieram.
Poza kursowaniem między charity shops i wchłanianiem świątecznej amosfery która była choć tyle co kot napłakał, poszłyśmy też na lunch do świetnego miejsca: The Parlour Vintage Tea Rooms. Po otworzeniu drzwi wydaje się że przechodzimy przez jakiś portal do lat dwudziestych poprzedniego stulecia. Gra typowa dla tamtego okresu muzyka że aż się chce potanczyć Charlestona, kelnerki ubrane są w fikuśne stroje z epoki i prawie ma się wrażenie że zaraz sam Gatsby pojawi się przed nami. I można poczytać oryginalne stare gazety i magazyny 🙂 Polecam jak ktoś z Was będzie w Waterford.
W grudniu uwielbiam też oglądać filmu osnute wokół świąt – znakomita większość to straszliwe gnioty przeschematyczne aż do bólu. Ale przynajmniej pośmiać się można i zadumać jak takie coś dostało budżet na produkcję. Oczywiście są i bardzo dobre klasyki jak choćby Love Actually czy The Holiday (ponownie po raz enty obejrzane). Netflix wypuścił dwa swoje filmy i oczekiwania miałam duże: no w końcu to NETFLIX prawda? Nie żaden Hallmark… Zobaczyłam oba i nie mogłam uwierzyć że ta firma wyprodukowała coś tak żenującego.
Pierwszy to Christmas Prince – tytuł mówi sam za siebie 😉 Mamy tu dziewczę pracujące w gazecie które jako pierwsze poważne zadanie dostanie relację z konferencji prasowej dotyczącej koronacji księcia w jakimś przedziwnym kraju (kogo to obchodzi?). Do konferencji nie dochodzi ale dziewczę podstępem dostaje pracę guwernantki księżniczki więc szpieguje po zamku ile się da. Książe wydaje się strsznym bucem ale oczywiście to tylko przykrywka. Mamy jeszcze okropnego krewnego i eks narzeczoną księciunia co spiskują przeciw niemu…Ojojoj. Uwaga „spojler” – wszystko się skończy dobrze a książe poprosi dziewczę o rękę. To że ją znał kilka tygodni to nic 😉
Jeszcze gorszy jest Christmas Inheritance. Dziedziczka fortuny jedzie do rodzinnego miasteczka by przekazać jakieś listy przyjacielowi ojca…a skanera nie ma? Tatuś chce by córka jechała incognito bez kart kredytowych i jedynie ze 100 dolarami w kopercie…Pewnie po to by dziedziczka miała powód do zatrudnienia się w lokalnym hoteliku i obserwowaniu jaki do dobry i pomagający wszystkim naokoło jest jego pracownik…Że strasznie brzydki to nie ma znaczenia. Miłość rozkwitnie w trymiga a panienka w moment zmieni się z imprezowiczki w anioła miłosierdzia. Takie to jest złe, kiepsko napisane, kiepsko zagrane, postaci tak płaskie że serio ja bym napisała lepszy scenariusz. Każdy by napisał lepszy scenariusz.