Mieszkałam w Katowicach w sumie około 14 lat, najpierw wynajmując kawalerkę na ul. Maja, na ostatnim, dziesiątym piętrze w bloku, potem z drugim mężem w jego willi w Janowie. Janów jest o rzut beretem od dzielnicy Nikiszowiec a jednak nigdy tam nie byłam. Może coś słyszałam o unikalnej zabudowie ale w tamtych czasach Nikisz cieszył się złą opinią i raczej się go unikało.

Kiedy dowiedziałam się że muszę spędzić w Katowicach kilka dni i raczej będę mieć czas wolny pomiędzy wizytami u dentysty, desperacko guglowałam co też mogę tam robić oprócz picia wiśniówki i oglądania Netflixa, który (wku.r.w) ma lepszą ofertę niż irlandzki. I wtedy na angielskojęzycznych stronach poświęconych turystyce trafiłam na peany zachwytu nad Nikiszowcem. Trzeba to było sprawdzić.

Na osiedle kursuje autobus 930 z dworca autobusowego (platforma 4). Wysiadłam na głównym placu i poczułam się jak w zupełnie innym wymiarze. Gdyby nie zaparkowane samochody i szwędający się japońscy turyści, można by pomyśleć że czas się cofnął. Spodziewałam się górniczych „familoków” a zobaczyłam oryginalnie zaprojektowane osiedle z czerwonej cegły, gdzie każdy budynek jest na pierwszy rzut oka taki sam, a jednak nie znajdzie się identycznego wykuszu czy zwieńczenia portalu. I te eleganckie arkady kojarzące się z francuskim La Rochelle…

Historia tego miejsca zaczęła się w 1908 roku i wiąże nierozerwalnie z kopalnią „Giesche” należącą do spółki „Georg von Giesche’s Erben” (obecnie „Wieczorek”). Koncern wybudował już jedno piękne osiedle dla swych pracowników – Gieschewald (Giszowiec) – ale liczba domków okazała się niewystarczająca. Ci sami architekci którzy zaprojektowali Giszowiec, kuzyni Emil i Georg Zillmannowie, zamiast niskiej jednopiętrowej zabudowy otoczonej ogródkami jak to było na Giszowcu, postanowili stworzyć cos odmiennego a mianowicie trzykondygnacyjne ceglane bloki, tworzące czworoboki z wewnętrznymi dziedzińcami. Na poniższym zdjęciu znalezionym w internecie doskonale widać tę koncepcję.
Na dziedzińcach mieszkańcy mogli hodować świnie w chlewikach czy posiadać piece do wypieku chleba. Na osiedlu mieściła się szkoła, kościół, poczta, później zakład fotograficzny (wciąż działający) a nawet bezpłatna pralnia z maglem. Standard życia był jak na tamte czasy wysoki a tak mniej więcej wyglądały wówczas wnętrza.

Mieszkania miały 63m2, nie było w nich łazienek – kobiety i dzieci kąpały się w bezpłatnej łaźni a górnicy na kopalni. Na dwa mieszkania przypadała jedna ubikacja na półpietrze.

Obecnie Nikiszowiec to taka „Nowa Huta” Katowic a więc miejsce modne i atrakcyjne dla kupujących nieruchomości. Od kiedy na ulicach zamontowano monitoring poziom bezpieczeństwa wzrósł i „huliganka” się wyniosła. Jest bardzo schludnie wszędzie, z wyjątkiem kilku bohomazów na ścianach. Wewnętrzne dziedzińce są urocze i pełne zieleni.

Trzeba zajrzeć do Muzeum mieszczącego się w budynku dawnej pralni i magla. Oprowadzał mnie przemiły pan który z pasją opowiadał o historii osiedla. W muzeum jest galeria z obrazami malarzy tzw Grupy Janowskiej, założonej w latach 30tych XX wieku przez Teofila Ociepkę. Jest to najdłużej działająca (ciągle aktywna) tego typu grupa na świecie.

Szkoda że taka perła w mieście które atrakcji turystycznych prawie nie ma, nie jest lepiej promowana. Kiedy ląduje się na lotnisku w Dublinie, podróżnych witają wielkie banery z przepięknie sfotografowanymi atrakcjami stolicy i kraju. Aż się prosi żeby na lotnisku w Katowich Pyrzowicach, które przypomina w najlepszym przypadku hangar a w najgorszym rzeźnię, umiescić olbrzymie zdjęcia Nikiszowca. I Spodka, i Muzeum Śląskiego, i Parku Rozrywki w Chorzowie i wszystkiego co może turystę zainteresować. Kiedy będę w Katowicach ponownie, zajrzę do biura turystycznego w centrum i sprawdzę czy przynajmniej tam można liczyć na jakąś informację.
