Pierwsze wrazenia z Amsterdamu? Tolerancja, zamoznosc, bezpieczenstwo, wyluzowanie. Modna dunska HYGGE ma tu swoj odpowiednik: Gezellig, czyli poczucie komfortu, radosc z codziennych przyjemnosci, pozytywne nastawienie do zycia.
Nie widzialam ani jednej skrzywionej geby, ani jednego spojrzenia spode lba. Do tego Amsterdamczycy sa raczej szczupli i wysportowani a to tez sprzyja dobremu nastrojowi. Na pewno przyczynia sie do tego jazda na rowerze, okolo 56% mieszkancow miasta uzywa tego pojazdu codziennie. Najwiekszym faux pas jest lazenie po sciezkach rowerowych ale turysci robia to tlumnie. Dlatego charakterystycznym dzwiekiem na ulicach jest nieprzerwane dzwonienie by ostrzec pieszych ze sie nadciaga. Rowery sa doslownie wszedzie, w setkach, tysiacach sztuk. Istnieje pol-legalna nocna gielda rowerowa gdzie handlarze sprzedaja skradzione lub porzucone jednoslady za 5-10 euro. Pol-legalna bo miejscowe wladze akceptuja ten proceder ktory pomaga oczyscic miasto z bezpanskich rowerow. A jakby ktos chcial to moze sobie jakis wylowic z kanalu – co roku laduje tam okolo 12-15 tysiecy rowerow.
Okolo 45% mieszkancow to emigranci, mozemy tu znalezc przedstawicieli ponad 170 narodowosci. Wlasciciel B&B gdzie nocowalysmy zapytany o to czy jest Holendrem (imie i nazwisko a takze wyglad wskazywaly na Wlocha) powiedzial ze jak kazdy typowy Holender jest totalna mieszanka. Holender nie zdziwi sie ze nie masz slubu, ze jestes lesbijka, transwestyta lub ze dzieci wychowuje ojciec a nie matka – tu panuje gleboka akceptacja. Jako ciekawostke przytocze fakt ze przychodzac do Holendra w gosci trzeba sie spodziewac iz ten oczekuje ze zjawimy sie z czyms do picia i do jedzenia. Nie przychodzi sie z pustymi lapami! Idac na randke nie oczekujmy ze Holender bedzie za nas placic, Holendrzy z reguly dziela sie rachunkiem po rowno. Stad w jezyku angielskim istnieje wyrazenie: let’s go dutch czyli zrobmy to jak Holendrzy – podzielmy sie rachunkiem. Seks nie jest tematem tabu i nie tylko w dzielnicy czerwonych latarni ale wszedzie sa sex shopy, sklepy z kondomami czy erotyczna sztuka typu: pussy pendants. Ale to wlasnie w Red Lights District najbardziej pachnie marichuana, jest najwiecej „coffe shopow” gdzie mozna sobie kupic i zapalic skreta z miekkich narkotykow i gdzie po zmroku w oknach pokazuja sie prostytutki.
Dzielnica czerwonych latarni to miejsce chyba najbardziej kojarzone z Amsterdamem. Warto tu przyjsc za dnia (rano najlepiej) i poznym wieczorem by poznac jej dwa oblicza (tak tez my zrobilysmy). To naprawde piekna okolica pelna zabytkowych budowli, miesci sie tam takze najstarszy kosciol w miescie powstaly w 1306 roku. Wokol tego kosciola zaczely lokowac sie panie lekich obyczajow i jakos nikomu to nie przeszkadzalo. Prostytucja jest w Holandii legalna, panie maja swoj zwiazek zawodowy, wszelkie swiadczenia jak zasilek i emerytura i oczywiscie placa podatki. Osobiscie uwazam ze kazdy ma prawo robic ze swoim cialem co uwaza i jesli taka praca jest wykonywana w pelni swiadomie i dobrowolnie to nic nikomu do tego. Problem to sutenerstwo i handel zywym towarem. Niestety nawet mimo powszechnego dostepu do takich uslug rozwniez zdarzaja sie przypadki zmuszania kobiet do nierzadu. Rzad zastanawia sie nad zlikwidowaniem slynnych okien choc chyba i tak wymieraja smiercia naturalna i z roku na rok jest ich coraz mniej.
Gablotka z oknem kosztuje 350 euro na dzien. Trzeba sie narobic zeby wyjsc na zero, a co dopiero miec zysk. Ciekawa jestem jak to wyglada i ile wyciagaja te panie. Kiedy spacerowalysmy tamtedy gdzies kolo siodmej wieczorem, klientow raczej nie bylo za to ogladajacych turystow sporo. Niektore kobiety mogly miec i z 60 lat, czesc wygladala na znudzona, pisaly sobie cos na telefonie, palily papierosy. Nie wolno robic zdjec ale jak poguglacie w sieci to je znajdziecie. W dzielnicy mozna trafic na przybytki oferujace sex show czy kina z porno, ale ich liczba rowniez spada. W koncu jak ktos chce to w mozna wszystko znalezc w internecie i to za darmo.
Oczywiscie dzielnica latarni to tylko ulamek Amsterdamu. Cala reszta centrum to wspaniale, pieknie utrzymane XVIII wieczne kamienice rozlozone nad pierscieniowo ulozonymi kanalami. Wszystkie sa waskie i wysokie, pochylone do przodu. Dlatego waskie i wysokie ze grunt zawsze byl drogi, trzeba bylo zamiast wrzesz piac sie w gore. Bogaci budowali na dwoch lub trzech parcelach. Pochylenie jest celowe, mianowicie ma ulatwiac transport mebli czy innych rzeczy w gore lub w dol podczas przeprowadzek. Na szczycie kazdego z domow umocowany jest hak do ktorego mozna przyczepic line. Okna sila rzeczy sa bardzo duze i do tego niezasloniete zadnymi firanami czy zaluzjami. Bardzo mi sie to podoba bo uwielbiam zagladac do mieszkan. W Irlandii tez cos takiego jak firanka nie istnieje a zaslony sa spuszczane raczej po to by zaciemnic wnetrze niz zeby sie ukrywac. W Amsterdamie w XIX wieku posiadanie zaslonietych okien bylo niestosowne, sugerowalo ze robi sie cos nielegalnego. Zona ktorej meza nie bylo z domu poprzez spuszczenie zaslon narazala sie na podejrzenia ze ma kochanka. Z naszego B&B do przystanku tramwajowego szlo sie ulica Funta Szterlinga (tak!) mijajac nowoczesne apartamentowce wiec moglysmy zapuszczac zurawia do srodka. Wszystkie wnetrza byly bardzo uporzadkowane, przestronne i urzadzone w skandynawskim stylu, bez zadnych niepotrzebnych gratow.
Holendrzy nie przejmuja sie strasznie swietami wiec tylko instytucje typu bank czy poczta byly zamkniete 25go. Wtedy tez na miescie bylo w miare pustawo, ale juz 26go zaczelo byc tlumnie. Sprobujcie sobie zrobic zdjecie przy slynnym napisie I AMsterdam zlokalizowanym kolo muzeum Van Gogha…nie da sie bo jest oblegany przez turystow wlazacych na niego jak malpy. Do muzeum Anne Frank kolejka na kilka godzin stania. Ale juz np w dzielnicy Jordaan cicho i niewiele osob sie kreci. Nie planowalysmy zadnych wizyt w muzeach tym razem, poszlysmy tylko do muzeum kotow ktore jest bardziej wystawa dziel o kociej tematyce niz takim typowym muzeum. Miesci sie w XVIII kamienicy przy kanale i oprocz przeroznych obrazow, plakatow i rzezb z kotem w roli glownej mozna zobaczyc jak kiedys mieszkalo bagate panstwo. Wlasciciele zreszta wciaz tam rezyduja na wyzszych pietrach z piecioma prawdziwymi kotami. Mialysmy zamiar odwiedzic tez kocia kawiarnie ale byla nieczynna az do srody kiedy juz wracalysmy. Kupilysmy rowniez rejs po kanalach, zarowno relaksujacy jak i edukacyjny. Specjalnie nie rozbijalsmy sie po restauracjach ale warto wspomniec o fajnej miejscowce, restauracji typu self service bufet mieszczacej sie na ostatnim pietrze amsterdamskiej biblioteki. Widoki z niej przecudne a jedzenie jest swietne i niedrogie bo to knajpa dla studentow. Nie sa nastawieni na turystow i nawet opisy dan sa tylko w holenderskim jezyku. Na szczescie wszyscy Amsterdamczycy ( a pewnie i Holendrzy) mowia po angielsku. Jezyk holenderski jest raczej harczacy i niezbyt przyjemny w brzmieniu. W jednej z kawiarni spytalam kelnerke o haslo do wi-fi i ona na to: chrgahcragch. Zobaczyla moja mine i dodala: lepiej to napisze…
Na pewno przyjade jeszcze do Amsterdamu chocby po to by jednak pochodzic po muzeach albo zrobic sobie jakies jednodniowe wypady do osciennych malych miasteczek. Tym razem glownie wloczylysmy sie po miescie, wlasciwie po centrum ktore jest niby duze ale kompaktowe i do spokojnego przejscia na piechote. (Transport publiczny jest genialny i tani jakby co. W tramwajach i pociagach jest bardzo cieplo (az za cieplo). W tramwaju posrodku jest budka gdzie pracownik sprzedaje bilety, i jednorazowe i na kilka dni. Bilet przyklada sie do specjalnego kasownika po wejsciu i przy wyjsciu.) Wloczac sie podziwialysmy architekture ale i wchodzilysmy chetnie do sklepow z serem (najwiecej jest rozlokowanych przy flower market – rynku gdzie sprzedaja sie kwiaty, glownie tulipany oczywiscie). W kazdym sklepie z serem wyklada sie szczodrze pokrojone na kawaleczki rozne gatunki do sprobowania. Zdecydowanie nie jest to miasto na raz ale na duzo duzo wiecej.
Wypada wspomniec o B&B ktory znalazla moja towarzyszka, kolezanka nie tylko blogowa Dita. To miejsce o bardzo dlugiej nazwie B&B Houseboat between two windmills miesci sie w czolowce najlepszych w rankingu booking.com i tripadvisora. Nie jest w scislym centrum, trzeba jechac okolo 20 min tramwajem a wczesniej spacerkiem okolo 10minutowym dojsc do przystanku. Za to dzielnica jest cicha i spokojna, doslownie jak na wsi. DO B&B prowadza malenkie drzwiczki ukazujace sie w poroslej krzakami scianie. A za nimi znajduje sie super nowoczesny, pieknie zaprojektowany dom na wodzie, z czescia gdzie mieszkaja wlasciciele i ich pies oraz pokojami dla gosci (4 jak na razie) jadalnia, salonem i bodajze czterema osobnymi werandami z widokiem na kanal. Nawet mini prywatna plaza jest i stawy z karasiami. Gospodarz Marko jest przesympatyczny i bardzo rozmowny, codzien przy sniadaniu zabawial nas rozmowa i opowiadal o historii tego miejsca i jak ono powstawalo. Zreszta to nie wszystko bo niedlugo powstanie kolejny pokoj i basen. Marko odwiozl nas nawet na lotnisko. Z cala pewnoscia zatrzymam sie tam ponownie o ile beda wolne pokoje bo juz na 2017 jest zabukowany praktycznie non stop.
Na koniec wspomne ze zupelnie spontanicznie udalo nam sie spotkac z czytelniczka bloga i blogerka Gietat mieszkajaca juz od jakiegos czasu w Amsterdamie. A wieczory spedzalysmy ogladajac serial Outlander w ktorym niesamowicie przystojny Szkot w kilcie uprawia seks z Angielka przeniesiona w czasie do XVII wieku. No, oczywiscie nie tylko o tym jest ten serial 😉 Wciaga i to bardzo!

Przez rowerowa dzungle czasem trudno jest sie przedostac. Jest ich w miescie ponad milion, znacznie wiecej niz mieszkancow.

W Red Light District

Oczekiwania… (zdjecie z netu)

…i rzeczywistosc.

Zima przed Rijksmuseum jest sztuczne lodowisko. W Holandii bardzo rzadko pada snieg i zimy sa lagodne.



Z powodu kanalow Amsterdam jest nazywany Wenecja polnocy choc ma ich zdecydowanie wiecej.

Amsterdamskie koty sa tlusciutkie i przyjazne 🙂

Nowe i stare obok siebie – ten maly domeczek datuje sie na 1695 rok.

Czasem z kanalow wylaniaja sie dziwne rzeczy 😉

Symbol Holandii – tulipany, tu w formie instalacji artystycznej na jednym z kanalow.

Plac Dam – centralny plac Amsterdamu – uwazany jest za jeden z najbrzydszych w Europie. Moze i w porownaniu z innymi pieknoscia nie grzeszy ale w swiatecznych dekoracjach prezentowal sie niezle.