Jesli juz macie dosc moich wpisow o zakupie mieszkania, przeprowadzce itp to uprzedzam ze bedzie wiecej 😉 Zwlaszcza ze internet zaczal dzialac, i to sam z siebie, bez wydzwaniania do operatora, co sie zdarzylo pierwszy raz w mojej historii zmiany domow.
W weekend byl malarz i jednak kolor to nie sand beige, bo C. poczul w sobie nagle zylke dekoratorska i sam wybral inny. Malarz byl w szoku bo stwierdzil ze jest zonaty od lat 10ciu wiec ma doswiadczenie, i juz sie nauczyl ze kobiety musza kolor wybrac same albo nawet jak sie wybierze taki jaki im sie podoba, to beda niezadowolone. Tym bardziej przerazil go fakt ze nie bylam obecna przy malowaniu bo zostawilismy go i pojechalismy do Ikei. Nie widzialam wiec jak to wyglada na scianie az wrocilam.
Szczerze to nie wiem jak kolor sie nazywa ale jest bardzo odpowiedni i sama bym lepiej nie dobrala, bo jesli o takie rzeczy chodzi to nie mam specjalnie do tego daru ani zamilowania (pominawszy fakt ze sie na odcieniach i barwach nie znam specjalnie). Obylo sie wiec bez problemow 😉
Jesli chodzi o Ikee to spedzilismy tam 9 – tak, dziewiec – godzin. Bo najpierw show roomy dla inspiracji, a jak sie nam cos spodobalo to nie zapisalismy sobie numerka i potem trzeba bylo latac jeszcze raz. I skonczylo sie tak ze najpierw kupilam czesc tego co planowalismy albo nam wpadlo w oko, zaplacilam i zapakowalismy do samochodu, a potem obeszlismy wszystko jeszcze raz by skompletowac szafke pod i nad telewizor i pasujace do niej inne szafki do living roomu, plus inne meble typu: storage. No i zaczely sie problemy bo pasujace drzwiczki do szafek sie skonczyly. Wiec w obsludze klienta zaproponowano nam inne, nie ma sprawy, poszlismy znow do czesci sklepowej, cholera, drzwiczek nie ma. Dziewczyna nas przeprosila i pokazala inne, i znow historia sie powtorzyla. Jakis blad w systemie, niby mieli na stanie a nie mieli. Wreszcie udalo sie dostac moze niekoniecznie takie jakie chcialam ale tez ladne. No kurna przeciez to tylko drzwiczki, bez przesady 😉
Potem znow kolejka do kasy. Potem znow kolejka do home delivery. Nie chodzcie o Ikei w soboty, dobrze radze! A i tak pewnie tam zagladne ponownie chocby dlatego ze upatrzone na ich stronie meble balkonowe beda w sprzedazy dopiero w kwietniu.
W Ikei oprocz prostoty i czystych, skandynawskich kolorow podoba mi sie rewelacyjne i sprytne wykorzystanie przestrzeni. Naprawde wiele rozwiazan z show roomow nas zainspirowalo, zwlaszcza C. ktory wieczorem caly czas cos kombinowal, myslal, podrywal sie i mowil: I’ve just had an Ikea thought…Musze przyznac ze ma smykalke do tego.
A jakie kupilam lampy zajebiste…jedna z nich za 85 euro ale co tam, raz sie zyje 😉 I oczywiscie Bonzai, bo jakos tak oboje postanowilismy jeszcze przed przeprowadzka ze musimy miec bonzai. Dlaczego, nie pytajcie 😉 A ja zawsze mialam chetke na skore owcy, wiec mam. Lezy na wysokim krzeselku barowym i wyglada super 😉 Po wizycie w Ikei moje konto pomniejszylo sie o ponad 1700 euro ale co tam 😉 I tak myslalam ze wydam wiecej
C. jest w ogole tak nabuzowany tym meblowaniem ze wczoraj nagle spojrzal na kanape i powiedzial mruzac oczy:
– And we need statement cushions!
Na co ja:
– How gay is that?
Oprocz montowania mebli (ktore zostaly dostarczone we wtorek i teraz musza czekac az kumpel C. wspomoze go w zawieszaniu) C. postanowil rowniez wykombinowac jak umyc szklana polowe naszej sciany do ktorej nie ma dojscia z zewnatrz. Te stale czesci szklane myje co jakis czas ekipa zatrudniana przez management company, ale nie za czesto. Wiec C. kupil trzy i pol metrowy rozkladany teleskopowy kij na ktory mozna dokrecic koncowke do mycia szyb, i z zewnatrz od strony chodnika dostal tym kijem do okna i je umyl. Pelen podziw. Kij posluzyl tez do zmierzenia odleglosci z balkonu do rzeki ktora plynie zaraz pod nim i wydaje sie byc blisko, ale nie. Kij nie siagnal.
Wczoraj zostalam oficjalnie powitana przed przedstawiciela management company jako nowy czlonek tejze. Przy okazji wysluchalam calej historii budynku – np nie tylko stoi on na scianie na rzece ale pod nim sa korytarze ktore sobie mozna poogladac (po co?) i jakie nowoczesne rozwiazania zastosowano w uszczelnianiu, izolacji, wentylacji itp. Na jakies 34 mieszkania (o ile pamietam) tylko 2 sa zajmowane przez tzw owner-occupier czyli wlasciciela ktory w nim faktycznie mieszka. Reszta jest wynajmowana. To mnie akurat nie dziwi bo tu w Irlandi mieszkanie z zaledwie dwiema sypialniami jest uwazane za zbyt male by w nim rezydowac z dzieckiem. Takie mieszkania to sie wynajmuje z kolezanka lub kolega zanim sie zalozy rodzine, albo z dziewczyna/chlopakiem rowniez zanim sie pojawi albo zanim dorosnie dziecko. To nie jest przyszlosciowe lokum dla rodziny , jedyne 65 m2.
Co do mojego poprzedniego wynajmowanego domu – tez sie wszystko swietnie ulozylo, pewnie dlatego ze zaangazowalam w to Wszechswiat. Tak dlugo nie bylam pewno czy dac wypowiedzenie czy nie, ze jak juz dalam to bardzo pozno i zgodnie z prawem bylo to 42 dni. Wychodzilo na to ze choc wyniose sie jeszcze przed koncem lutego za ktory juz zaplacilam, to bede tez musiala placic za kolejne prawie 3 tygodnie a wiec ponad 600 euro. Do tego nie liczylam specjalnie na zwrot depozytu bo kiedy sie zrywa umowe przed czasem (moja byla do wrzesnia) to landlord ma pelne prawo go zatrzymac, a to czy odda czy nie zalezy od jego dobrej woli.
Choc oficjalne wypowiedzenie zlozylismy agencji, to jednak zadzwonilismy do landlady zeby jej to powiedziec osobiscie. I C. wspomnial ze co prawda bedziemy placic do czasu kiedy umowa bedzie oficjalnie rozwiazana, ale wyprowadzimy sie do konca lutego wiec moze by nam poszla na reke jesli znajdzie sie chetny na wynajem wczesniej, i wtedy pokryjemy tylko te dni kiedy dom stoi pusty. Nie miala z tym problemu wiec wystarczylo poprosic Wszechwiat i ludzie znalezli sie w trymiga. Zreszta trudno sie dziwic bo dom piekny a w obecnej sytuacji na rynku wynajmu wszystko sie rozchodzi jak cieple buleczki. Nie tylko wiec uniknelismy placenia 3tygodniowego czynszu, ale do tego dostalismy bez problemu depozyt.
Bardzo lubilam to miejsce ale wyprowadzalam sie bez sentymentow, szkoda bylo mi tylko kici Siggy ktora byla takim naszym „trzecim” kotem. Wiem ze glodna nie chodzi (wrecz przeciwnie) ale i tak mam zamiar ja odwiedzac co najmniej 2-3 razy w tygodniu z puszka Sheeby. Mam w koncu po drodze.