Tak sie zakopalam w tej mojej wioseczce w przytulnym domku z ogniem buzujacym w kominku (gazowym ale zawsze 😉 ze mnie wolami do Dublina nie zaciagna, no chyba ze na jakis wyjatkowy event jak na przyklad spotkanie z Pania Maria Czubaszek.
Wieczor autorski zorganizowala polska biblioteka Biblary. Tlum sie klebil w Trinity Bar w oczekiwaniu na wspaniala satyryczke znana rowniez z tego ze wali prosto z mostu i nie ukrywa swoich pogladow na wiele kontrowersyjnych spraw. Coz moge powiedziec – Pani Marii mogloby sie sluchac godzinami. Co za poczucie humoru, blyskotliwosc, gra slow, refleks i dystans do samej siebie i swego wieku.
Wybuchy smiechu i oklaski towarzyszyly prawie kazdemu jej zdaniu. Pani Maria na pytania prowadzacego odpowiadala anegdotami ktore czasem prowadzily w inne rejony, ale tak to jest – wg autorki – ze starsze panie nie trzymaja…tematu oczywiscie (choc ona jednak trzymala 😉
Przytocze jedna z jej historyjek – otoz pani Maria twierdzi ze jest osoba zlosliwa w stosunku do tych ktorych nie lubi. Jedna z takich nielubianych pan ostro schudla i bardzo sie tym szczycila. Oczywiscie pani Czubaszek spotkawszy ja ani sie na temat utraty wagi nie zajaknela – z czystej zlosliwosci oczywiscie. Kobieta nie wytrzymala i w koncu powiedziala:
– Ja tak schudlam ostatnio…
Na co pani Maria:
– A nie przejmuj sie, nic nie widac.
Po pytaniach od publicznosci byl czas na zdjecia i autografy. Jaka ona jest malutka i drobniutka i jak sie swietnie trzyma! Spytala mnie ile lat mieszkam w Irlandii i czy jestem szczesliwa po czym napisala mi taka dedykacje:

A ja powiedzialam jej -zgodnie z prawda – uwielbiam Pania!
Wybralam sie tez z C. na Xmas market ktory rozlozyl sie wzdluz St Stephens Green – porazka. Ogolnie tego typu imprezy powinny odbywac sie na kwadratowym rynku, coz niestety Dublin takowego nie posiada. Stragany ustawiono w rzedzie vis a vis wiec pasaz miedzy nimi byl waski. To spowodowalo ze przeplyw ludzi musial byc kontrolowany i do wejscia stala dluuuga kolejka.
Do kolejek mam uraz jak chyba kazdy kto pamieta ogonki w czasach komuny i juz zaczelam fukac i krecic nosem ale nawet szybko szlo i po jakichs 10 minutach bylismy juz przy wejsciu. Wtedy tez zrozumialam czemu az tak szybko tlum sie przewalal przez market – bo nic tam nie bylo ciekawego. Wiekszosc straganow z jedzeniem albo z grzancem, kilka z przecietnym rekodzielem, glownie bizuteria. Duzo halasu o nic i nie warto chyba ze ktos akurat jest w poblizu.
Za to w samym St Stephens Green Shopping Centre otworzyl sie TIGER -moje ostatnie odkrycie. Dorwalam w nim cos na co polowalam juz jakis czas – podstawke na wanne z miejscem na ksiazke, iphone, swieczke i 2 kieliszki. MUST HAVE dla milosnikow kapieli do ktorych sie zaliczam.
Poza tym na parterze wciaz sprzedaja najlepszy mrozony jogurt w calym Dublinie.