Przygode to ja mialam ale przed wylotem do Warszawy ( moja pierwsza wizyta w stolicy taka prawdziwa, nie liczac przejazdow). Zarezerwowalam parking oddalony troche od lotniska i nieco wyludniony (taki przynajmniej byl przed siodma rano) a ze bylam 15 min przed zaplaconym czasem zatrzymalam sie na poboczu, zgasilam silnik i zajelam sie sprawdzaniem fejsbuka.
Wreszcie chce zapalic a tu nic…popyrkalo, popyrkalo, zapalil sie symbol akumulatora na desce – bateria padla. Pasc prawo miala bo jezdze tym samochodem od okolo szesciu lat a kto wie kiedy poprzedni wlasciciel wymienial…w kazdym razie bylam z jakies 5 m od barierki i miejsca parkingowego i nie moglam ruszyc.
Wreszcie widze – jedzie cos. Zamachalam lapka – pan stanal i wyrazil chec pomocy niestety nie mial kabelkow do odpalania. Wpadl wiec na to by ruszyc na PYCH. Zatrzymal sie kolejny samochod i juz dwoch panow dzentelmenow pchalo mi woz az zastartowal i sledzilo moje poczyniania dopoki szczesliwie nie zaparkowalam.
Potem juz obylo sie bez przygod. Do samolotu weszlam prawie pierwsza – lubie to zastanawianie sie kto siadzie obok? dziwolag, przystojniak czy nie daj Boze dzieci – choc uwazam ze byloby jeszcze fajniej gdyby przy wybieraniu miejsc na stronie Ryanair mozna bylo widziec zdjecia tych ktorzy juz sie alokowali. Moze powinnam im podsunac taka mysl racjonalizatorska. Za mna siedziala para z dzieckiem – tatus byl wyjatkowo zajety coreczka i caly lot nawijal: idzie rak nieborak, prosze panstwa oto mis itp – z efektami dzwiekowymi. Mamusie pan wyjatkowo ignorowal rzucajac czasem: „no ty jak sie juz odezwiesz” albo „no czasem cos pomyslisz madrze”. A w Warszawie czekala na mnie moja tour-operatorka i gospodyni w jednym – byla wspollokatorka M. Pelna entuzjazmu i planow zwiedzania z ktorych niektore nie doszly do skutku z powodu np zasiedzenia sie w knajpie albo w innym miejscu.
Warszawa jest bardzo sympatyczna – ta „stara” czesc – Srodmiescie, Nowy Swiat. Niektore zaulki wrecz magiczne. Palac Kutury wyglada funky podswietlony na fioletowo. Bylam przy slynnej teczy na Plazu Zbawiciela (kiedy mama dowiedziala sie ze wlasnie wrocilam z W-wy to pierwsze pytanie bylo – a tecze widzialas) w Lazienkach, w okolicy gdzie miesci sie duzo zydowskich kamienic i knajp, przy grobie Nieznanego Zolnierza. Pilo sie grzane wino sprzedawane w kramach, jadlo sie i w folk gospodzie i w barze mlecznym (dwa dania za 5 zl) i bylo sie w kultowym dla M. pubie gdzie jej dawni znajomi „staczaja sie” .
Zajrzalysmy do Domu Kereta (zwanego przez nas domem kreta) przedziwnej konstrukcji szerokiej na 1.5 m (w najszerszym miejscu) i wbitej miedzy dwa bloki – mozna mieszkac na takim malym metrazu majac mikroskopijna kuchnie, living rooom, sypialnie, biuro i toalete. Tylko koty by sie juz nie zmiescily. Do zamku nie weszlysmy bo kolejka byla na 40 min stania – za to poszlysmy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Swietnie zrobione miejsce ale jakie przygnebiajace…mimo to ciesze sie ze bylam bo kazdy powienien zobaczyc -jak i Auschwitz. Najbardziej smutno bylo mi przy scianie z listami jakie Warszawiacy pisali do siebie podczas powstania a najwieksze wrazenie zrobila opowiesc Belga ktory przymusowo zoastal wcielony do niemieckiego wojska i widzial powstanie i jego okropnosci na wlasne oczy.
Sie bylo w Galerii… no jakiej, handlowej,Kryska nie wyglupiaj sie ;0
Lup – 3 sukienki.
Chetnie bym jeszcze kiedys wpadla z wizyta kulturalna zeby po teatrach pochodzic, np do Pani Jandy.
Gwiazd zadnych ani celebrytow nie spotkalam ale ogladnelam jeden odcinek slynnego „Rolnik szuka zony” (tego po ktorym takie gromy polecialy na panow) i naprawde zal, zal tych biednych bab ze sie daly tym beznadziejnym facetom wodzic za nos i igrac z uczuciami.
A tak podsumowujac – po tylu latach obsmiewania slynnego polskiego NIE MAM WYDAC i CZY MA PAN/PANI zgodne/drobne – nic sie w tym temacie nie zmienilo. Slask i Warszawa i pewnie wszystkie inne regiony lacza sie w tym fukaniu i kreceniu nosem na czlowieka ktory no prostu nie ma drobnych. Jeden pan kierowca busu to fukal chyba z zasady bo mial cala sterte drobniakow do wydawania…
A co do przyszlego roku to juz kupione loty do Yorku w kwietniu (via Manchester) do Budapesztu w maju i Bordeaux we wrzesniu. A ze rok bez Wloch to jakos nie moze byc, mysle tez o dluzszym weekendzie np w Palermo.
