Apulia pomogla mi podjac pewna decyzje. Zaczynam sie uczyc wloskiego -nie francuskiego jak zamierzalam.
Bo mozliwe ze to wlasnie tam – nie w Gozo czy na Malcie – osiade kiedy dozyje tzw trzeciej mlodosci. Maly domek w Apulii kosztuje okolo 35.000 euro – oczywiscie ze kiedys wszystko sie moze zmienic i najekonomiczniej bedzie np wyjechac do Kambodzy – ale wtedy mozna swoje plany skorygowac. Poza tym wloski jest piekny i przydaje sie w niewielkich osteriach i trattoriach zeby pogadac z kelnerem ktory po angielsku tylko – OK 😉
Ale wracajac do Apulii – zupelnie inne klimaty niz w kazdym regionie Wloch ktory juz zdazylam zobaczyc. Nie jest wymuskana jak Toskania (wymuskana w sensie nie-pejoratywnym bo kocham Toskanie) nie jest absolutnie tak brudna jak Sycylia choc to tez poludnie ani tak gwarna jak Amalfi. Kuchnia Apulii jak juz wspomnialam w poprzednim poscie to nie poezja a najpiekniejsza, prosta i trafiajaca do kazdego proza. Kraina ta ma wszystko – miejsca ujete na slynnej liscie Unesco, plaze, miasta na wzgorzach, gaje oliwne i winne, zatrzesienie kotow, czyste blekitne morze. A co najwazniejsze – NIE MA tlumow turystow! Czasem w ogole nie ma zadnych turystow…Raj!
Nie zwiedzilam wiele bo Apulia jest duza a ten wyjazd mial byc pol na pol – troche jezdzenia i poznawania okolicy i atrakcji, troche siedzenia na tarasie, popijania wina, palenia cygar i relaksowania sie.
Zatrzymalam sie w Ostuni ktore jest znane jako Biale Miasto – Citta Bianca. W nocy wyglada zjawiskowo wylaniajac sie znienacka lsnice od swiatel – w dzien jasnieje biela murow. Historia miasta siega okresu paleolitu, na przestrzeni dziejow wladali nim i Rzymianie, i Goci i Normanie. Zloty wiek zaczal sie pod panowaniem Izabelli Aragonskiej a pozniej jej corki Bony, tejze samej ktora zostala zona Zygmunta Starego i ktora dla mnie od zawsze ma twarz aktorki Aleksadry Slaskiej 😉

Owczesne Ostuni to czarujaca platanina waskich uliczek po ktorych mozna sie blakac godzinami. Mieszkalismy 10 min od najstarszej czesci miasta ktora doskonale bylo widac z tarasu na dachu. Mimo ze w centrum – bylo zaskakujaco cicho i podczas dnia i w nocy, jakby ciagle trwala siesta.

Co do siesty wlasciwej -wiekszosc sklepow i knajp zamykala sie miedzy pierwsza a piata ale jednak mozna bylo znalezc kilka miejsc by cos zjesc – jednym z nich byla polecana przeze mnie „New Life- Caffe Fanelli” na Piazetta della Liberta – tuz obok wejscia na stare miasto.
Knajpke odkryl C. ktory chodzil czasem na samotne kolacje podczas gdy ja zlopalam wino na tarasie. Wlasciciel ktory jest jednoczesnie i szefem kuchni i kelnerem oraz jego zona – barmanka i kelnerka (wiadomo w firmach rodzinnych kazdy robi wszystko) to najbardziej mili ludzie jakich spotkalam w Apulii (oprocz dwoch przystojnych carabinieri ktorzy nas eskortowali do celu jak sie raz zgubilismy 😉
Jedzenie jest domowe, swieze, doskonale doprawione i niedrogie. Wlasciciele gotuja i obsluguja z pasja.
Jesli chodzi o drinki i koktajle to polecam udac sie na stare miasto pod katedre do Gipas111 gdzie na zewnatrz siedzi sie na tzw bean bags a w srodku przy podswietlonych od spodu stolach – bardzo „trendy” bar a koktajle ze sie wyraze: TO DIE FOR!
W Ostuni dostalam tez obsesji na punkcie stojacych lamp ktore mialy ksztalt jaja przechodzacego na czubku w szpic, podziurkowanych jak durszlak. Kupilabym ze dwie i nawet bardzo wysoka cena mnie nie zrazala, niestety nie mialam az tyle miejsca w walizce. Kupienia i wyslania do siebie poczta nie chcialam ryzykowac bo moglyby sie uszkodzic.
Ale znalazlam troche inne i nieco mniejsze lampy ktore tez mi sie spodobaly i te bylam w stanie tu przywiezc (rowniez dwie).
Ale wracajac do jedzenia – jesli bedziecie w okolicach Ostuni to koniecznie udajcie sie na obiad to Ceglie Messapica, malej miescinki okolo 10 min jazdy stamtad. Wg Giuseppe ktory wynajmowal nam apartament, nie je sie NIGDZIE INDZIEJ tylko w Ceglie Messapica a najlepiej to w Osteria Pugliese.
Podjechalismy tam pewnego wieczora – knajpa byla jeszcze pusta ale od osmej wieczorem zaczelo sie robic pelno a od dziewiatej byli zarezerwowani po zeby. Wnetrze jest rustykalne – za zakrytym kotara otworem drzwiowym widac przesuwajace sie stopy i lydki dwoch babc ktore gotuja jak to sie w domu dla rodziny gotuje – z najlepszych i swiezych lokalnych produktow.
Nie jestem ekspertem od jedzenia, raczej od NIE-jedzenia, ale potrafie ocenic co jest dobre, co takie se a co absolutnie niejadalne. I choc sie potrafie zachwycic wyczarowanym przez szefa kuchni malym dzielem sztuki ktore wyglada jak obrazek ze az zal zjesc, z obowiazkowo pultnietym zawijasem z sosu zurawinowego lub innego ktory sie wije po calym ogromnym talerzu, to jednak stanowczo preferuje normalne, proste jedzenie podane bez pretensji.
Zamowilismy starter ktory mial byc mieszanka roznych przystawek – na szczescie jeden na 2 osoby. Kelner przyniosl najpierw chleb, pozniej sery, wedliny i osobno miseczke z ricotta (od ktorej sie oderwac nie moglam). Za chwile kelner pojawil sie znow z kolejnymi talerzami w ilosci czterech gdzie byly warzywa i grilowane i swieze i jakies cos co wygladalo na krokieciki. Kiedy juz ochlonelismy po fakcie ze to jest dopier starter i to za zaledwie 7 euro (najdrozsza pozycja na karcie) to kelner doniosl jeszcze 2 talerze z roznymi crostini.
Wszystko absolutnie doskonale.
Ja zamowilam jeszcze lokalny makaron orchiette z sosem pomidorowym a C. spaghetti i kalamary. Wow! Sam Gordon Ramsay bylby w nirvanie.
A czy wspomnialam juz ze litr wina to 3 euro?
Symbolem Apulii sa Trulli – smieszne domki z ciekawymi, stozkowatymi dachami. Najwieksze ich natezenie wystepuje w Alberobello ktore jest na liscie Unesco. Trulli byly budowane bez uzycia cementu ani innej zaprawy. Te ktore przetrwaly do czasow owczesnych pochodza z poczatkow XVI wieku. Jedna z legend mowi ze domy te powstaly z powodu wysokich podatkow od nieruchomosci – w przypadku komisji mozna bylo wyciagnac jedna cegle i trullo zamienialo sie w gruzy.
W trulli z Alberobello mieszcza sie sklepiki z pamiatkami – glownie z gwizdkami(?) i slodkim alkoholem o roznych smakach. W jednym z nich starszy pan wcisnal nam 10 roznych do degustacji – polewal i polewal. Melonowy jest naprawde dobry 🙂

Gdyby ktos byl zainteresowany cudami natury -nieopodal znajduje sie ciag jaskin znany jako Grotte di Castellana. Jaskinie odkryto kiedy to ktos postanowil zajrzec do dziury w ziemi do ktorej lokalni mieszkancy wywalali smieci (ach ten wloski spryt;) Pelna trasa do zwiedzania liczy 3 km i trwa okolo 2 godziny ( w obie strony). Nie jestem jakas wielka pasjonatka grot ale te musza wzbudzic zachwyt kazdego. Mnogosc roznorakich stalaktykow, stalagmitow i innych formacji skalnych zdumiewa, zwlaszcza ze w niektorych dopatrzyc sie mozna ksztaltow ludzi i zwierzat. Niektore z grot sa ogromne a ostatnia z nich zwana White Cave uchodzi za jedna z najpiekniejszych na swiecie. I jakie to niesamowite ze cienki kawalek stalaktytu o dlugosci 3 cm i wygladajacy jak knot swiecy potrzebowal 300.000 lat zeby powstac!
Milosnicy architektury a szczegolnie baroku powinni koniecznie odwiedzic Lecce – miasto ktore wg legendy istnialo juz podczas wojny trojanskiej, swoj rozkwit przezylo w XV wieku. Z tego okresu pochodzi wiekszosc kosciolow i palacow zbudowanych w stylu „leccenskiego baroku). Miasto bardzo przypomina sycylisjkie NOTO a jedyne co mnie tam razilo to ilosc wszelkiego rodzaju bazgrolow i grafitti na scianach.


Powalesalismy sie tez troche po plazach i nadmorskich osadach – C. plywal a ja siedzialam w cieniu popijajac -jakzeby inaczej – wino. Bylismy m.in w Polignano a Mare – slicznym malym miasteczku gdzie znajduje sie hotel z bardzo droga restauracja zbudowana w grocie. Mielismy zamiar tam cos zjesc na lunch pomimo tego ze najtanszy starter kosztowal 33.00 euro, ale bylo zamkniete az to pory obiadowej. Polignano jest romantyczne, pelne klodeczek milosci pozapinanych na barierkach. Tam urodzil sie wykonawca hitu Volare – Domenico Modugno.

Najbardziej jednakze zachwycilo mnie miasto- a raczej jego czesc – ktore lezy na terytorium Bazylikaty. Sassi di Matera to podobno najstarsze zamieszkale miejsce we Wloszech a moze i na swiecie. Domy doslownie wykuwano w skale a potem na ich dachach stawiano kolejne. W ten sposob na przestrzeni wiekow powstala ogromna platanina domostw w ktorej jeszcze w latach 50tych ubieglego stulecia zylo w skrajnej biedzie okolo 20.000 osob. Wreszcie ludnosc zaczeto wysiedlac do innych nowoczesnych dzielnic a Sassi zaczely niszczec az ktos sie zorientowal ze powinno sie tego typu historyczne miejsca chronic i restaurowac.
Powiadam Wam – widok Sassi di Matera powoduje przyslowiowe opadniecie szczeki. Tym bardziej ze czlowiek sobie spokojnie parkuje samochod, wychodzi na maly placyk z kosciolkiem i knajpka, zamawia sobie jakas bruschette i nagle widzi kilka osob przy jakiejs barierce ktore sie na cos gapia. Wiec tam idzie z ciekawosci i nagle…przepiekna panorama sassi sie po prostu rozposciera sie jak iluzja, jak fatamorgana. Ni stad ni zowad.

Lazilismy po sassi ponad dwie godziny, bylo prawie zupelnie pusto. Niesamowite jak niewiele turystow odwiedza to miejsce mimo ze zostalo ono troche rozreklamowane przez Mela Gibsona ktory tam krecil Pasje.
Na koniec wspomne ze slynny wloski styl uczesania meskiego na tzw czub wychodzi powoli z mody. Lusterkowe okulary z kolorowymi szklami trzymaja sie mocno, tak mocno ze az sobie jedna pare kupilam 😉 I oczywiscie Wlosi wciaz jezdza bez zadnych zasad, traktujac ograniczenia szybkosci i swiata jako „suggestion”. Kocham Wlochy 🙂
Wszystkie zdjecia TU