Fala upalow w Irlandii. W poszukiwaniu chlodu udalam sie do Donegalu…zaraz zaraz – mam deja vu! To samo pisalam rowno rok temu. Znow jest za goraco, przelamalam sie i wlaczylam klimatyzacje w biurze choc nie lubie i po niej mam chrypke. Ale lepsze to niz sie lepic do fotela.
Ale wracajac do deja vu – jade parkiem, widze te biale cialka powoli rozowiejace – oczywiscie klasy prozniaczej bo klasa pracujaca nie ma czasu w tygodniu lezec na trawie. I nie, przez klase prozniacza nie mam na mysli arystokracji ale bezrobotnych na zasilkach. I mysle sobie – juz to przezylam, juz takie lato nas dopadlo. Do Donegalu jechac czas po chlod, wiatr, chmury.
A wiec po pierwsze – przy wjezdzie do Donegalu powinna byc duza tablica z napisem: Uwaga! Za chwile rabnie cie po oczach urzekajace i unikatowe piekno nieskazonej natury. Be prepared!
Po drugie – zapomnij o wietrze, chmurach i chlodzie. Tam tez jest goraco.
C. mial wolny weekend co sie prawie nie zdarza wiec pojechalismy razem – poprzez Derry wschodnia strona polwyspu Inishowen do Malin Head potem w dol strona zachodnia do Ballyliffin gdzie spalismy w B&B. Juz pisalam nie raz ze trasa wzduz wybrzeza Donegalu powinna byc uznana za cud nowozytnego swiata tak samo jak jego absolutnie bajecznie plaze. I jest pusto, cicho, spokojnie. Zadnych pieprzonych lezaczkow z parasolkami, zadnych namaszczonych maslem kakaowym bab ani bachorkow. Nawet windsurferow nie bylo tym razem no bo nie bylo wiatru. Czasem zatrzymywalismy sie gdzies bo zobaczylam mala furtke prawie niewidoczna w krzakach, wlezlismy przez nia na pole okupowane przez stado owiec – one bez sweterkow bo goraco;) – zeby dojsc do porzuconego domku i zaskakujacej platformy widokowej.
Albo zjezdzalismy gdzies w dol zeby odkryc malutka plaze prawie calkowicie niewidoczna z jezdni gdzie mozna godziny spedzic sluchajac szumu morza. I te drogi prowadzace jakby wprost do wody, i ten kontrast miedzy soczysta zielenia a lazurem nieba.
Na MAlin head bylo okolo 7-8 innych turystow. Juz sie sciemnialo ale wciaz widoki byly przepiekne. Kolo osmej chcielsmy sie gdzies zakotwiczyc na noc zeby zalapac sie na mecz (ogladam prawie wszystkie mundialowe rozgrywki) i akurat napatoczyl sie Ballyliffin. Szybko zrezygnowalismy ze sprawdzenia czy w dwoch hotelach maja wolne miejsca bo przed oboma klebili sie goscie weselni. Wyjechalismy wiec ciut poza miasto i znalezlismy Doherty’s B&B i zaraz obok pole golfowe i klub. Postanowilismy zjesc tam kolacje i napic sie drinka ogladajac jednoczesnie pierwsza polowe meczu. Jedzenie niespecjalnie a atmosfera jeszcze gorsza bo jak wiadomo golfisci to z reguly aroganckie stare pryki.
Kolejnego dnia postanowilismy odwiedzic Doagh Famine Village ktora byla doslownie za rogiem, przy pieknej plazy zreszta. Nigdy wczesniej nie slyszalam o tym miejscu i spodziewalam sie skansenu z takimi domkami w jakich mieszkalo sie w dawnej Irlandii sprzed i w czasie wielkiego glodu, i moze jakiegos muzeum. Duzo sie nie pomylilam ale byl jeszcze przewodnik z tak ciezkim akcentem iz recze ze cudzoziemcy nie rozumieja w zab o czym mowi.
Sama nie wiem co myslec o tym miejscu bo sam pomysl dobry tylko egzekucja cos nie tego. Domki sa piekne i rzeczywiscie mozna duzo dowiedziec sie i zyciu Irlandczykow i o tradycjach, przesadach i o zarazie ziemniaczanej. Tylko ze niektore atrakcje sa kiczowate i nie na miejscu, jak sale z postaciami z horrorow np z Krzyku??? Labirynt pomieszczen w ktorych trzeba znalezc ukryte drzwi by przejsc dalej – fajna zabawa ale czy o zabawe w takim przybytku chodzi?
Przewodnik tez raczej ogolnie wyjasnia powody wielkiego glosu winiac nadmierny przyrost naturalny i problemy z uprawami ziemniaka a malo mowiac o polityce Anglii wobec Irlandii ktora do owej tragedii tak naprawde doprowadzila.
Ogolnie odwiedzic warto jesli sie jest w okolicy ale zeby tam celowo jechac to nie.
Poniewaz juz tesknilismy za kotami postanowilismy powoli wracac zahaczajac o Dark Hedges bo C. tam nigdy nie byl.
Coz moge powiedziec -Dark Hedges przezywaja teraz to co nazywam klatwa Twilight. Mianowicie w slynnym Twilight pojawila sie wzmianka o toskanskim miescie Volterra i zaraz potem rozpoczely sie najazdy bladych nastolatek szukajacych wampirow. Dark Hedges czyli najpiekniejsza chyba droga w Irlandii o ktorej niewielu wiedzialo wczesniej (oprocz fotografow i pasjonatow) wziela udzial w Grze o Tron no i zaczelo sie oblezenie.
O naglej popularnosci miejca swiadczy chocby to ze kiedy zatrzymalismy sie z zamiarem spytania o droge (znow zabladzilam) ledwie odsunelam szybe a lokalni panowie zakrzykneli: Dark Hedges? First left and straight.
7 samochodow juz stalo zaparkowanych po obu stronach alei i kilkanascie osob robilo sobie zdjecia i selfie. Atmosfera tajemniczosci zniknela zupelnie. Czekalismy prawie godzine by miejsce opustoszalo na tyle by zrobic fotke ale i by po prostu podziwiac.
Naprawde jak tam sie kiedys pojawi jakis przebrany w stroj z Gry o Tron czlowiek zeby z nim pozowac, tak jak przed Colloseum stoja gladiatorzy, to sie zalamie.





