Jezioro Como okazalo sie zupelnie inne niz sobie wyobrazalam. Myslalam ze skoro Clooney, Madonna i inne gwiazdy maja tam domy to bedzie wszedzie bardzo glamour – tak raczej w typie Capri ale nie.
Co prawda nie bylam oczywiscie wszedzie – nie bylo na to czasu. Wiem ze sa tam jakies wille i funikolary i parki tematyczne plus pola golfowe, ale co ja widzialam to ogrom wody otoczony przez gory – owszem pieknie wyglada – i male miasteczka troche staromodne i ciche, no moze oprocz Bellagio ktore mialo byc najladniejsze a bylo najbrzydsze w moim mniemaniu.
Dostac sie tam z Bergamo jest dosc prosto choc brzmi skomplikowanie – z dworca odjezdza pociag do Lecco, stamtad trzeba sie przesiasc do Varenny gdzie malo kto sie zatrzymuje bo kazdy wali prosto na prom do Bellagio i innych miejscowosci.
I dobrze bo przez to Varenna jest cicha i spokojna. Jako jedyna z kilkunastu osob podrozujacych ze mna skierowalam sie do centro storico ktore okazalo sie byc czarujaca platanina waskich uliczek, kilka jak w Wenecji wychodzilo prosto na wode. Na niewielkim ryneczku krolowal kosciol otoczony platanami. Kierujac sie nieco w dol doszlam do promenady ogrodzonej od jeziora balustrada ktora prowadzila rowniez do promu. Slicznie, cicho, malowniczo.
Kolejne w planie bylo Bellagio ale zobaczylam ladne nabrzeze Menaggio i postanowilam sie tam zatrzymac. W ogole to oba miasta sa bardzo podobne z daleka – takie same secesyjne hotele i molo. Polazilam troche, porobilam zdjecia a kiedy juz usiadlam w barze to zorientowalam sie ze prom mam za 10 minut a dopiero co zamowilam pina colade. Poszlam wiec do pana barmana ktory sie bawil shakerem i powiedzialam ze mi sie spieszy i czy by nie mogl mniej trzasc i juz nalewac. Barman zrozumial, przeprosil ze skoro taki pospiech to nie bedzie ananaska pokrojonego ani wisienki koktajlowej ale machnelam reka, wypilam prawie duszkiem i pobieglam do portu.
Pan nalal sporo rumu wiec do Bellagio doplynelam w blogim nastroju 😉 Niestety zobaczylam typowy dla kurortow tlum przewalajacy sie wszedzie i juz mialam dosc. Oczywiscie sklepy ze zlotem i przeroznymi pamiatkami, butiki, knajpy. To nie jest to co tygryski lubia najbardziej. Najmilej wspominam stamtad znudzonego mopsa i fajna restauracje serwujaca moja ukochana parmigiana di melanzane.
Za to podroz stateczkiem z powrotem do Lecco super relaksujaca. Przy niektorych malych miasteczkach nawet nikt nie wysiadal za to ja moglam poobserwowac prawdziwe zycie mieszkancow – a to gdzies ktos bral slub, a to dzieciarnia sie pluskala w wodzie (podobno to niezbyt bezpiecznie bo Como jest dosc zanieczyszczone) a to jakies dziadki ryby lowili.
Czasem jezioro przecinala motorowka – moze to Clooney szalal 😉
Gdybym kiedys zdecydowala sie przyjechac tam na dluzej to chetnie bym sie powloczyla wlasnie po tych nie-turystycznych miescinach.
Acha, tak drogo tam znow nie jest jesli chodzi o nieruchomosci. Dla przykladu piekne przestronne studio dla dwoch osob z zajebistym wielkim tarasem prosto na jezioro to tylko 135.000 euro.





