Z gory przepraszam za „zangliszczenie” w tytule ale jestem wielbicielka ponglish. Ostatnio rozmawialam przez telefon z mama kiedy Kitty zaczela sie drapac (miala jakies podrazenie skory pod szyja ale wet powiedzial ze to nic wielkiego i samo przejdzie) wiec zaczelam na nia pokrzykiwac : Kitty, nie skracz sie! no nie skracz sie!
Mama troche zaniemowila ale jej wytlumaczylam ze scratch to drapac po angielsku. Ktty zrozumiala.
Ale wracajac do mojego pamperingu czyli rozpieszczania sie – ostatni weekend spedzilam TU.
2 noclegi ze sniadaniem w tym uroczym dworku przerobionym na hotel to prezent od mojego szefa zebym sie „zrelaksowala”. Posiadlosc lacznie z przylegajacymi ogrodami nalezy do jego przyjaciela ktorego mi przedstawiono kiedy odwiedzilam Tinakilly pierwszy raz w grudniu, kiedy to odbywal sie tam Victorian Xmas Fair.
Prezent mialam wykorzystac z kolezanka ale poniewaz w miedzyczasie kolezanka sie odkolezankowala, postanowilam pojechac w piatek sama, zrobic sobie jeden wieczor z winem i ogladaniem filmow ktore mam na laptopie i ciagle nie mam czasu zobaczyc, nasmarowac sie maseczkami, wybalsamowac sie i nie myslec o niczym 🙂 a drugi wieczor spedzic z C. ktory mogl do mnie dolaczyc w porze obiadowej i zostac na noc. Myslalam nawet zeby zabrac Kitty bo hotel jest „pet friendly” ale potem wyobrazilam sobie scene jak to wchodze do srodka a za mna sznurek portierow – pierwszy trzyma na poduszce Kitty, drugi niesie kuwete, trzeci wor ze zwirkiem, czwarty jedzonko, piaty jej ulubione zabawki…i zmienilam zdanie 😉
Tinakilly jest zaledwie 45min drogi samochodem od mojego mieszkania, tuz przy gorach Wicklow i morzu. Wlasciciel alokowal mnie do jednego z pieciu kapitanskich apartamentow ktore sa najdrozsze i najwieksze – naprawde mozna sie zmeczyc idac od lozka do okien 😉 Spotkalam wlasciciela w barze gdzie poszlam na obiad i na baileys coffee (restauracja zabukowana na full) dolaczyl do mnie, naopowiadal duzo historii o hotelu i okolicy po czym nie dal mi zaplacic za moje zamowienie i jeszcze poslal mi do pokoju butelke wina 🙂
Nie wiem czy to po tej butelce czy tak mnie zrelaksowalo swieze gorskie powietrze ale obudzilam sie dopiero o 10.30 co mi prawie sie nigdy nie zdarza bo nie lubie dlugo spac. Na szczescie nie bylo jeszcze za pozno na sniadanie do lozka 🙂 Okolo 11.30 wyruszylam na eksploracje pobliskich terenow bo pogoda byla przepiekna – bardzo slonecznie i niebo bez jednej chmurki, niemniej czuc zime w powietrzu. Gdzieniegdzie w oddali nad polami unosila sie delikatna mgielka jak to czasem mozna zaobserwowac w Toskanii.
Znalazlam pare schowanych plaz, jedna ruine kosciola i kilka starych cmentarzy po czym pojechalam na Sally Gap obserwowac zachod slonca. Jest tam taki jeden punkt gdzie mozna zaparkowac i podziwiac, 3 inne samochody juz tam byly, ich kierowcy z aparatami w rekach spogladali w przepiekne purpurowe niebo. Sally Gap to jedno z moich ulubionych miejsc w Irlandii, zaledwie pol godziny od Dublina!
Wstapilam do domu zeby zabrac C. po czym spedzilismy uroczy wieczor w Tinakilly (nie bede wchodzic w szczegoly 😉 i rownie uroczy poranek – tym razem obudzilam sie na tyle wczesnie bysmy zeszli na sniadania do restauracji. Ogolnie hotel nie jest w moim typie – ja wole nowoczesniejsze miejsca, ale darowanemu koniowi sie w zeby nie zaglada 😉 a poza tym raz za czas troche klimatow country, z kominkiem w pokoju i meblami typu vintage, nikomu nie zawadzi 😉



