To co glownie zapamietam z tych wakacji to dzwony koscielne budzace nas rano, wieczorki na tarasie z cygarami i winem, atmosfere lat 50-tych ubieglego wieku w Marina Grande, szalencza jazde po serpentynach wzdluz wybrzeza Amalfi, „buły wiesniaka”, Apolla z plazy w Praiano, pokonanie leku przestrzeni na Trasie Bogow a przede wszystkim to jak nasze plany braly w leb i ladowalysmy nie tam gdzie mialysmy.
Zobaczylysmy Neapol i nie umarlysmy, przekonalysmy sie ze na Capri wcale nie jest tylko drogo i ekskluzywnie a widoki sa boskie oraz ze male kózki sa urocze.
Zaliczylysmy miliony schodow i stopni i gdybysmy mialy ze soba licznik krokow to pewnie by odmowil posluszenstwa. Koty w Kampanii byly choc w malych ilosciach, wszystkie bardzo duze i muskularne, o szorstkiej siersci.
Bylam tez swiadkiem jak z balkonu na Marina Grande kobieta spuscila na sznurku koszyk a inna stojaca ponizej na chodniku wlozyla tam kota i tenze zostal wciagniety na gore, po czym ucalowany przez wlascicielke.
I nie, nie bylam pod wplywem, to sie naprawde dzialo! Nie tak jak wtedy kiedy Dita zobaczyla namalowanego buraka a to bylo serce Jezusa na fresku…
Wiecej opowiesci wkrotce a na razie pare zdjec:









