Nie bojcie sie, nie ja tylko Alex, i nie w przenosni tylko doslownie.
Ale zaczne od poczatku a wiec o naszym sobotnim wypadzie „za granice” czyli na teren „Zjednoczonego Krolewstwa” a konkretnie w okolice jeziore Erne.
Zaczelysmy od posiadlosci CROM w Co Fermanagh, fajne miejsce na dlugi spacer albo i na caly dzien spedzony na piknikowaniu sie i relaksowaniu w cieniu „najstarszych” drzew w Irlandii (najstarsze to juz mialy byc i te w Charleville i w Huntington). Jest woda, sa ruinki, jest ciekawa trasa do lazenia tylko od samego zamku sie trzeba trzymac z daleka. Private property.


To tam napotkalysmy modlace sie owce (i to czarne) choc podobno wygladaja raczej jak leczace kaca. Ocencie sami.

Potem pojechalysmy do Clones bo Alex wielbicielka cmentarzy wynalazla gdzies informacje ze wlasnie tam sa jakies nietypowe dla okolic szkockie nagrobki. W ogole panowie z Clones to prawdziwi DZENTELMENI – szarpalysmy sie z furtka i jeden mlodzian od razu podlecial zeby nam otworzyc, a gdy juz wychodzilysmy to z kolei starszy pan nam pomogl zamknac.
Nagrobki sa istotnie nietypowe i takich tu jeszcze w Irlandii nie spotkalam, z wygrawerowana czaszka i skrzyzowanymi koscmi, trumna, czasem dzwonkiem i klepsydra.

Kolejny taki cmentarz tylko wiekszy znajduje sie w Donagh i tam wlasnie Alex wpadla jedna noga do grobu. Nic sie nie stalo tylko chodzila utytlana w cmentarnym blocie do konca dnia 😉 Ale i tak byla zadowolona bo mojej Alex potrzeba tylko cmentarzy i ruin zeby miec dobry humor, a juz jakby do tego jeszcze szyneczka z Norcii to raj 😉
W planie byl Castle Balfour ale jakos go nie moglysmy zlokalizowac a ze bylysmy glodne to pojechalysmy prosto do Eniskillen gdzie moi drodzy nie ma fajnych miejsc zeby cos zjesc za to jest mnostwo take away. A potem juz wzdluz jezior zbaczajac po drodze do interesujacych ruin.
Old Castle Archdale (ponizej) miesci sie na terenie rozleglego parku. Zostal napadniety w 1641 przez pana o nazwisku Rory Maguire, spalony, potem odbudowany i wreszcie porzucony 1689 roku.

To Castle Caldwell:

pewnie niedlugo go w ogole nie bedzie widac bo rosliny zaczely porastac pozostalosci murow i tylko mozna sie domyslac ksztaltu i rozmiarow.
A tak wygladal zamek na poczatku XX wieku (zdjecie znalezione przez Alex w internecie):

Tully Castle nas bardzo przyjemnie rozczarowal bo jakos nie doczytalysmy i spodziewalysmy mniej spektakularnych szczatkow, a tu prosze, calkiem niezle zachowane pozostlosci ufortyfikowanego domu z flankami. Zamek – a raczej po prostu dwor, tak bym go nazwala – zbudowal w 1612 roku wlasciciel ziemski o nazwisku Hume. Wokol niego powstala wioska obejmujaca 24 domostwa. Niestety czasy byly okrutne – w 1641 w wigilie ten sam Rory Maguire napadl na zamek i wymordowal w pien 69 kobiet i dzieci i 16 mezczyzn, tak ich malo bylo bo reszta przebywala gdzies daleko mozliwe ze dokonujac podobnych czynow.

Do Monea Castle trzeba bylo przedostac sie przez zamknieta furtke a potem przejsc slalomem posrod konskich ekstrementow.


Wykonczyla go rowniez rodzinka Maguire o ktorej mozna poczytac tu.
Ostatnim na trasie byl Portora Castle ktory chyba jako jeden z nielicznych zostal po prostu dobrowolnie porzucony przez mieszkancow i powoli popadl w ruine. Dobila go tylko zabawa miejscowej mlodziezy probujacej go wysadzic.
Po drodze napotkalysmy tez przedziwne owce ktore poruszaly sie jak pancerniki i wygladaly jak bullterriery. Byly bardzo przyjazne ale do pieknosci to nie naleza.

Wszechswiat chyba wiedzac o Alex cemntarnych zamilowaniach skierowal nas do Widow’s Pub na bailey’s coffee – do Pubu Wdowy. Alex zaczela pytac bramana skad ta nazwa, on odparl ze kiedy obeny wlasciciel przejmowal bar to ten sie juz tak nazywal i tak zostalo.
-To po poprzedniej wlascicielce ktora byla wdowa- wtracil jakis siedzacy obok gosc.
-Her husband died young.
-Very good – skwitowala Alex 😉
Sympatyczne miejsce i prawie miala grac jakas miejscowa kapela ale trzeba bylo sie zbierac bo do Dublina zostalo ponad 100km.
A juz w drodze powrotnej podziwialysmy piekny zachod slonca i purpurowo-krwiste niebo.

