Nie mam czasu, naprawde nie mam czasu pisac…ale jak nie napisze nic teraz to mi wszystko umknie i zgasnie pod naporem nowych wrazen no i tyle bedzie.
Zaczne wiec od tego ze takiego balaganu przed wylotem to nie przezylam nigdy. Zawsze wszystko mam, wiem gdzie lezy, pakuje sie, wychodze i juz. Tym razem nie moglam znalezc paszportu ani boarding pass. Wiedzialam ze je dzien wczesniej mialam w rece ale gdzie upchalam – czarna dziura. Szukam wszedzie, w torebce, w szufladach, na stole…wreszcie mnie olsnilo ze wpakowalam do kieszeni zewnetrznej mojej walizki.
Jak juz taksowka przyjechala to z kolei nie moglam znalezc kluczy od domu ktore zawsze mam albo w kieszeni albo w torebce, ale nie tym razem. W kuchni kolo lodowki sie znalazly jakims dziwnym trafem.
Na lotnisku natomiast kupujac Bossa psiknelam sobie tymze prosto w oko ktore mi potem z godzine lzawilo. Pomyslalam nawet ze to jakies znaki sa od wszechswiata ze moze mam nie leciec bo jakas katastrofa sie szykuje (np samolotu) ale w sumie odejsc w taki sposob nie byloby zle, moze i za wczesnie jeszcze ale co tam;) wyslalam tylko jednej osobie smsa ze wszechswiat mi tak wbrew idzie ze moze sie cos zdarzyc, i jakby co to niech wie ze fajnie bylo 🙂 i niech pamieta.
Ale jak sie domyslacie czytajac te slowa: przezylam 😉
W samolocie bylo bardzo smiesznie bo nigdy nie latalam na tak krotkich dystansach. Normalnie to jest tak ze sie samolot wzniesie, troche poleci, potem za jakas godzinke jest picie, za jakies kolejne pol godzinki jest jedzonko, za kolejna jest air shopping.
A tu nagle w 50 min trzeba bylo to zmiescic. ledwo laska skonczyla demonstracje jak sie zaklada kamizelke ratunkowa, to juz kolejna wyjezdzala z wozkiem z napojami, za nia nastepna z kolejnym, potem przebiegla inna z oferta perfum i juz trzeba bylo wysiadac.
Jak ktos oglada How I met your mother to skojarzylo mi sie z dwuuminutowa randka jaka Ted zaaranzowal dla Stelli.
Na Heathrow przywitaly mnie wielkie zdjecia irlandzkich krajobrazow, Giant Causeway, krzyzy, zamkow – az sie zastanowilam czy przypadkiem nie pomylilam samolotow i nie jestem np w Shannon. Heathrow jest fajne i zorganizowane co zauwazylam tez wylatujac. I nie wyglada jak moloch, powiedzialabym ze jest przytulne 🙂 Spodziewalam sie jakiejs ogromnej przestrzeni, ludzi krecacych sie tu i tam, jakiegos ruchu a tu spokojnie i cicho.
Pierwsze spotkanie z londynskim metrem przebieglo pomyslnie. Pojezdzilam sobie troche tym srodkiem lokomocji i musze powiedziec ze jest bardzo latwo rozeznac sie w polaczeniach, liniach i przesiadkach. Nie wiem co moj kumpel z pracy mial na mysli mowiac ze mieszkal rok w Londynie i nie byl sie w stanie polapac o so chozi…Pewnie ze metrem szybko i w miare tanio ale jaki to jest uciazliwy sposob przemieszczania sie…duszno przede wszystkim. Raz za czas mozna, ale jakbym miala dojezdzac codziennie np do pracy to nie zdzierzylabym.
Ach, i kazdy ma cos w rekach. Albo ksiazke, albo czytnika e-bookow, albo ipod, iphone, you name it.
Nie mialam w planach jakiegos zwiedzania bo tak naprawde to chcialam sie z blogowa kolezanka zobaczyc i sobie pogadac. Londyn mnie nigdy nie pociagal, ja dziewcze z prowincji jestem 😉 No i jak mozna zwiedzic cos tak duzego i rezleglego w pare dni…nie da sie. Polazilysmy razem po Greenwich, wokol Westminster Abbey i Parlamentu, poszlysmy zobaczyc Horse Guards a w niedziele to wyladowalysmy na Oxford Street gdzie ja wpadlam z szal zakupow 😉
Spowodowane to bylo glownie otrzymaniem maila w niedzielny piekny poranek od bossa ktory mnie zawsze zaskakuje niespodziewanymi (i milymi ) wiesciami o dziwnych porach. A bylo o bonusie ktory bede dostawac raz na kwartal w wysokosci zaleznej od spelnienia paru kryteriow, nie bede Was zanudzac ale kwota jest wysoka. Boss postanowil tez ze niby mialo sie to zaczac od kwietnia ale z powodu moich swietnych wynikow postanowil obliczyc i zeszly kwartal i mam sie spodziewac tyle a tyle na koncie 31go. No to shopping – kurtki, bluzki, sukienka, buty. Zwlaszcza ze skorzanej czerwonej bardzo seksownej kurtki jestem zadowolona wybitnie. Sprzedawca w sklepie powiedzial ze zakupy u niego robi sam Michal Wisniewski…no coz, nie zrobilo to na mnie wrazenia ale podaje jako ciekawostke.
W poniedzialek pojezdzilam autobusem typu Hop-Up – niespecjalnie lubie taki typ poznawania miasta ale w tak ogromnym miejscu to nie jest najgorszy pomysl. Wysiadlam tylko przy palacu Buckingham, przy Sherlocku Holmesie i przy Tower, reszte czasu spedzajac na otwartym dachu i rozgladajac sie. Dlatego mam niezbyt duzo zdjec.
Mnostwo ciekawych miejsc, ulic i budynkow widzialam po drodze i zeby przynajmniej liznac czegos to trzeba by byc co najmniej dwa tygodnie. Duzo turystow wszedzie, ludnosc miejscowa bardzo wymieszana, rozne kolory, rozne nacje. Owszem i w Irlandii jest duzo cudzoziemcow ale az tak sie to nie rzuca w oczy. Nie mowie tego oczywiscie w pejoratywnym znaczeniu. Mnostwo kobiet calkowicie zakrytych oprocz oczu, wiele sprzedawczyn w sklepach to Muzulmanki pokazujace tylko twarz i dlonie.
Oczywiscie zdaje sobie sprawe ze jesli chodzi o dostep do kultury i sztuki to jest to raj, teatry, muzea, galerie, przerozne wystawy. Nowoczesnosc az bije po oczach, budynki takie jak Gherkin czy Cheese scraper wyrozniaja sie na tle panoramy miasta. Wielki swiat jednym slowem, jak ktos lubi to musi sie czuc swietnie tam. Ja wole moj Dublinek i Irlandie ,gdzie za 2 godziny jazdy bede nad oceanem a nie na drugim koncu miasta 🙂 Co nie znaczy ze bym nie wrocila spokojnie sobie pozwiedzac pewne miejsca ktore mi sie spodobaly a czasu nie bylo, wejsc do paru galerii i do Madame Tusseau, powloczyc sie po Kensington i Notting Hill.
Iwona u ktorej mieszkalam przyjela mnie jak siostre, wspaniala dziewczyna i bardzo utalentowana. Sama robi sobie meble! Pieknie maluje, za jej zgoda umieszczam „dupe” ktora ma w sypialni – jak wiecie ja tez mam ale w calkiem innym stylu. Poznalam rowniez 2 piekne koty: bialy to kotka Benia, sliczna. Ten wielki ciemny kocur mieszka z synem Iwony zaraz obok i niespecjalnie lubi obcych, na mnie prychal. Tyle tylko ze dal sie fotografowac 😉



Pingback: London bejbe! – Dublinia pisze