Irlandia Północna

„Ten cholerny deszcz, kurna, jest najlepsza rzecza w tym kraju, a wiesz dlaczego? Bo gdyby ciagle swiecilo slonce, kazdy zafajdany gnojek natychmiast by tu przyjechal. Zajebiste wybrzeze w Glandore, kojarzysz? Caly stok bylby juz zasrany wiezowcami, tak by to, kurna, wygladalo, gdyby pogoda byla jak w Grecji.”

(Pete McCarthy „Bar McCarthy’ego”)

Czesto mysle o tej glebokiej prawdzie podrozujac po Irlandii. Bo gdyby tak nie daj Boze aura sie nagle zrobila grecka, to co by sie stalo z ta soczysta zielenia, z ta magiczna mgla, gdzie by sie podzialy tecze? I te wszystkie przepiekne plaze pokrylyby sie wyolejkowanymi cialami lezacymi na lezakach wokol ktorych krazyliby czarni sprzedawcy „rolexow”.

A tak to jest spokoj, cisza, nieskazone piekno natury.

No i co za uczucie kiedy po deszczowym dniu czlowieka budzi promienne slonce, jak mnie i Alex zbudzilo w ostatni poniedzialek w Ballintoy…

Ale od poczatku. W niedziele wybralysmy sie do Irlandii Polnocnej ta sama droga ktora podazalam  lata temu, przez CArrickfergus a potem wzdluz morza w gore. W CArrickfergus zrobilysmy postoj na baileys coffee i mimo deszczu zdecydowalasmy sie na zwiedzenie normanskiego zamku ktory goruje nad przystania.

Dolaczylysmy do trzesacej sie z zimna i przemoknietej gromadki turystow nie spodziewajac sie jakichs rewelacji, ale przewodniczka byla niesamowita i z ogromnym humorem opowiadala o historii budowli i jej mieszkancow. A przewijaly sie w niej wieloletnie oblezenia, brutalne walki,  porwania, romanse i ucieczki. Nie wiem czemu ale ja sie zawsze zastanawiam jak wtedy bylo z higiena, zwlaszcza kiedyogladam filmy dziejace sie w tej epoce w ktorych aktorzy sa tacy piekni i czysci 😉 No chyba nie za dobrze bylo…

Poniewaz ciagle padalo postanowilysmy pojechac sobie spokojnie gdzies w poblize Giant CAuseway i znalezc nocleg, liczas na lepsza pogode nastepnego dnia. Ale zboczylysmy  lekko w kierunku Armoy by znalezc polecane przez Pendragona na jego blogu Dark Hedges – aleje wzdluz ktorej rosna wspaniale drzewa bukowe ktorych splatajace sie z soba galezie tworza sufit nad glowami oczarowanych podroznikow 🙂

Przepiekne miejsce, zwlaszcza w lekkim deszczu – jak z bajki.

Nocowac mialaysmy poczatkowo w Bushmills ale kolezanki Alex z pracy na wiesc o tym za glowe sie zlapalaly, przekonujac ja ze nas tam w Bushmills zabija protestanci 😉 i zebysmy sie zatrzymaly w katolickim miescie. Nie zebysmy sie wystraszyly (te wszystkie historie sa mocno przesadzone) ale koniec koncow  padlo na Ballintoy – jak sie okazalo byl to strzal w dziesiatke.

BAllintoy to mala slodka dziurka ktora spowita deszczem i w polmroku wygladala tak sobie. Bylo tam tylko jedno B&B ale przezacne, zreszta nie spotkalam sie jeszcze z zadym tego typu przybytkiem ktory by nie byl czysty i przytulny i ktorego wlasciciele nie byliby mili i rozmowni.

Byla dopiero szosta ale co mozna robic jak pada i sie juz jest w cieplutkim pokoju – no oczywiscie napic sie mozna. I tym sie zajmowalasmy dopoki nie usnelysmy 🙂

A rano otwieram oczy a tu piekne slonce! Wygladam przez okno a tu niebieskie niebo z niewielkimi tylko chmurkami, w sasiednim ogrodku kot obok figurek lezacych saren. Potem zorientowalysmy sie ze przy kazdym domku cos stoi, a to osiolek, a to krasnal, a to zaba. Kicz ale bardzo na miejscu i jakos pasujacy do miasta.

Sniadanie boskie. Jogurty, owoce, przerozne muesli, tosty, chleb, cokolwiek bysmy nie chcialy. A kiedy weszlysmy paniom wlascicielkom do kuchni zeby zaplacic, ujrzalysmy sliczny widok z okna – zielony, przystrzyzony trawnik a z nim morze. No taki krajobraz miec jak sie zmywa gary to rozumiem! I na dodatek na parapet wskoczyl rudy kot!

Okazalo sie ze panie maja – jak i my – na punkcie kotow lekkiego bzika i maja ich szesc, w tym dwa calkiem jeszcze mlode, Toma i Jerry. Zapytalam niesmialo czy moge sobie jakiegos zabrac do Dublina ale nie 😉 Potem jak juz wyjezdzalysmy to jedna z kobiet nas serdecznie wysciskala – wtedy wydawalo nam sie ze to tak z sympatii ale KMZ zasugerowala ze ona sprawdzala czy jakiegos kota w kieszeni nie wynosze 😉

Jakby ktos sie wybieral w tamte strony – goraco polecam.

Pojechalysmy wiec na Giant Causeway zachwycajac sie po drodze krajobrazem i malymi przeslodkimi owieczkami. O Giant Causeway  nie bede sie rozwlekac bo wszyscy wiedza co to. Slyszalam opinie ze widok rozczarowuje bo kazdy sie spowdziewa czegos ogromnego, ja te szesciokatne skalki lubie i jest to geologiczny fenomen, niemniej jednak wystarczy zobaczyc raz i juz. Ale wiadomo ze po czterech latach (czy nawet pieciu) to sie ponownie w miare swiezo odbiera, zreszta tak samo milo bylo ponownie przejsc przez wiszacy most Carrick-on-Rede.

A potem to juz tylko krotki postoj przy ruinach Dunluce CAstle i do Bushmills. Alex jest milosniczka whisky, ja pije ten trunek jak mnie najdzie, ale do zwiedzania destylarni ani testowania alkoholu mnie namawiac nie trzeba. Czy wiecie ze w Bushmills butelkuje sie naszego Jamesona a pszenice sprowadzaja sobie z Cork? W miescie krawezniki i latarnie sa malowane w barwy brytyjskie.

W destylarni pachnie alkoholem co tylko poteguje oczekiwanie na koniec turu i przejscie do baru. Oprowadzal nas zreszta dosc nieciekawy i nudny pan, z fyzura a la dluzszy Justin Bieber, ktory po kazdym skonczonym etapie pytal czy „we have some questions” a potem zaczesywal grzywe na czolo i prowadzil nas dalej. A jubileuszowa whisky ktora powstala z okazji czterechsetlecia istnienia destylarni – przednia!

Korzystajac z ladnej pogody zatrzymywalysmy sie w roznych zatoczkach i przy roznorakich widoczkach. Natrfafilysmy np na ruiny Kinbane Castle do ktorego prowadzi strasznie duzo schodow w dol (wiec potem trzeba sie bylo wczolgac pod gore, Alex ledwo powloczyla nogami a ja ja motywowalam: widze, widze jak ci miesnie d.upy pracuja!).

Piekna okolica zreszta, w tle dwa wodospady.

Z zamku zostalo niewiele ale i tak wiecej niz z Dunseverick Castle ktory obecnie jest dwoma malymi murkami ale za to Sw Patryk tam goscil nie raz.

Zatrzymalysmy sie rowniez przy ruinach opactwa franciszkanow, ale nazwy nie pamietam. Klimatyczne miejsce z cmentarzem, obok pole golfowe i kicajace po trawie zajace.

To jeszcze wspomne ze w Ballicastle jest fajna knajpka z orientalnym bufetem a ludzie sa niesamowicie wszedzie gadatliwi i przyjaznie nastawieni. Z checia odpowiadawysmy wiec na pytania i nawiazywalysmy kontakt, oprocz jednego przypadku kiedy to barman przyniosl na  rekach dziecko, potrzasnal nim (nia?) przed naszymi oczami i powiedzial : and who is this? who is this? how are you? glosem jak to sie mowi do niemowlaka.

Nas zmrozilo doslownie i zastyglysmy jak zony Lota zmienione w slup 😉 wiec pan w koncu zrezygnowal ze uslyszy : a tiu tiu, jaki ladny bobasek, i poszedl 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

The Dark Hedges

To zrobila Alex

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Niedziela…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

…Poniedzialek 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Widok z kuchennego okna w B&B

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sztuczny – i prawdziwy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Owieczki sa sliczne!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dunseverick Castle

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kinbane Castle

Zeby mi sie chcialo tak jak mi sie nie chce…;) – zrobione przez Alex

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dunluce Castle

Zrobione przez Alex

Wiszacy most

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Giant Causeway

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Giant Causeway

..i ponownie Giant Causeway

To zrobila Alex

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Rzezba przedstawiajaca czworo dzieci Lira zakletych przez macoche w labedzie – stara celtycka legenda.

No i to co kroliczki lubia najbardziej 🙂 tez zrobione przez ALex

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.