Jesli penicylina potrafi leczyc chorych to hiszpanska sherry przywraca zycie umarlym – powiedzial podobno nie kto inny jak odkrywca penicyliny Aleksander Fleming.
Za sherry nie przepadam ale absolutnie nie zaluje ze odwiedzilysmy jego kolebke, Jerez de la Frontera. Bo miasteczko samo w sobie przyjemne i warte zobaczenia.
Piekny jest juz dworzec o ktorym chcialam zdobyc jakies informacje na Wikipedii. Pod haslem Jerez znajduje sie odnosnik do stacji kolejowej, niestety po kliknieciu w niego zamiast szczegolow na temat samej budowli znajduje sie nastepujacy, jakze uzyteczny tekst:
„Stacja kolejowa w Jerez de la Frontera, w Andaluzji, w Hiszpanii. Znajduja sie tu 3 perony”
POza trzema peronami charakterystyczni sa panowie policjanci legitymujacy turystow, o czym juz wspominalam.
Ulica najwyrazniej glowna doszlysmy do tourist office i postanowilysmy pojsc trasa zaznaczona na danej nam mapce. Dobry pomysl bo szlak wiodl najbardziej malowniczymi uliczkami, poprzez place porosniete drzewkami pomaranczowymi przy ktorych staly koscioly.
Kilka interesujacych zabytkow po drodze jak na przyklad XVIII wieczny Palacio de Pemartin czy swiatynia gotycka Iglesia de San Mateo. Zajrzalysmy rowniez do miejsca gdzie maja swe pracownie i sklepy miejscowi artysci. Wszedzie cicho, spokojnie, prowincjonalnie w najlepszym tego slowa znaczeniu 🙂
Przysiadlysmy na lampke wina w knajpce tuz przy Alcazarze zastanawiajac sie co dalej robic. Poniewaz tour po jednej z bodeg zaczynal sie dopiero za jakies 2 godziny postanowilysmy pojsc najpierw na zamek, pochodzic po ogrodach i zobaczyc miasto przez slynna camera obscura, druga taka najstarsza w Hiszpanii.
Kompleks palacowy zawiera meczet uzywany obecnie jako kosciol, laznie arabskie, pare wiez z ktorych rozciaga sie ladny widok na Jerez i na kuszacy szyld bedacej obok bodegi, sliczne ogrody z fontanna i paroma patio oraz ogromna rzebe nagiej, grubej i brzydkiej ciezarnej kobiety na dziedzincu.
W Palacio Villavincencio mozna spedzic pol godzinki z pania przewodnik, rowniez ciezarna, by za pomoca sprytnej camera obscura poogladac okolice i nieswiadomych niczego mieszkancow. Niestety nikt nie uprawial akurat seksu na balkonie…
Zgodnie z hiszpanskim poszanowaniem czasu pokaz odbyl sie jakies 10 min pozniej niz powinien, w zwiazku z tym juz spoznione na tour po bodedze pogalopowalysmy jak dwie racze gazele, przeskakujac przez ogrodzenia i inne przeszkody. Nie przyszlo nam do glowy ze i tam nic sie nie zacznie o czasie wiec pospiech byl zbyteczny.
Cala dwugodzinna przechadzko-przejazdzka (bo czesc przejezdza sie malym samochodzikiem) kosztuje 16 e z wliczona degustacja i przekaskami. Zwiedzajacy sa podzieleni na trzy grupy jezykowe: angielska, niemiecka i hiszpanska i nikt nikomu nie wchodzi w droge. Opowiesc przewodnika jest ciekawa nawet dla kogos kto nie jest entuzjasta sherry, a ja osobiscie wybitnie lubie ciemne, wilgotne pomieszczenia pelne omszalych beczek i przesycone zapachem debu i alkoholu 😉
Bodega Gonzaless Byass ma jeszcze bardzo ciekawa tradycje alkoholizowania myszy;)
Otoz podobno ktorys z protoplastow wlascicieli zostawil raz gdzies na podlodze swoj kieliszek z sherry do ktorego dobrala sie myszka. Rozbawiony tym faktem postanowil zostawiac dla niej codziennie napitek z mala drabinka by, jak to okreslila dziewczyna oprowadzajaca: „let the mouse drink in decent conditions” 😉
Mialysmy szczescie bo w trakcie tej opowiesci spod jednej z beczek wybiegla myszka i skierowala sie prosto do kieliszka i lezacych obok malenkich tapas, niestety wszyscy od razu zaczeli na gwalt wyciagac aparaty i halasem przestraszyli stworzonko. Pod spodem umieszczam wiec tylko zdjecie fotografii ze sciany.
Najprzyjemniejsza czescia wycieczki jest oczywiscie degustacja sherry i tapas oraz wizyta w sklepie.
Ogolnie Jerez zrobilo na mnie bardzo dobre wrazenie i szkoda ze nie mialysmy wiecej czasu na powloczenie sie po dzielnicy z barami flamenco. Szkoda tez ze nie pojechalysmy w czwartek kiedy to szkoła jazdy konnej Real Escuela Andaluza de Arte Ecuestre organizuje pokaz tańca koni.







