Vallombrosa / Toskania wschodnia
Nie radze tu przyjezdzac turystom swiezym, takim co to nie napatrzyli sie jeszcze na waly, cyprysy, miasta takie jak Volterra czy Siena.
Region Valdarno i Toskania wschodnia nie sa bowiem az tak atrakcyjne jak reszta aczkolwiek stanowia pewna ciekawa odmiane dla tych co juz najwazniejsze maja, ze sie tak brzydko wyraze, “zaliczone”.
Ruszamy wiec do Poppi i Stii. Widoki ladne, sielskie, pola czerwieniejace gdzieniegdzie kwiatami makow a miedzy nimi porozrzucane malutkie wioski. Cyprysy w ilosci minimalnej, choc natrafilysmy na ruiny pieknego romanskiego zamku do ktorego prowadzila cyprysami wysadzana aleja. Podeszlysmy zreszta pod sama brame, okazalo sie ze zamek jest wlasnoscia prywatna i jest otwarty w okreslonych godzinach.
Stia to niewielka miescinka wyrozniajaca sie glownie ogromna iloscia arkad, mozna pod nimi obejsc ja cala. Jest praktycznie wolna od turystow, czego nie mozna powiedziec o pobliskim Poppi, no ale Poppi posiada XIII wieczny zamek ktorego nie moglysmy sfotografowac bo przy samej bramie usadowil sie pan robotnik w zarowiastym pomaranczowym kombinezonie. Musialalysmy wiec pojsc na kawe do baru mieszczacego sie vis a vis, okupowanego przez lokalna mlodziez, i czekac az sie pan znudzi albo sie mu zachce siusiu. Wreszcie po jakiejs godzinie sobie poszedl a my, pobieznie obejrzawszy rynek, pojechalysmy do Vallombrosy.
Droga do tego benedektynskiego opactwa prowadzi przez gesty i ciemny las. Niesamowite wrazenie kiedy tak sie jedzie majac z jednej strony strome urwisko porosniete drzewami, droga jest niezwykle malownicza. Na gorze zaczelo kropic a samo opactwo spowila tajemnicza mgla.


Kolejne na liscie znalazlo sie Pelago, malutka miejscowosc po ktorej laza tluste koty. Zreszta koty w tym roku w Toskanii wyraznie sie podzielily na te z terenow mocno turystycznych (olewajace wszystko a czasem agresywne) i te z malo odwiedzanych miejsc (mile, dajace sie glaskac i pozujace do zdjec).

Pelago zapadlo mi wybitnie w pamiec bo na jednej z wystaw sklepowych dostrzeglysmy przepiekna bizuterie – potem zauwazylysmy ze jest to zaklad fryzjerski ktory najwyrazniej dziala tez jako sklep.
Weszlysmy do srodka bo KMZ zobaczyla dwa sliczne pierscionki z agatem, w srodku byly dwie klientki i strasznie smierdzialo farba do wlosow. Fryzjerka odlozyla wielka suszarke i zajela sie pokazywaniem nam bizuterii, kiedy transakcja zostala dokonana po prostu wrocila do ukladania fryzur.
A potem zobaczylysmy lokalny bar, obskurny ze hej, wiec aby posmakowac lokalnego kolorytu weszlysmy do srodka. Wewnatrz bylo dwoch klientow pijacych piwo, my zamowilysmy sobie campari z sokiem. Panowie obserwowali nas z ogromnym zaciekawieniem (pewno turystek tam jak na lekarstwo) zreszta wiesc rozniosla sie chyba po miasteczku bo nagle bar zapelnil sie facetami ktorzy wcale nie kryli zainteresowania naszymi osobami 😉 Kiedy wychodzilysmy zegnali nas smutnym wzrokiem …
Ostatnim przystankiem bylo Ponatassieve szczycace sie XVI wiecznym mostem medycejskim. Widziane z daleka miasteczko wyglada jak skromny i daleki krewny Florencji, warto przystanac i popodziwiac.
Zdjecia:
http://www.slide.com/r/dEX4V9yu2j-kAxuUAdqLpjl6fKZtLaHI?previous_view=lt_embedded_url
Pistoia
Kolejny dzien mial byc ostatnim z samochodem bowiem zdecydowalysmy ze do Werony i Sieny pojedziemy pociagiem. Aby wiec spokojnie i bez nerwow dotrzec na lotnisko w Pizie do Hertza zrobilysmy sobie tylko krotka wycieczke do pobliskiej Pistoi.
Jej mieszkancy podobno do dzis maja reputacje przebieglych i knujacych intrygi, w XIII wieku zabojstwa byly chlebem powszednim w waskich uliczkach tego miasta.
Zreszta jak widac na zalaczonym obrazku dalej rzadzi tu BANDA:

Pistoia nie wyglada ciekawie kiedy sie do niej wjezdza ale okazuje sie ze stare centrum ma duzo uroku i ciekawych detali, jak np ten:

Przy rozleglym placu stoi obowiazkowo pasiaste duomo, godnymi uwagi sa budynki Palazzo Vescovile po prawej oraz Palazzo Pretorio. Kierujac sie uwagami z ksiazki Toskania Umbria i okolice zaszlysmy pod budynek szpitala bedacego kiedys przytulkiem dla ubogich ozdobionego kolorowymi plaskorzezbami.
Placzac sie w okolicy znalazlysmy niesamowicie interesujace tlo do zdjec, mianowicie budowle na ktorej drzwiach umieszczono po parze nozy (myslalysmy ze to siedziba pistojskich rzeznikow ale nie – biblioteka) Zrobilysmy wiec cala sesje fotograficzna pod tytulem : taniec ze sztyletami, obserwowane z nieukrywana zazdroscia przez wycieczke ktora niezmordowany przewodnik ciagnal do jakiegos kosciola.
Zrobila sie trzecia, zglodnialysmy i zdecydowalysmy sie poszukac polecanej przez wspomniana ksiazke knajpy Il Storno. Restauracja, otoczono zreszta piecioma innymi,miesci sie w slicznej waskiej uliczce – niestety wszystkie byly jeszcze zamkniete. Nie omieszkalam jednak rzucic okiem na angielskojezyczne menu i na widok jednej potrawy dostalam ataku smiechu – oto bowiem jak byk stalo: Smazona Babcia Adeli (byc moze tej co nie jadla jeszcze kolacji bo czekala az sie babcia usmazy;)
Ale spokojnie – nazwa wynikala z dziwnego tlumaczenia bo oryginalnie bylo to cos w rodzaju smazeniny wg babci Adeli 😉
W poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia wpadlymy do malenkiego baru serwujacego kawe, jakies panini i sandwiche oraz pokrojonego na kawalki arbuza. Mowie Wam ze byl to najlepszy arbuz jaki w zyciu jadlam, do tego zamowilysmy mrozona kawe i po kieliszku Baileysa. Mialysmy zamiar wlac alkohol do kawy ale barman zrobil to sam pytajac z przebiegla mina:
-Irish , yes?????
Na co odpowiedzialysmy zgodnie:
-Yes, Irish!

PISTOIA – Hannibal Lecter tez tu byl 😉
Ruszylysmy do Pizy. Ale w tzw miedzyczasie 😉 ogarnely nas watpliwosci – pociag do Werony odjezdzal nazajutrz o barbarzynskiej porze 7.35 i mial 2 przesiadki, zaczelysmy sie zastanawiac czy aby nie przedluzyc umowy o jeden dzien.
I tak wlasnie zrobilysmy, wpadlysmy do biura, powiedzialysmy ze sorry ale samochod oddamy jutro i bye bye.
Majac wiec troche czasu do zapadniecia zmroku postanowilam zajrzec do miejscowosci gdzie mieszka Malgosia, ta od bloga i ksiazek o Toskanii. Wiedzialam ze jej nie ma (wieczory autorskie w Polsce : ) ale chcialam zobaczyc te slynne swiece no i poznac ojca Krzysztofa : )
Znalazlam miejscowosc z trudem bo dziurka straszna. Wielki XIII kosciol, ze 3 domy i ujadajace psy. Spytalysmy jakas kobiete o polskiego ksiedza ale zrobila tylko dziwna mine wiec po prostu pojechalysmy do Montecatini. A kiedy juz wrocilam do Dublina okazalo sie ze sa dwie miejscowosci o tej samej nazwie, w jednej mieszka Malgosia a w drugiej… nie mieszka ;))))