Do Volterry pojechalysmy glownie w poszukiwaniu pewnej mordy.
Stali czytelnicy moze pamietaja jak to rok temu zawitalysmy do tego pieknego miasta tylko na jakas godzinke po drodze z San Gimignano, byl juz zmrok i nie udalo nam sie zrobic zdjecia twarzy stwora z wampirzymi zebami na frontonie jednego z budynkow.
Dla KMZ byl to niezbity dowod ze wampiry jednak w Volterze mieszkaja jak zostalo to opisane w ksiazce Stephanie Meyer.
Cala droge KMZ zastanawiala sie czy aby od razu ja znajdziemy, czy nie bedzie ona akurat pod swiatlo, ogolnie cala wyprawa zostala zdominowana przez morde. Morderczo bylo jednym slowem 😉
Okolice Volterry naleza moim zdaniem do najpiekniejszych w Toskanii. Gdzie wzrokiem nie siegnac polacie pol, gdzieniegdzie jakas willa w kupce cyprysow no i oczywicie waly slomy porozrzucane malowniczo (zawsze podejrzewalam ze celowo by turysci mieli sie czym zachwycac 😉
Nie wiem czemu miasto figurowalo w mojej pamieci jako niewielkie, pewnie dlatego ze poprzednio zrobilysmy tylko krotka rundke po glownej ulicy. Myslalam ze tak sobie po prostu wejdziemy przez brame, zrobimy pare krokow a tu morda – ale nie. Po pierwsze przyjechalysmy z odwrotnej strony, zaparkowalysmy samochod niedaleko ogromnych, budzacych respekt murow i przeszlysmy przez zupelnie inna, ale rowniez etruska 😉 brame. Waskie ulice sa strome ale nie az tak jak na przyklad w Cortonie. Warto popatrzec czasem pod nogi bo chyba tylko w tym miescie w bruk wtopione sa muszle.

Okazuje sie ze wampirza saga miala znaczacy wplyw na Volterre o czym mozecie poczytac w tym artykule:
http://www.presseurop.eu/pl/content/article/239701-volterra-miasto-wampirow
Na szczescie chyba jeszcze nie zaczal sie sezon bo podczas naszej wizyty turysci wystepowali w ilosciach przyzwoitych i byli to glownie starsi ludzie podziwiajacy kamienice i wyroby z alabastru a nie amerykanskie nastolatki dla ktorych Zmierzch i pozostale czesci sa „wazniejsze niz Biblia”.
A my oczywiscie nie bylysmy zainteresowane zadnymi bladymi kopiami Pattisona serwujacymi krwawa Mary w pseudo-lochach. Nie – my przeciez jestesmy powaznymi turystkami. My szukalysmy mordy 😉 Niejako na marginesie tego super waznego przedsiewziecia odwiedzilysmy kilka sklepow z przepieknymi alabastrowymi cudenkami, zwlaszcza bizuteria przykula nasza uwage, wiadomo.
Cale miasto sprawia wrazenie spowitego delikatnym bialym proszkiem a odglos szlifowania dochodzi z prawie kazdej mniejszej uliczki. Nie bede nudzic o historii ani zabytkach – to mozna znalezc w kazdym przewodniku albo wyguglowac, napisze tylko ze Volterra jest zachwycajaca i mozna sie po niej blakac godzinami, co krok natykajac sie na interesujacy detal wart sfotografowania (budowniczy i mieszkancy musieli lubowac sie w czaszkach bo jest to czesty motyw zdobniczy).

Wielbiciele muzeow maja do dyspozycji kilka, miedzy innymi Guarnaci Musem, jedno z pierwszych otwartych dla publiki w Europie, posiadajace bogata kolekcje sztuki etruskiej. Tropiciele sladow Rzymian z pewnoscia uciesza ruiny amfiteatru widoczne doskonale z murow. Glowny plac – Piazza dei Priori jest absolutnie wspanialy tak samo jak otaczajace go palace. NA jednej z wiezy Palazzo Pretorio wprawne oko zauwazy figurke malej swinki od ktorej wziela nazwe: Tower of the Little Pig. Uwazam Volterre za najpiekniejsze toskanskie miasto po Sienie, 1000 razy bardziej warte odwiedzenia niz jego okrzyczany sasiad San Gimignano.
No ale ja tu gadu gadu a zboczylam z najwazniejszego watku.
Wchodzimy sobie do jakiejs malej galerii, ja ogladam bizuterie a nagle slysze jak KMZ wola:
-Moja morda!Moja morda!
Rzecz jasna z jej twarza bylo wszystko ok 😉 po prostu KMZ wypatrzyla w stosiku gipsowych miniaturowych rzezb owa wampirza gebe, wypisz wymaluj jak te ktorej szukalysmy. Przybiegla wlascicielka zwabiona halasem, na szczescie mowila troche po angielsku i wytlumaczyla ze mordy nie skopiowala z zadnego miejscowego budynku ale z ksiazki o sztuce. Mimo to niezrazone ruszylysmy dalej.
Wreszcie swiatelko w tunelu: napatoczylysmy sie na R2D2 czyli wspomniany w zeszlorocznych postach slupek blokujacy wjazd i chowajacy sie z blyskiem swiatel pod wplywem pilota. KMZ ruszyla do przodu czujna jak chart co zwietrzyl zwierzyne i wreszcie zobaczylsmy z boku ow wyczekiwany budynek.
Byl tylko jeden problem – morda zniknela. A raczej zostala zastapiona czyms innym, bodajze herbem. Mowie Wam ze po prostu zdebialysmy. Przeciez rok temu nie bylysmy pijane (az tak 😉 zeby pomylic to cos z wampirzym pyskiem, jeszcze go widze teraz przed oczami na owym murze. Nic tylko jakis spisek, morda zostala podstepnie schowana przez wampiry zeby ukryc ich obecnosc w miescie i juz.
W zwiazku z powyzszym musialam sie jakos pocieszyc i kupilam wisior z alabastru 😉 KMZ pozostala nieutulona w zalu az do powrotu do Montecatini kiedy to tradycyjnie uraczylysmy sie butelka campari.
Jeszcze te morde kiedys znajdziemy 😉 nie poddamy sie tak latwo!