Nie uwierzycie - wracajac z Colle di Val d'Elsa zgublilysmy sie dokladnie na tym samym rondzie co rok wczesniej pierwszego dnia jadac od strony Lukki. Jest to absolutnie puste miejsce, praktycznie nic nie przejezdza noca wiec mialysmy wtedy szczescie ze akurat jakis samochod stal na poboczu i jego kierowca zaproponowal nam navigare.
Tym razem pomyslalam ze mam beaujolais* : podobna godzina, to rondo, pusto i co widze? No samochod sobie stoi na poboczu jak gdyby nigdy nic. Jakby wszechswiat wiedzial ze sie znow poplacze i zeslal byl pomoc. Zreszta wszechswiat sie tym razem jeszcze bardziej postaral bo przy aucie stal przyjemny dla oka przedstawiciel wloskiej mlodziezy. No i znow beaujolais bo kiedy KMZ ruszyla do ataku z mapa, mlodzian mowiacy cos niecos po angielsku zaproponowal... navigare. Doprowadzil nas do miejsca w ktorym znow pokazal sie drogowskaz na Montecatini. Chcialam mu jakos dac znac ze juz sobie damy rade ale chlopak twardo prowadzil dalej. Kiedy dotarlysmy do obrzezy miasta zjechal, podeszlysmy wiec by podziekowac. Poprosil o mape, myslalam ze moze chce nam cos pokazac ale napisal numer telefonu i powiedzial ze jakbysmy mialy czas to on chetnie wyskoczy na drinka 😉
Dobra nasza - bylysmy w naszym miescie, trzeba bylo jeszcze trafic na parking. -Czy myslisz ze znow jak rok temu wladujemy sie gdzies pod te cholerna terme Tettuccio? - spytala KMZ. -Tak, ale mam nadzieje ze - jak rok temu - bedzie tam czekal Rumun by nas znawigowac.
Jednak wyladowalysmy gdzie indziej i pokierowal nas pewien barman. Rumun musial byc rozczarowany 😉
Cinque Terre mialo byc poczatkowo miejscem naszych wakacji i dobrze sie stalo ze zmienilam plany bo choc jest absolutnie zachwycajace to - wg mnie - do odwiedzenia a nie do mieszkania.
Pojechalysmy autostrada do La Spezia zastanawiajac sie w drodze czy zaparkowac gdzies tam i ruszyc dalej pociagiem czy jednak zjechac do Portovenere i poplynac statkiem. Zwyciezyla opcja druga i swietnie bo jak zobaczylysmy na miejscu pociag kursuje tunelami i malo z niego widac a cale piekno owych pieciu wiosek ukazuje sie wlasnie od strony morza.
Cholernie trudno znalezc miejsce parkingowe w Portovenere, cudem udalo mi sie wcisnac gdzies niedaleko portu. Zdzieraja za parking zreszta slono, tak tak, Liguria to nie Toskania, tu sie placi za wszystko;)
Rejs kosztuje 22 e i jest to bilet calodzienny, mozna wsiadac i wysiadac gdzie i kiedy sie chce. Jest to niestety wolnosc pozorna bo jesli ktos chcialby zatrzymac sie w kazdej wiosce ma akurat tyle czasu do powrotnego kursu by spedzic tam moze po 40,50 minut, maksymalnie z godzinke o ile pamietam.
Miejsowosci nazywaja sie kolejno: Riomaggiore, Manarola, Corniglia, Vernazza i Monterosso. Kiedy plynie sie statkiem nagle wsrod poszarpanych skal ukazuja sie malenkie, kolorowe domki pietrzace sie w gore, sprawiajace wrazenie krzywych i pochylonych jak na rysunku - naprawde niezapomniany widok. (Mala uwaga - statek nie zatrzymuje sie w Corniglii chyba dlatego ze jako jedyna stoi na wysokiej skarpie a nie przy morzu).
Z bliska wszystkie cztery wioseczki ktore odwiedzilam wygladaja podobnie, a wiec strome, bardzo strome i waskie ulice, lodzie rzucone na glownym placyku, maly skrawek plazy i mnostwo restauracji - bardzo kolorowo a morze ma niesamowity kolor. Bajecznie ale i niestety tloczno - przewalaja sie tlumy turystow.
Na szczescie niewielu bylo chetnych na najslynniejsza trase widokowa prowadzaca z Riomaggiore do Manaroli: Droge Milosci czyli Via Dell'Amore. Oj ci zakochani wandale, pokryli doslownie wszystko napisami w stylu Giacomo&Maria forever i tego typu ble ble ble... Nawet liscie roslin wygladajacych na kaktusowate zostaly poryte inicjalami, no dzizas! A przeciez specjalnie dla nich stworzono pasaz w ktorym mozna pisac do woli, malo tego - mozna poprzypinac klodeczki ktore maja zapewnic wieczna milosc (po co komu wieczna milosc? NUDY...)
Ale WHEN YOU ARE IN ROME... czy tam jak sie weszlo miedzy wrony - machnelysmy i my nasze nicknames na murze. Nie utkwilo mi w glowie nic szczegolnego coby charakteryzowalo kazda z wiosek, no moze oprocz ostatniej. Zblizajac sie bowiem do Monterosso zauwazylam pomnik wysoko na skarpie i powiedzialam do KMZ: -Patrz, kobieta bijaca dziecko! Oczywiscie okazalo sie ze to Sw Franciszek z Asyzu glaskajacy psa... a przysiegam ze z daleka inaczej to wygladalo:)
Do Portovenere wrocilysmy przed osiemnasta i majac ponad godzine czasu oplaconego parkingu postanowilysmy sie troszke powloczyc. I dobrze bo miasto jest przepiekne i ciche, zdecydowanie bardziej przyjemne do dluzszego postoju niz Cinque Terre. Poszlysmy spacerkiem do kosciola San Pietro zagladajac do sklepikow z pamiatkami, niestety sprzedawcy nie sa tak mili jak ci toskanscy i dosc napastliwie zachecaja do kupna. Jedna kobieta doslownie wmusila w nas troche pesto do sprobowania i jeszcze nie przelknelysmy dobrze a ona juz pakowala sloik do reklamowki. Kiedy powiedzialasmy jej ze dziekujemy ale nie kupujemy, babsztyl prychnal oburzony.
Ale to taki maciupenki minusik bo samo miasto cudne, zreszta z taka nazwa (od Wenery czyli Wenus), a jeszcze przy Zatoce Poetow, a dodatkowo sam Byron tam plywal i ma nawet swa Byron's Cave... Goraco polecam gdyby ktos sie wybieral do Ligurii.
* beaujolais to w naszym jezyku oczywiscie deja vu 😉