Obrazy mówią

Obrazy to nie tylko zatrzymane w czasie portrety, krajobrazy, martwe natury czy sceny rodzajowe. To fascynujące opowieści — pod warunkiem, że mamy wystarczająco spostrzegawczości i wiedzy, by je odczytać.
Zanim pojawiła się fotografia, jedynym sposobem na utrwalenie konkretnego kadru i przekazanie potomnym, kim byliśmy i jak wyglądaliśmy, był właśnie obraz. Czasem malarz pozwalał sobie na twórcze przetworzenie rzeczywistości, a innym razem przemycał w dziele ukryte symbole i znaczenia.
Właśnie dlatego tak bardzo kocham dogłębną analizę niektórych obrazów — zarówno pod kątem ich tematu, jak i autora.

Thomas Gainsborough, jeden z najwybitniejszych malarzy XVIII-wiecznej Anglii, potrafił nadać swoim portretom niezwykłą lekkość i elegancję. Jego postacie, często ujęte w malowniczych pejzażach, emanują subtelnym wdziękiem i naturalnością, jakby artysta uchwycił chwilę tuż przed tym, gdy zniknie w pamięci. Gainsborough nie tylko portretował wygląd — w jego obrazach można dostrzec opowieści o statusie, charakterze i marzeniach swoich modeli, zapisane w geście dłoni, spojrzeniu czy grze światła na jedwabiu sukni. Jest wiele obrazów Gainsborough, które uwielbiam, a trzeba przyznać, że był artystą niezwykle płodnym — pozostawił po sobie około 500 dzieł, z czego blisko 200 to portrety. Jednym z moich ulubionych, znajdującym się w National Gallery w Londynie, jest Mr and Mrs Andrews. Fascynuje mnie nie tylko jego forma, ale i ukryta w nim krytyka modeli, których malarz, delikatnie mówiąc, nie darzył sympatią. Gainsborough miał dość złożony stosunek do arystokracji — potrzebował jej zleceń, ale jednocześnie nią pogardzał.

Przyjrzyjmy się małżeńskiej parze: oboje mają surowe, nieprzystępne twarze, a zwłaszcza pani Andrews, która według przekazów miała być osobą trudną w obyciu. Kompozycja obrazu w dużej mierze skupia się na rozległych włościach należących do państwa Andrews — to nieprzypadkowe. To subtelna, a zarazem kąśliwa aluzja do ich arogancji i dumy z majątku, zwłaszcza że znaczna jego część pochodziła z posagu żony.

Przy mężu spoczywa strzelba i torba myśliwska — a ich układ, czyż nie przypomina nieco zwiotczałego fallusa? Gainsborough nie bez powodu pozostawił na kolanach pani Andrews niedokończoną plamę farby z piórami. Miał tam pojawić się ptak, którego kobieta oskubuje — motyw o bogatej symbolice, w malarstwie często odnoszący się do męskości. Przekaz był czytelny: żona pozbawiła męża „męskości” poprzez swoją dominującą naturę. Państwo Andrews szybko zorientowali się w aluzji i nigdy nie doprowadzili do ukończenia obrazu.

Koń, jaki jest, każdy widzi 🙂 Oto najsłynniejszy koń w historii malarstwa – Whistlejacket pędzla George’a Stubbsa. No, może tuż obok ogiera z Szału Podkowińskiego. Stubbs poświęcił aż półtora roku na sekcje zwłok koni wyścigowych, by poznać ich anatomię z niemal chirurgiczną precyzją. Nic dziwnego, że Whistlejacket zachwyca realizmem – od napiętych mięśni po lśniącą sierść.

Sam Whistlejacket był gwiazdą XVIII-wiecznej Anglii – ogier czystej krwi arabskiej, znany ze swojej dzikiej natury i imponujących zwycięstw na torze. Co ciekawe, na obrazie nie ma ani jeźdźca, ani tła – jakby Stubbs chciał powiedzieć: „Oto koń w całej swojej dumie i potędze, nic więcej nie trzeba”.

Legenda głosi, że kiedy obraz po raz pierwszy pokazano publicznie, Whistlejacket… uznał go za prawdziwego rywala. Na widok swojego podobieństwa miał się spłoszyć i stanąć dęba, jakby gotów był wyskoczyć z ram.

„Portret kobiety inspirowany Lukrecją” Lorenza Lotto (ok. 1530) to dzieło nietypowe jak na swoje czasy. W epoce, gdy wizerunki kobiet często sprowadzano do roli obiektu erotycznego, obiektu męskiego pożądania, Lotto ukazał postać o zupełnie innym charakterze.Bohaterka obrazu – choć urodziwa – patrzy na widza hardo i z niepokornym błyskiem w oku. W dłoni trzyma rysunek przedstawiający Lukrecję, rzymską matronę, która według legendy popełniła samobójstwo po gwałcie, wierząc, że to jedyny sposób, by oczyścić zhańbioną wierność.

Nie wiem, czy właśnie taki był zamiar artysty, ale dla mnie jej spojrzenie jest jak oskarżenie wymierzone w tych, którzy kiedykolwiek sądzili, że kobieta powinna umierać z powodu krzywdy, jaka została jej wyrządzona.

Na koniec portret, który rozbawił mnie samą pozycją modela – rzadko widuje się w XVIII-wiecznym malarstwie mężczyznę wskazującego palcem na mapę. To The Comte de Vaudreuil autorstwa François Huberta Drouais. Model to Joseph Hyacinthe François de Paule de Rigaud, dumnie pokazujący wyspę Saint-Domingue, gdzie jego rodzina dorobiła się fortuny na plantacjach trzciny cukrowej, wykorzystując pracę niewolników. Wyraz jego twarzy mówi: „Proszę państwa, oto źródło naszego bogactwa!”.

Na dworze Marii Antoniny hrabia był postacią barwną – znany z zamiłowania do hazardu, ekstrawaganckich strojów i… plotek, które krążyły szybciej niż wieści z frontu rewolucji. Mówiono, że potrafił przegrać w karty równowartość małej posiadłości, a jeszcze tego samego wieczoru pojawić się w Operze w nowym, brokatowym fraku. Krótko mówiąc: ciekawy typ:)

A potem? Gdy wybuchła rewolucja, Vaudreuil uciekł do Anglii, a później do Hiszpanii. Ostatecznie wrócił na wyspę Saint-Domingue, skąd jego rodzina czerpała bogactwo – tylko po to, by zobaczyć, jak powstanie niewolników pod przywództwem Toussainta Louverture zmienia ją w niepodległe Haiti. Można by rzec, że historia postawiła kropkę tam, gdzie wcześniej jego palec wyznaczał dumne miejsce na mapie.

4 uwagi do wpisu “Obrazy mówią

  1. Muszę przyznać że wstydem, że się ostatnio opuściłam strasznie, ostatni raz byłam w czerwcu, w Rotterdamie w Depot, w sumie to nie „prawdziwe” muzeum, ale chyba można zaliczyć;) Chciałam zobaczyć koniecznie ten budynek, jest niesamowity, muszę w końcu wrzucić zdjęcia, pogodę mieliśmy w Holandii (jak zwykle;) fantastyczna i te lustra odbijały idealnie:)

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.