Słowo na niedzielę – migawki z wyjazdu do Istanbułu

Mieliśmy w Irlandii najgroźniejszy i chyba najszybszy od 100 lat huragan, nazwany Eowyn. Niestety, jest ofiara śmiertelna, dwudziestoletni Polak mieszkający w Donegalu, przygnieciony przez drzewo. U mnie w miasteczku było w miarę spokojnie i nawet bez problemów z prądem czy wodą. Choć wiem to tylko od C. bo akurat w tym czasie przebywałam służbowo w Istanbule.

Jakoś się tak złożyło, że ni stąd ni zowąd dominującym krajem w moim portfolio, oprócz Polski, stała się właśnie Turcja. Nie miało tak być, rok temu wprowadzałam do sieci naszych hoteli jeden w Istanbule, po czym miałam go oddać koledze. Ale skończyło się tak, że to on oddał mi swój w tym samym mieście 😉 od tamtej pory wzięłam na tapet trzy nowe hotele, dwa w Istanbule i jeden w Izmirze. To właśnie te dwa odwiedziłam robiąc dwudniowe szkolenia, plus jeden już będący w brandzie od długiego czasu.

Może pamiętacie z mojego poprzedniego posta o Turcji, że tamten pobyt był dość nieudany, począwszy od bardzo opóźnionego lotu, zgubienia bagażu, scamu taksówkowego, a na niezbyt interesujących wrażeniach ze zwiedzania skończywszy. Niespecjalnie więc paliłam się do powrotu i nie zaplanowałam żadnego czasu prywatnego. Hotel, który przejęłam po koledze, straszył, że chce wyjść z brandu, więc byłam nastawiona na nieciekawe przyjęcie. A odwiedziny w nowych są zawsze wymagające, bo nikogo się tam nie zna, oprócz może jednej czy dwóch osób pierwszego kontaktu, no i same treningi, choć lubię to robić, to też jest dość męcząca robota 😉

Ale w sumie teraz, już po powrocie, oceniam ogólnie ten wyjazd na 8 w skali do 10. „Stary” hotel przywitał mnie bardzo miło, spędziłam ponad 2 godz z właścicielem, który obiecał mi, że oni nigdy nas nie opuszczą, przetrenowałam nową osobę na systemie i choć jeszcze dużo pracy mnie z nimi czeka, to jestem usatysfakcjonowana rezultatami. Dwa dołączające się hotele okazały się bardzo nowoczesne i o wysokim standardzie, z przemiłymi ludźmi, traktującymi mnie jak vipa. Treningi przebiegły bezproblemowo i mam nadzieję, że dalsza moja współpraca z nimi taka będzie. Wszystkie trzy są położone w zupełnie innych okolicach. Jeden w starej części w Sultanahmet, drugi w bardzo korporacyjnej, daleko od wszystkiego, a trzeci 10 min od lotniska.

Jeśli chodzi o transfery z lotniska i między hotelami, korzystałam ponownie ze sprawdzonej firmy Welcome Pickups, która działa w ponad stu krajach. Gdyby ktoś chciał użyć, zróbcie to przez link https://welc.io/rfr/Jnlvad1X/WLCENKTP a wtedy dostaniecie zniżkę a ja kredyt do wykorzystania 🙂 najlepiej ściągnąć sobie apkę. Nauczona doświadczeniem, dokupiłam też roaming na Turcję, w razie co. Bo choć planowałam być na flight mode cały czas i korzystać tylko z wi fi, nigdy nic nie wiadomo 🙂 Na przykład po przylocie, good luck żeby na lotnisku po stronie arrivals znaleźć działający kiosk, gdzie można dostać kod do free wi fi. A lotnisko jest ogromne i musiałam na what’s up konwersować z kierowcą, który nie mógł nigdzie zaparkować i wysłał mi instrukcję, gdzie stoi na awaryjnych 🙂 Niestety, korki wokół lotniska i parking to koszmar. Ale samo lotnisko w środku, pominąwszy te nieszczęsne kioski, jest super zaprojektowane i łatwe w nawigacji. Byłam tylko ciut rozczarowana duty free, bo nie ma praktycznie żadnych brandów, których nie mogę kupić u siebie, wszystko to samo. Napaliłam się na wąchanie orientalnych, nieznanych mi perfum, ale nic z tego nie wyszło.

Trochę luźnych i randomowych spostrzeżeń: oprócz taksówkowych i nie tylko scammerów, ogólnie Turcy są bardzo miłymi ludźmi, a już staff w hotelach extra uprzejmy dla gości (nie tylko dla mnie 😉 ) Bardzo dużo panów ma wypielęgnowany zarost. Gładkich ogolonych twarzy u mężczyzn widziałam bardzo niewiele. W tamtym roku byłam na walking tour o życiu codziennym tu i teraz i dowiedziałam się, że kobiety są przeważnie dużo bardziej wykształcone od mężczyzn. I jak widzimy np samych kelnerów w knajpie to nie znaczy, że kobietom nie wolno pracować. One po prostu zajmują wyższe stanowiska. Akurat w naszych tureckich hotelach też to widzę i poznałam rewelacyjne panie, które są menadżerami, a faktycznie na niższych szczeblach płeć przeciwna.

W hotelu przy lotnisku pani sales and marketing director, Muzułmanka w zakrytych włosach i w ciąży, studiowała w Oxfordzie. Po urodzeniu dziecka zamierza robić w Turcji doktorat. Rozmawiałyśmy sporo podczas przerw w treningach i mówiła mi dużo o swojej rodzinie, głównie o ojcu, którego misją było zapewnienie córkom wysokiego wykształcenia. Jego dewizą życiową było to, by się zawsze doskonalić i zdobywać nowe umiejętności. Parę metrow od hotelu jest ogromny meczet, skąd kilka razy dziennie przez megafony nawołuje się wiernych do modlitwy. Również podczas naszych treningów. Zapewniono mnie, że nikt się nie modli, więc mam się nie przejmować, „hałas” się szybko skończy. W restauracji i w mini barku w pokoju był alkohol, więc nie wiem, jak się to ma do zasady nie podawania i nie sprzedawania trunków w pobliżu meczetu. Bo we wszystkich sklepikach naokoło go nie sprzedawano.

Nie wiem, jak jest w innych miastach czy resortach, ale w Istanbule jest brudno i zaniedbanie. Hotele wokół lotniska, w tym nasz, w środku pełen wypas, czysto, można jeść z podłogi, wszystko nowiutkie. Niestety, jak się wyjdzie i przejdzie trochę, nawet jak się wyjrzy przez okno, to już inna historia. Mamy więc nowoczesne budynki hoteli, trochę w miarę zadbanych apartamentowców a między nimi rozpadające się ruiny, jak najbardziej zamieszkałe, oraz kury i indyki wszędzie. Mój hotel sprytnie zakrył dolną część wysokich okien, więc jak się nie podejdzie i nie popatrzy z piętra w dół, widać tylko dachy budynków, meczety w oddali i niebo. A w restauracji i salach konferencyjnych na parterze, na ogromnych oknach są nalepione poziome, białe pasy. Jasno jest dalej, bo są trochę transparentne, ale jak się człowiek wpatrzy to i kury zobaczy i faceta prowadzącego kozę na sznurku. Tylko jeden z moich istambulskich hoteli, który odwiedzałam rok temu i teraz się nie załapał ( za dużo naraz i pojadę może w maju) jest położony nad samym morzem i istotnie tam chodziłam po okolicy godzinami, nie znalazłszy ani jednego niezadbanego terenu czy domu.

Poznałam wiele fajnych osób, spędziłam miło czas, mimo nie wychodzenia zbytnio poza hotele, ale cieszyłam się, że wracam. Byłam natomiast w szoku już w kolejce do boardingu, widząc że praktycznie połowa męskich pasażerów jest po zabiegu transplantacji włosów. Zdaję sobie sprawę, że zarówno robienie zębów jak i operacji plastycznych jest tam bardzo popularne i tanie z europejskiego punktu widzenia, ale mimo wszystko 🙂 Oba loty punktualne tym razem, jako członkini programu Miles & Smiles miałam na pokładzie darmowy wi fi, tv tym razem działała. Oglądnęłam w sumie cztery filmy, o których zaraz powiem coś bliżej. Normalnie nie jadam nic podczas lotu ale z czystej ciekawości i dla oceny wzięłam podawany w cenie biletu obiad czy może raczej lunch. Mini porcje – sałatka: pomidor, ogórek i oliwka (jedna), burka, masło, deser – jakiś bardzo słodki krem). Danie główne: łyżka ryżu, trzy klopskiki z mięsa mielonego i jakieś niejadalne warzywo. Ryż był ok, mięsa nie jadam ale dla recenzji ugryzłam kawałek i było twarde i niesmaczne. Dużo lepiej byłoby, gdyby podawali po prostu jakiś sandwich.

W drugą stronę leciałam szerokim samolotem, z ośmioma siedzeniami w rzędzie (dwa/cztery/dwa) a bilet w obie strony nie był drogi, bo z dużym bagażem kosztował 340 euro (za lot na Maltę z Ryanair też z dużą walizką płaciłam 460 euro, no ale to był sezon).

Filmy, które zobaczyłam:
„It ends with us” Trwa batalia na pozwy i oskarżenia między aktorką Blake Lively a jej filmowym partnerem i reżyserem filmu Justinem Baldoni. Nie będę się wypowiadać za dużo, naczytałam się, naoglądałam nagrań z planu, znam opinię, jaką ma Blake wśród kolegów po fachu i mam tylko nadzieję, że ta przeciętna diva nie zepsuje kariery Baldiniego. Sam film jednak dobry i bardzo dobrze pokazujący przemoc domową, bez zbytniego nią epatowania. A co mi pierwsze przychodzi do głowy: moje panie, kiedy facet jest agresywny w stosunku do innych, do zwierząt, przedmiotów martwych – to jest tzw red flag. Kiedyś się to przeniesie na was. A przemoc to nie tylko bicie. Jeśli się obawiacie czegoś robić, jeśli coś musicie ukrywać, jeśli się boicie, jak partner na coś zareaguje, jeśli się dajecie kontrolować, by go uspokoić – to jest bycie ofiarą przemocy. Dodam jeszcze, że ktoś od castingu zrobił super robotę, bo aktorka grająca nastoletnią Lively faktycznie wygląda tak, jak aktorka mogłaby we wczesnej młodości.

„Trap” – thriller od M. Night Shyamalan z Joshem Harnettem. Nie ma zbyt dobrych recenzji ale mnie osobiście się podobał. Tak, seryjni mordercy mogą być kochającymi ojcami kilkunastoletnich córek i zabierać je na koncerty ich idolek. Taki koncert okazuje się pułapką, z której killer musi się jakoś wykaraskać. Owszem, jest to film ciut naiwny, bohaterowi się często wszystko za łatwo udaje ale sorry – bawiłam się dobrze i nie nudziłam ani minutę, a o to chyba chodzi w tego typu produkcjach.

„Fly me to the Moon” czyli vintage rom com dziejący się w latach 60tych, ze Scarlett Johansson i drewnianym jak zwykle Channingiem Tatum. Pamiętacie teorie spiskowe, jakoby lądowanie Armstronga na księżycu nigdy nie miało miejsca, a wszystko zostało nakręcone w studio telewizyjnym? No więc ten film trochę do tego nawiązuje czy nawet wyjaśnia 🙂 Ponownie, miło się oglądało i bez ziewania. Fajna pozycja na wieczór w domu przy lampce wina.

I wreszcie „Quiz Lady”, ten film jest chyba na Netflix, z Akwafiną i Sandrą Oh. Komedio dramat (choć zdecydowanie bardziej komedia) o dwóch siostrach, które po dłuższej rozłące znów się spotykają. Jedna z nich jest zafascynowana telewizyjnym turniejem. Długi ich matki i porwanie psa dla okupu sprawią, że dziewczyna będzie musiała wyjść ze swej introwertcznej strefy komfortu i wziąć udział w teleturnieju dla nagrody pieniężnej. Brzmi to nudnie ale film jest świeży i zabawny, parę razy parsknęłam na głos i na pewno podczas i po oglądaniu ma się na buźce szeroki uśmiech.

W przyszłą sobotę relaksuję się w jednej z miejscówek z outdoor hot tub, a 19go lutego niespodziewany wyjazd służbowy do Amsterdamu i Hagi, który mam zamiar połączyć z prywatnym pobytem w Delft. Oczywiście z powodu Vermeera. Mam bilety do muzeum w Hadze, gdzie jest kilka jego obrazów, między innymi Dziewczyna z perłą – jedyny, którego nie widziałam na żywo ze wszystkich jego zachowanych dzieł. Noclegi w hotelu inspirowanym Vermeerem. A zaraz potem Wenecja i końcówka karnawału 🙂

8 uwag do wpisu “Słowo na niedzielę – migawki z wyjazdu do Istanbułu

  1. Dammar's awatar Dammar

    Ja I tak ci zazdroszcze tego Istambulu, choc podobno Izmir jest przyjemniejszy.

    Gdzie ty jedziesz do outdoor hot tube ktore jest otwarte? Ostatnio sprawdzalam twoje miejscowki ktore polecalas, I wszystkie otwieraja sie dopiero kolo maja.

    Chyba ze ktoras przeoczylam. I prawie kazda wymaga 3 dni pobytu, a tyle czasu to nie mam. Tak zachwalalas hot tube, ze zapragnelam wymoczyc swoje kosci I ku mojemu zaskoczniu, sa zamkniete.

    Polubione przez 1 osoba

  2. W Chester robi się mały Istanbul, zawsze tu było sporo Turków, taksówkarze przeważnie okazują się Turkami 🙂 ale widać gołym okiem że przyjeżdżają gromadnie. Wykształceni być nie muszą bo żeby w UK dostać skilled worker visa wystarczy być halal butcher…Abstrahując, fajnie że miałaś udany pobyt, z widokami na kurczaki włącznie 🙂 i obyło się bez scamów, inshallah.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do tessa Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.