Świąteczna bitwa rom comów czyli Love Actually kontra The Holiday

The Holiday z 2006 roku i Love Actually z 2003 to są klasyki jeśli chodzi o świąteczne komedie romantyczne. Akcja dzieje się w czasach, kiedy nie było jeszcze facebooka ani tindera, nikt nie ględził o czatach GPT ani sztucznej inteligencji, która szturmem bierze świat (bo jeszcze nie brała). Mimo ogromnych zmian, jakie zadziały się w ostatnich dwóch dekadach, oba te filmy cieszą się nieustającą popularnością. Love Actually miał nawet ostatnio powtórną premierę w kinach. Oglądnęłam oba jeszcze raz całkiem niedawno i choć nie chcę zabrzmieć jak Gen Z, krytykujący coś, co było normalne kiedyś a teraz jest cringy, to jednak tak zabrzmię. Jeden z tych filmów jest nadal oglądawalny, drugi się bardzo zestarzał i może już czas, by odszedł do lamusa.

Ponoć oba filmy są o miłości, zwłaszcza Love Actually, który przecież miłość ma w tytule. Miłość zwycięża wszystko, są tacy, którzy marzą o jej przeżyciu i jest to ważniejsze, niż kariera i pieniądze. Jedną z najpiękniejszych miłości, jakie można zobaczyć na małym ekranie, jest uczucie między Jamie i Claire w serialu Outlander. Dwie osoby, które się w sobie zakochały po jakimś czasie, nie od pierwszego wejrzenia. Które były z sobą w najgorszych okolicznościach, zabijały dla tej drugiej osoby, zdradzały dla niej. Kłocili się, nie zgadzali, mimo to pasja i miłość przetrwały lata a nawet i wieki. To właśnie miłość. W fimie Love Actually tej miłości nie ma.

Dopiero teraz, po seansie bodajże piętnastym, uderzyło mnie jak obuchem w głowę – jedyna miłość, jaka jest pokazana w Love Actually, to uczucie między rockmenem i jego impresario. To, co jest poza tym, to pożądanie, fling, puppy love jak z przedszkola (nie chodzi mi o dziecko ale o dziennikarkę), zauroczenie oraz stalking. Pomijam żarty związane z wagą jednej z bohaterek, której wymiary bez mrugnięcia okiem komentuje jej przełożona w służbowej rozmowie z premierem (!).

Przejdźmy szybko po wszystkich parach, które obserwujemy w absurdalnie krótkim czasie około 5 tygodni, w którym to czasie ludzie mogą się rozstać z partnerem, poznać kogoś innego, nauczyć się obcego języka, wyjechać na inny kontynent i oczywiście zakochać się. Przy okazji zwracam uwagę, że kobiety w tym filmie są stroną podległą, czy to zawodowo, czy to w relacji: on ściga ją. Mamy więc premiera śliniącego się na widok pracownicy, redaktora śliniącego się na widok pracownicy, kumpla śliniącego się na widok żony przyjaciela, chłoptasia śliniącego się na widok koleżanki szkolnej, aktora śliniącego się na widok partnerki w scenie, Liama Neesona śliniącego się na widok Claudii Shiffer, pisarza śliniącego się na widok sprzątaczki i tak dalej.

Historia premiera i chubby girl. On od początku jest zafascynowany dziewczyną, aczkolwiek stara się jak może nie nadużywać władzy i zachowywać przyzwoicie. Myśląc, że dziewczyna flirtowała z prezydentem USA (albo i co innego) premier przenosi ją do innej roboty. Serio? Facet jest wkurwiony, że obiekt jego uczuć mógł się zainteresować kimś innym, więc karze ją w ten sposób? Oczywiście para na końcu będzie razem, mimo jej ud jak konary drzew, choć premier nie omieszka wytknąć jej w scenie końcowej, że jest ciężka. Z czego ten związek się uformował? Co takiego ich łączyło, oprócz tego, że premier najwyraźniej lubił grubsze uda, a on jej się też fizycznie podobał?

Pan Darcy czyli Colin Firth, jako zdradzony pisarz, który wyjeżdża do Portugalii do swego letniego domu (a może to były Włochy) by kończyć książkę. Dopiero po latach widzę, że bohater grany przez Firtha to taka pierdoła jest. A co przepraszam sprawiło, że dwoje ludzi, którzy nawet z sobą nie rozmawiali, nagle tak bardzo się w sobie zakochali, że zaczynają uczyć się języka? Że on rzuca wszystko, by obiekt swych uczuć zgarnąć z jej marnego życia sprzątaczki i kelnerki do bycia bezrobotną partnerką średnio popularnego pisarza? A może ona jest nieinteligentną ciućmą, a może nie mają z sobą nic wspólnego, może chcą w życiu zupełnie innych rzeczy. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy ona jest ładna i ma niebieski stanik i tatuaż powyżej pośladków.

Redaktor i jego asystentka, która nie wiedzieć czemu zagina na niego parol. Tymczasem w domu nudne życie z zaniedbaną żoną i męczącymi bahorami. Gdzie tu jest miłość, actually? Bo na pewno jej nie ma między nim a asystentką, która się najwyraźniej bawi całą tą sytuacją, ani nie ma jej między małżonkami. Facio został prawie przyłapany, pokajał się, niby jest ok. Ona tego nigdy nie wybaczy, ale będzie udawać, że wybaczyła. On na drugi raz będzie sprytniejszy. Granie uroczej rodzinki będzie trwać.

Wysoki blondyn i jego problemy z kobietami. W UK nie jest tak łatwo zacignąć dziewczynę do łóżka, jeśli się sobą nic nie reprezentuje. Ale wystarczy wyjechać do Stanów, by głupiutkie laski rzuciły się na ciebie tylko dlatego, że masz uroczy akcent. Blondyn nie szuka miłości, tylko seksu. Inny blondyn, statysta w filmie, przyznaję, jest zafascynowany koleżanką. To chyba jedna z sympatyczniejszych par w filmie. Ludzie, którzy na co dzień widzą się nago i muszą się dotykać, mimo to zachowują uroczą niewinność i naprawdę jakieś uczucie tam chyba się tli.

Wkurwiające dziecko i koleżanka z klasy. OK, ja rozumiem, że dzieci też mają swoje sympatie i mogą odczuwać cos w stosunku do kolegi czy koleżanki. Dlaczego jednak ojczym chłopca, zamiast doradzić mu rozmowę, zaproszenie na lody czy coś w tym stylu, obserwował bez żadnej refleksji jak chłopak zamiast temu usiłuje zaimponować jej grą na perkusji? No ok, gdyby nie to, nie byłoby sceny śpiewania w szkole i pogoni na lotnisku. Ogólnie, historia chłopca jest ok i ujdzie. Pomijając dziwne uwagi ojczyma o Claudii Shiffer, która najwyraźniej zaprząta mu głowę, choć ciało zmarłej małżonki pewnie jeszcze nie ostygło 😀

Kobieta z niepełnosprawnym umysłowo bratem i seksowny kolega. Już pomijam, że całe biuro było zaangażowane w śledzenie tej relacji i szef doradził pracownicy, by w końcu coś zrobiła w sprawie swego zauroczenia przystojnym informatykiem. Ale serio, scenarzyści, daliście tej kobiecie okazję do seksu i może czegoś więcej, by tak to spartaczyć? Czy to niby miała być ta miłość, między nią a bratem? Czy naprawdę nie da się połączyć bycia w związku i troszczeniem się o członka rodziny? Jaki niby wniosek mamy z tego wysnuć? Warto się poświęcić dla siostrzanej miłości? Są rzeczy ważniejsze, niż osobiste szczęście? Czy wręcz przeciwnie?

No i wreszcie najbardziej zryty wątek, czyli trójkąt pomiędzy Kierą Knightley, jej mężem i jego najlepszym przyjacielem. Jak tak teraz na to patrzę, to ów kumpel jest bardzo oślizgły w swym zainteresowaniu żoną kolegi. Kiedy ogląda aceny z wesela, kiedy to filmował tylko ją, sprawia wrażenie, jakby miał erekcję. Nic w tym nie ma romantycznego, jest to raczej ohydne. I to wyznawanie swych uczuć, kiedy mąż kobiety, twój przyjsciel, siedzi sobie w mieszkaniu niczego nie świadomy… czy to jest miłość? Na pewno nie.

Rozumiem, dlaczego ten film może się podobać. Bo wystarczy przymknąć oko na to wszystko, o czym pisałam powyżej i mamy dobrze napisaną serię skeczy, typowy brytyjski humor i plejadę znanych autorów. Mimo to, z każdym rokiem, jaki upłynął od premiery, z każdym kolejnym seansem, film w moich oczach staje się ramotką.

The Holiday natomiast całkiem dobrze odbiera się po 17 latach. No ok, to że nieznani sobie ludzie beztrosko oddają sobie w kilkutygodniowe władanie swój dom, samochód a nawet psa… ale strona do zamiany domów istnieje naprawdę, więc niech będzie. Też mamy rozkwit uczuć po dość krótkim czasie ale wiecie co, nikt tego nie nazywa miłością. No, może bohater grany przez Jude Law fatycznie wspomina o tym. Ale jakoś obie pary: zarówno Amerykanka pracoholiczka z owdowiałym wydawcą, jak i dziennikarka z muzykiem, jakoś naturalnie pasują do siebie, jest między nimi chemia, rozmawiają z sobą i spędzają z sobą czas, zanim postanowią, że może to szansa na coś więcej.

Wszystkie osoby z tego kwartetu są po prostu sympatyczne i można je polubić. Może mnogość wątków w Love Actually, pomimo tego, że zamysł ten kopiuje się od tej pory w innych produkcjach, zadziałała na niekorzyść. No bo jak tu rozwinąć wątek, skoro jest ich kilknanaście i wszystkie trzeba z sobą powiązać i je jakoś zakończyć. Tymczasem w The Holiday można skupic się tylko na tych czterech głównych postaciach no i oczywiście na przemiłym sąsiedzie seniorze.

Z bitwy obu tytułów to The Holiday wychodzi w mojej opinii zwycięsko. Love Actually podziękuję 🙂 Przy okazji, wszystkim, którzy obchodzą, życzę udanych Świąt. Tym, którzy jak ja nie obchodzą, życzę udanej przerwy zimowej.

7 uwag do wpisu “Świąteczna bitwa rom comów czyli Love Actually kontra The Holiday

  1. The Holiday nie widzialam. Love Actually musialabym obejrzec ponownie zeby sobie przypomniec ale mozliwe ze masz racje, swiat tak pedzi do przodu ze tego typu produkcje nie przystaja do rzeczywistosci. Z drugiej strony jak ogladam filmy na Netflix gdzie sa ostrzezenia juz nie przed drugs & violence czy bad language a doslownie przed wszystkim
    co moze kogos urazic, to tesknie za filmami sprzed dwoch dekad, obrazajacymi kogo popadnie 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ja sie nie obrazam o byle co, mimo to jednak niektore teksty juz 20 lat temu mi sie wydawaly nie na miejscu 🙂 niespecjalnie tez smieszne byly. Zobacz the Holiday, to nie jest typowy rom com 🙂 Kate Winslet jest cudowna tam. I jest Rufus Sewell 🙂 chyba jest jeszcze na netflix

      Polubione przez 1 osoba

      1. Ola's awatar Ola

        Fenomenu ‚Love actually’ nigdy nie rozumiałam, zawsze mnie jakoś irytował ten film. No i zgadzam się z Twoimi obserwacjami.
        Natomiast ‚The holiday’ bardzo lubię i raz na rok muszę sobie obejrzeć (ostatnio przedwczoraj). Fabuła całkiem prawdopodobna, nie ma na siłę szczęśliwego zakończenia (właściwie jest ono otwarte), fajni aktorzy, ładne domy, lekki humor. No i zawsze miło popatrzeć, jak kobieta znajduje w sobie siłę i wreszcie stawia siebie na pierwszym miejscu.
        Trochę czar prysł, jak parę lat temu przeczytałam gdzieś, że ten uroczy domek Kate Winslet nie był prawdziwy, a jedynie atrapą zbudowaną na potrzeby filmu. No ale, nothing is perfect…

        Udanego zimowego wypoczynku!

        Polubione przez 1 osoba

  2. maatali's awatar maatali

    Zaczęłam oglądać Love Actually i też pomyślałam, że jakieś dziwne te związki i nie mam co oglądać tego z moją nastolatką (chyba jako nauczkę przed czym uciekać)… Następnym razem obejrzę The Holiday… Dobrego Nowego Roku!

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do maatali Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.