Wspominałam że po glampingu z kompostową toaletą zachciało się mi luksusów, więc poprzedni weekend spędziłam dla odmiany na zamku.
No, niekoniecznie, bo szumnie nazwany Claregalway Castle to tzw tower house czyli popularne niegdyś miejsce zamieszkania będące i domem i budowlą obronną. Upadającą ruinę zakupił Brazylijczyk John którego pasjonuje historia Irlandii. Odrestaurował zabytek a obok wybudował aneks, bardzo ładnie wtapiający się w otoczenie, gdzie wynajmuje trzy pokoje turystom. W trakcie wykańczania jest też budynek obok który będzie mieścić 13 pokoi, bar i salę na przyjęcia.

Pokój miał około 45 metrów kwadratowych i bardziej można go by nazwać komnatą z wysokim sufitem. Bardzo gustownie łaczy nowoczesność z przeszłością, bo meble to antyki i okna pozują na stare ale już na przykład podłoga jest podgrzewana. Do pokoju można wejść albo wąską i wijącą się klatką schodową albo przez spory taras na którym spędziliśmy z C. miły wieczór w towarzystwie przelatujących dosłownie między nami nietoperzy. Nocleg z kontynentalnym śniadaniem kosztował 211 euro ale naprawdę warto było, biorąc pod uwagę wystrój, butelkę całkiem dobrego wina, całe kosze szamponów, odżywek, balsamów do ciała itp i oryginalność miejsca.

Zamek wybudowany został około 1400 roku i był w posiadaniu rodziny Clanricarde – Burke która kontrolowała tamtejsze tereny. W 1504 roku budynek był świadkiem bitwy między lordem Ulickiem Finn – Burke a earlem Kildare Gearóidem Mór Fitzgeraldem. Poszło o kobietę. Ulick Finn miał romans z żoną Fitzgeralda, sam będąc w związku małżeńskim z jego siostrą…Fitzerald poczuł się urażony. Ulick Finn Burke spędził noc przed bitwą na zamku Claregalway pijąc i grając w karty. Następnego dnia jego armia została pokonana i to w dość brutalny sposób. Około 300 osób zostało zaszlachtowanych a ich ciała walały się przez jakiś czas na pokrytej krwią ziemi. Fitzgerald pojmał dzieci Finna i z armią udał się do pobliskiego Galway gdzie oblali zwycięstwo siedmioma tysiącami galonów wina.

Innym interesującym faktem z dziejów zamku jest ten związany z Ulickiem na gCeann Burke (jak prześledziłam losy tej rodziny to chyba wszyscy chłopcy mieli na imię Ulick 😉 )zwanym Ulickiem od głów, bo słynął z obcinania wrogom tychże. Ulick wybrał się do Londynu by złożyć hołd królowi Henrykowi VIII uznawszy go za króla Irlandii. Żona lorda, bogata wdowa z Galway, nauczyła nieokrzesanego Ulicka etykiety oraz podstaw angielskiego, bo ten mówił tylko po gaelicku i łacinie. Henryk VIII podarował gościowi słynną harfę czy raczej lirę która teraz jest w posiadaniu Trinity College i jest symbolem Irlandii. John, nasz brazylijski gospodarz, bardzo chlubił się tym że dzwięki wydawane przez ten instrument rozlegały się echem po zamku.


Po zameldowaniu się spędziliśmy cały dzień jeżdżąc po Connemarze o której już wiele razy pisałam. Ale tym razem podeszliśmy pod ruiny innego interesującego obiektu a mianowicie Clifden Castle. Gdybyście kiedyś byli w Clifden to wystarczy podjechać w góre Sky Road i zatrzymać się pod dużą bramą wyglądającą na wjazd do jakiejś posiadłości. Stamtąd tylko 10 minut na piechotę by dojść do ukrytego w dolince zamku.




Clifden Castle został zbudowany w 1815 roku przez założyciela miasta Clifden, Johna D’Arcy. Landlord znany był ze swej filantropii i niesienia pomocy ubogim. Styl budowli to tzw odrodzony Gotyk, bardzo popularny w Irlandi w tamtym czasie (inny znakomity przykład tego stylu to Charleville Castle czy Duckett’s Grove). Właściciel był dwa razy żonaty i spłodził czternaścioro dzieci. Po jego śmierci zamek przypadł jednemu z synów o imieniu Hyacinth… czyli Hiacyntowi. Niestety przyszły czasy wielkiego głodu i Hiacynt jak i wielu innych posiadaczy ziemi zbankrutował. Zamek i włości zakupiła rodzina Eyre z Bath i mieszkała w nim jeszcze w latach dwudziestych XX wieku, potem odkupiło go państwo irlandzkie. Jak widać na zdjęciach piękny budynek popada w ruinę.



Ostatni z odwiedzonych przeze mnie zamków jest najciekawszy i też najbardziej znany, a to z powodu aktywności wszelakich duchów które przyniosły mu sławę jednego z najbardziej nawiedzonych w Irlandii – Leap Castle.

Oryginalnie był to typowy Tower House zbudowany w roku około 1250 przez rodzinę O Bannans, ale ciekawie się zaczęło tam dziać dopiero jak około roku 1500 zamieszkali tam O’Carrols, rodzinka znana z brutalności i żądzy zabijania. Czytając historię tego klanu szybko straciłam rachubę kto kogo i po co zadźgał. Zarzynano się nawzajem ale też i swoich poddanych, albo żeby im za coś nie zapłacić albo żeby się ich pozbyć. W zamku znajduje się kaplica nazywana Bloody Chapel bo tam też dochodziło do morderstw. Podczas jakichś prac w obiekcie w latch 20-tych XX wieku pracownik natknął się tam na ukryte pomieszczenie zawierające tyle szkieletów że musiał zrobić kilka rundek by powywozić szczątki na wozie. Wygląda na to że ludzie zginęli będąc zrzucani specjalnie wybudowanym szybem w dół gdzie nadziewali się na ostre pale. Tak się panowie zabawiali.
Sława zamku jako miejsca nawiedzonego rozpoczęła już w 1889 kiedy zamieszkała w nim autorka powieści grozy Mildred Darby. Kobieta inspirowała się ponoć prawdziwymi duchami i nadprzyrodzonymi sensacjami które działy się w zamku. W latach 90-tych budynek będący już w runie nabył irlandzki pieśniarz i grajek ludowy Sean Ryan, wielki ekscentryk. Miałam okazję go poznać bo przejeżdżając koło zamku zauważyłam że brama jest otwarta. Okazało się że Sean umówił się z kilkoma Hiszpanami że pokaże im zamek i tym sposobem załapałam się również.

On naprawdę mieszka w tym zamku razem z żoną, a przy tym co zobaczyłam to kompostowa toaleta jawi się jako synonim luksusu. Tam nie ma żadnych udogodnień, to są stare wilgotne mury, chłód, ciemności no i sporawa część sie rozpadła bądź rozpada. Zapytany o duchy muzyk obojętnie przyznaje że owszem, są. Red Lady czyli duch kobiety ze sztyletem w dłoni co prawda się mu nie pokazał jak innym ale Lady czasem go dotyka palcem. Słyszy też biegające po schodach dziewczynki, prawdopodobnie duchy Charlotte i Emilii. Coś się jeszcze pojawia w kształcie owcy z ludzką twarzą.

Gdyby ktoś chciał tam zajrzeć to na stronie internetowej zamku jest telefon do Seana. Wizyta kosztuje €6.00 i szczerze mówiąc spodziewałam się że się czegoś dowiem o historii zamku i o tym co popchnęło artystę do zamieszkania w nim…ale nie jest on zbyt rozmowny. A może był tylko w takim humorze 😉
Uwielbiam te irlandzkie zamki, ale do zwiedzania, zamieszkac raczej bym nie chciala,)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda:)
PolubieniePolubienie
Irlandia ma swój niesamowity klimat, choć o słoneczną pogodę tam trudno 🙂 niemniej jednak kraj wart odwiedzenia
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czesciej tu jest slonecznie niz sie wszystkim wydaje:)
PolubieniePolubienie