Muzeum – Teatr Dali i Besalu czyli pożegnanie z Katalonią

Wizyta w Gironie oraz w muzeum Dali w Figueres zaplanowana została jako prezent urodzinowy dla C. (43 lata, jeszcze ledwo na gwarancji 😉 Zazwyczaj staram się byśmy gdzieś wyjeżdżali – w ten sposób i on ma przyjemność z prezentu i ja – wilk syty i owca cała. C. bardzo lubi twórczość Dalego i ogólnie jest zafascynowany jego ekscentryzmem i osobowością, ja wręcz przeciwnie – surrealizm to dla mnie wynik poważnych problemów z głową… choć oczywiście muszę docenić rozbuchaną wyobraźnię artystów. Ja kocham Vermeera i mistrzow holenderskich, impresjonizm, podoba mi się też precyzja Canaletta. Jedynym obrazem Dalego jaki naprawdę lubię jest Trwałość pamięci, zwłaszcza że został zainspirowany roztapiającym się serem Camembert a bardzo lubię ser 😉

Ale do rzeczy: Dali Theatre Museum w Figueres jest drugim po madryckim Prado najczęściej odwiedzanym hiszpańskim muzeum. Z Girony do Figueres dojechaliśmy pociągiem w pół godziny. Bilety kupiłam zawczasu online bo wyczytałam że wtedy stoi się w mniejszej kolejce (Bilet 14 euro). Przyjechaliśmy na miejsce za kwadrans dziesiąta i równo o dziesiątej byliśmy przy drzwiach muzeum (spacerek z dworca mniej więcej tyle trwa). Przy wejściu było pustawo ale jakąś godzinę później zwaliły się tłumy – w 90% Japończycy. Moja rada – im wcześniej tym lepiej.

A teraz moja subiektywna opinia o muzeum. Stanowczo przereklamowana atrakcja dla turysty który wszystko łyknie. Przede wszystkim nie ma możliwości zwiedzania z przewodnikiem, co jest zrozumiałe z powodu ilości zwiedzających. Ale nie można się było szarpnąć na audioguide? Nie spodziewałam się najbardziej znanych obrazów bo wyczytałam wcześniej że ich tam nie ma, ale to co jest wystawiono bez ładu i składu a dodatkowo bez żadnych opisów, często w wąskich korytarzach gdzie trudno się dobrze przyglądnąć. Żadnych informacji o artyście, nic o jego życiu ani Gali. Muzeum ma edukować, to nie spełnia tego warunku. Jakieś osobne piętra z obrazami innych artystów, też bez żadnej informacji o ich powiązaniu z Dalim.

Dali muzeum Figueres

Wspomnę też że nieco bulwersujący jest fakt że muzeum jest nieprzystosowane dla osób niepełnosprawnych. Tylko pierwszy poziom jest dostępny dla tych na wózku inwalidzkim. Widziałam dziewczynę o kulach która z trudnością wdrapywała się na każde piętro po schodach bo nie ma wind. Aby zobaczyć słynną instalację przedstawiającą twarz Mae West na którą układa się wyposażenie salonu, trzeba się wspiąć na wąskie metalowe schody. Rozumiem że z powodów oczywistych nie wszystkie atrakcje mogą być przystosowane dla osób z problemami z mobilnością, np średniowieczne zamki czy mury obronne. Ale budynek udostępniono nie tak dawno bo w 1974 roku, a nawet skoro Dali który go projektował nie pomyślał o ludziach niepełnosprawnych, to czy nie dało by się teraz muzeum odpowiednio dostosować?

Dali Mae West

W cenie biletu można zobaczyc wystawę biżuterii projektu Dalego, tuż za rogiem. Przyznam że to było bardziej interesujące niż muzeum. Tzw biżuteria nie nadaje się co prawda do noszenia ale jest intrygująca, zwłaszcza bijące serce w sercu, najbardziej znany okaz .

Po tym niezbyt budującym doświadczeniu z Dalim udaliśmy się do pobliskiego miasteczka Besalu, tak bowiem pokierowano nas w biurze informacji turystycznej w Gironie, bardzo polecając by nie siedzieć za długo w Figueras tylko spędzić popołudnie gdzie indziej. Myślę że nie tylko nas, bo od momentu kiedy pojawiliśmy sie na stacji w Gironie, poprzez wizytę w muzeum aż do pobytu w Besalu i powrót, natykaliśmy się wciaż na tych samych ludzi. Zwłaszcza na trójkę niemłodych Japończyków którzy ciągle się nas o coś dopytywali, a to czy są na właściwym peronie, a to czy są już w Figueres i którędy do muzeum. Jeśli czytają mnie teraz Ci którzy widzieli pierwszą część Bridget Jones, pamiętacie pewnie jak matka Bridget opisując żonę Marka, Japonkę, wyraziła się o niej: His wife was Japanese. Very cruel race… Tak utkwiło mi to w głowie że często wspominając o Japończykach w rozmowie ze znajomymi (którzy rozumieją cytat) żartobliwie wtrącam: cruel race… Powiedziałam tak przy C. kiedy po raz kolejny spostrzegłam „naszych” Japończyków w muzeum i musiałam mu wytłumaczyć dlaczego tak o nich mówię. Już potem w Besalu kiedy natknęliśmy się na nich po raz może ósmy i poprosili nas o zrobienie zdjęcia, odchodząc C. powiedział: cruel race… Nie mógł się pozbyć tego powiedzonka do końca naszego pobytu w Katalonii 😉

Towarzyszyła nam też wszędzie para polskich gejów w wieku tak na oko 32-40 lat. Starszy był typem nagging wife – ciągle narzekając na wszystko, wypominając partnerowi że się tam gdzieś spóźnił, czegoś nie spakował, czegoś nie zrobił itp. Do tego nawijał bardzo monotonnym i wysokim głosem, nie wiem jak ten drugi to wytrzymywał. Na dworcu w Gironie ten narzekający gadał : no tam czekałem na ciebie żeby zdjęcie zrobić a tu ciebie nie ma i nie ma i wreszcie przychodzisz z tym plecakiem spóźniony… Potem w autokarze do Besalu słysze znów: no wiesz, to właśnie było wtedy jak czekałem na ciebie żeby zrobić zdjęcie a ciebie nie było i nie było… I wreszcie jak już wracaliśmy do Girony, ledwo wsiadłam do autobusu a już go słyszę: no bo trzeba było przyjsć na czas, czekałem i czekałem a ciebie nie było….Jak ten drugi go nie zrzucił z mostu w Besalu to nie wiem…

Besalu

No właśnie, wracając do Besalu. Kiedyś to śliczne miasteczko było stolicą osobnego hrabstwa, a hrabia Besalu zwany Wilfred the Hairy, jest znaczącą postacią historyczną uważaną za pierwszego który połaczył kilka hrabstw tworząc Katalonię. W mieście przeważają budowle romańskie, między innymi ulokowany na sporym rynku kościół San Pere z 1003 roku. Największą atrakcją jest jednakże XII most, niestety tylko jego część jest oryginalna z powodu zniszczeń jakich doznał przez wieki. W mieście jest wiele uroczych sklepików z pamiątkami i wyrobami ze skóry i korka oraz knajpek i barów, wszystko jednak nie sprawia wrażenia komercji. Spędziliśmy tam ponad 3 godziny na samym spacerowaniu i przystawaniu na drinka. W Besalu jak i wszędzie rezydowała kiedyś wspólnota żydowska, wypędzona w 1436 z miasta. Nie ma już stojącej tam niegdyś synagogi za to jest odkryta przypadkiem łaźnia do ablucji rytualnych zwana mikhev. Napaliłam się na muzeum XIX miniatur ale niestety było zamknięte z powodu przenosin do innej lokalizacji.

Besalu

Katalonia warta jest tego by pojeździć po niej samochodem i zajrzeć do takich miasteczek jak Besalu. A na urodziny C. za rok może Tarragona gdzie byłam 25 lat temu? Kto wie 🙂

4 uwagi do wpisu “Muzeum – Teatr Dali i Besalu czyli pożegnanie z Katalonią

  1. Agnes

    Pokusze sie o doswiadczenia z cruel race. Pominowszy uogolnianie i pamietajac ze kazdy moze byc inny i nie mozna calej narodowosci wrzucac do jednego kosza. Jednak na przestrzeni moich doswiadczen z kulturami azjatyckimi jakos mi nie podrodze ta ich wieczna ukladnosc i brak wyrazania uczuc jakos mnie napawa obrazem skaly. Jak tu sie zaprzyjaznic jak reki nie mozna podac. W Bostonie chinski to drugi jezyk po amerykanskim. Bardzo zamknieta kultura. Maz w pracy ma 90% wspolracownikow wlasnie azjatow i juz pierwszego tygodnia doswidczyl roznic ze np. w jednym pokoju nie moze przebywac kobieta i mezczyzna sam na sam, no prawie sie usmial po pachy bo wychowal sie w Algierii ale takich sytuacji nawet tam nie mial. To ze nie rozmawiaja ale bekaja, puszczaja baki w miejscu pracy. Ganiajace chordy z wyciagnietymi aparackikami stanowczo jakos mi obrzydzaja tursytyke. Ogolnie dla mnie sa nie szczerzy. Znajomy ozenil sie chinka i po roku sie chcial rozwodzic bo nie mogl sie z nia poklocic, jak mowil nie moze byc zawsze sielanka.

    Polubienie

    1. Chinczycy I Japonczycy to zupelnie inni ludzie. W pracy mialam doswiadczenie z Chinczykami glownie I owszem sa dziwni, bekaja I puszczaja baki do tego sa raczej narodem zbiorowosci a nie indywidualizmu… Japonczycy ktorych w jakims stopniu znalam to bardzo sympatyczni I kulturalni ludzie. Co do zamknietej kultury, bardziej zamknietej niz Polacy w innych krajach, ci pracujacy na niskich stanowiskach z wyboru, to dopiero zamknieta kultura 😉

      Polubienie

  2. Dammar

    Ja mam znajoma Japonke, jej syn i moj syn sa bardzo dobrymi przyjaciolmi.
    Goscilam ja i jej synow u siebie po wyprowadzce. Moze oni sa troche inni bo urodzili sie w Irlandii, ale to bardzo kulturalni ludzie. Ja mysle, ze przez to ze mieszkaja w Irlandii od urodzenia, nauczyli sie troche innnego podejscia do innych.

    Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.