Krótka relacja z kolejnych 3 ogrodów które odwiedziłam w ostatnich kilku tygodniach. Byłby czwarty – Mount Usher Gardens – gdyby nie to że zapomniałam wziąć z sobą iphona którym robię zdjęcia. Nie wzięcie iphona miało też inne skutki. Umówiłam się na wycieczkę z przyjaciółką nie tylko blogową M (blog Out of Box). Podjechałam pod jej dom który jest tak mniej więcej godzinę jazdy od mojego, i dzwonię dzwonkiem do drzwi. Pieprzony dzwonek nie działa. Zatelefonować nie mogę bo nie mam czym, więc się tłukę. Wołam. Szarpię klamką. Nic. I jak już miałam wkurzona wracać do domu to zorientowałam się ze koleżanka mieszka w domu obok…Do Mount Usher Gardens jeszcze kiedyś pojadę i wtedy mam nadzieję już z iphonem, więc będzie okazja do pokazania Wam tego pięknego miejsca.
Zacznijmy zatem od Heywood Gardens w hrabstwie Laois. Posiadłość Heywood House została zbudowana w 1773 r. przez Michaela Fredericka Trencha, pochodzącego od francuskich hugenotów, znanego jako Lord Ashtown. Jako młody bogaty człowiek French podróżował po Europie i to właśnie architektura Włoch i Francji zainspirowały przyszły kształt domu oraz ogrodów Heywood.


W roku 1900 majątek przeszedł w ręce Hutchensona Poe, ożenionemu z potomkinią Frencha, który zainwestował majątek w renowację dworu i zbudowanie ogrodu od frontu domu, z charakterystyczą fontanną której strzegą żółwie. Ogród zaplanował słynny architekt zieleni Sir Edwin Lutyens.
Po jakimś czasie rodzina Poe opuściła Heywood. W 1940 roku dom zakupił kościół, ale w 1950 roku wybuchł pożar który strawił go całkowicie. Ogrody i park pozostały nietknięte i dziś można po nich spacerować bez żadnej opłaty. Jest bardzo pusto i chicho bo właściwie nikt tam nie zagląda.

Jadąc tam zabładziłam i wspomogłam się nawigacją, która skierowała mnie w takie polne dróżki że nie mogłam uwierzyć że gdziekolwiek dojadę. W końcu nawigacja stwierdziła że „you reached your destination” mimo że zatrzymałam się gdzieś przy murze, bez śladu wejścia. Już miałam się wycofać kiedy spojrzałam przez okrąglą dziurę i zobaczyłam taki widok:
Poźniej zrozumiałam ze przyjechałam z tzw. „d.upy strony”. Z drugiej był normalny wjazd i duży parking.
Następny w kolejce Burtown House and Gardens znajduje się zaledwie 15 minut jazdy od mojego domu. Dom zbudował w 1710 roku Robert Power który należal do wspólnoty kwakrów, protestanckiej sekty religijnej. Posiadłość dziedziczona w linii żeńskiej znajdowała się w rękach wielu rodzin z których każda coś zmieniała, dobudowywała, dodawała.

Na stronie internetowej pisze że wstęp do ogrodów kosztuje 6 euro, ale kiedy tam zajechałam nie było nikogo kto sprzedaje bilety, ani nawet żadnej budki czy bramy. Galeria i kawiarnia owszem były ale zamknięte. Na jednym ze stolików wylegiwał się kot.

Oprócz mnie było tam tylko dwoje innych ludzi, oglądających uważnie każdą roślinkę. Ogrody Burtown podobały mi się bardziej niż Heywood, jest tam więcej uroczych zakamarków, pergoli i tajemniczych przejść w żywopłotach.
Ostatni ogród to ten okalający zamek w Birr. Robi wrażenie ale ja i tak przekładam nad niego mój ukochany Altamont. Zamek otoczony fosą pochodzi z XII wieku choć był wiele razy modernizowany, stąd gotycki wygląd nadany mu dużo później. Na zwiedzanie go trzeba sie umawiać online, ale ja i tak zainteresowana byłam wyłącznie ogrodem w którym znajduje sie najstarszy w Irlandii wiszący most i najwyższe w Europie bukszpany tworzące romantyczne alejki.

Jeśli ktoś ma gest to może przejechać sie po ogrodach i parku dorożką. Niestety zwiedzających jest sporo w tym też rodzin z dziećmi, więc nie ma tej intymnej atomsfery jak w opisanych powyżej miejscach.
A to wiszący most, niestety nie do przejścia:


I na koniec słynne bukszpany:
