Colmar & Bazylea

17go marca, kiedy turysci zjezdzaja tlumnie do Irlandii (a glownie Dublina) by podziwiac parady, wystepy, ponosic zielone rzeczy i upodlic sie guinessem i whisky, Irlandczycy staraja sie raczej wyjezdzac. Pogoda tu na Patryka jest zawsze paskudna, to czesc tradycji. Do zielonego koloru nic tak nie pasuje jak siny z zimna kolor ciala 😉 Zawsze bawilam sie w ten dzien lepiej za granica niz w domu.

Tym razem padlo na wyjazd do Colmar i Bazylei. Colmar znajdowal sie na mojej liscie juz od jakiegos czasu, albowiem mam upodobanie do malych romantycznych miast z malowniczymi starowkami, a jak jeszcze jest rzeczka albo kanaly to ekstaza. Okazalo sie ze najszybciej i najlatwiej mozna sie tam dostac ze szwajcarskiej Bazylei. Port lotniczy w Bazylei jest polozony na granicy trzech panstw wiec zaleznie ktorym wyjsciem pojdziemy, znajdziemy sie albo we Francji, albo w Niemczech, albo w Szwajcarii.

Krotka podroz autobusem na dworzec, potem pol godziny w pociagu i wysiadamy na stacji w Colmar, gdzie na piechote w ciagu 10-15 minut dojdziemy do centrum. Nie moglam nic sensownego znalezc na airbnb wiec zatrzymalam sie z kolezanka w hotelu Ibis Budget, gdzie za dwa noclegi ze sniadaniem(bufet) zaplacilysmy na pol 106 euro. Chyba tak tanio to nigdy nigdzie nie spalam. Hotel jest bardzo przyzwoity, owszem pokoje sa male, maly kibelek i osobno kabina prysznicowa, umeblowanie kompaktowe i podstawowe, ale nie po to by plawic sie w luksusach w hotelu przyjechalysmy. Praktycznie od razu ruszylysmy w miasto, a konkretnie do starej jego czesci ktora byla doslownie 5 min na piechote od hotelu.

Colmar wyglada bardzo podobnie do Yorku badz Chester z powodu takiej samej architektury, jest tylko bardziej kolorowo. Atmosfera przypomina jednak Brugie, pewnie z powodu kanalow. Koslawe kamienice pochodzace sprzed setek lat sa bardzo zadbane, a sklepy i butiki sa tak umiejetnie wkomponowane w krajobraz ze nie psuja widokow. Turysci w ilosci niewielkiej placza sie po zaulkach probujac sprzedawanych wszedzie, przepieknie wykonanych ciasteczek, a w restauracjach podlewaja obiad doskonalym lokalnym alzackim winem. 

Skierowalysmy sie najpierw, jakzeby inaczej, do irlandzkiego pubu Le Murphy (tak, wymawia sie z francuskim akcentem;) gdzie bardzo mily barman podarowal nam zielone migajace swiatelkami okulary i zaprosil ponownie na osma, kiedy zaczna sie patrykowe szalenstwa. Le Murphy udekorowany jest damska i meska bielizna, nie dowiedzialysmy sie czy to goscie zostawiaja na pamiatke 😉

Wzmocnione herbata (kolezanka) i Irish Whisky (ja) moglysmy powloczyc sie po miescie. W zasadzie kazda kamienica, domek czy uliczka warte sa uwiecznienia na zdjeciu. Wabikiem na turystow jest jednak niewielki odcinek kanalow nazywany Mala Wenecja. Tam zatrzymalysmy sie na obiad w restauracji Le Comptoir De Georges ktora moge z czystym sercem polecic. Wracajac wstapilysmy ponownie do Le Murphy ktory byl zapakowany po brzegi, choc nie slyszalam ani jednego Irlandczyka. 

Drugiego dnia obeszlysmy wszystko jeszcze raz, by upewnic sie ze zaden szczegol nam nie umknal. Wstapilysmy tez do muzeum Unterlinden, ktore w swych zbiorach posiada miedzy innymi Picassa i Moneta, a takze podejrzane plotno pokryte czyms co wyglada na grzyb w bardzo zaawansowanym stadium. Nie poszlo nam tak latwo z lunchem – w czyms o nazwie salon herbaciany, co sugeruje ze podaje sie tam glownie napoje, powiedziano nam ze nie mozemy tylko napic sie czegos i zjesc zupe, musimy zamowic glowne danie.Pan byl zreszta bardzo stanowczy powtarzajac: no, no. Poszlysmy wiec do Jupiter Cafe gdzie niestety zupa byla cienka a pina colada prawie bez alkoholu. Sytuacje uratowal kolejny irlandzki pub Jameson, gdzie barman zaserwowal mi irish coffee w ktorej praktycznie byla sama whisky 🙂

Na koniec dnia, juz pod wieczor przeplynelysmy sie lodka po kanale, co prawda trwa to tylko 25 minut ale Colmar widac zupelnie inaczej z tej perspektywy. Towarzyszyl nam dystyngowany labedz.

W niedziele rano pojechalysmy pociagiem do Bazylei, znowu do Ibis Budget tym razem dwa razy drozszego, ale tez o lepszym (choc niewiele) standardzie. Musze przyznac ze miasto mnie na poczatku rozczarowalo, bo po uroczym Colmarze nie sprawialo dobrego wrazenia. Spragnione zabytkow rzucilysmy sie na pierwszy lepszy napotkany kosciol, ale okazalo sie ze jest tam kawiarnia a sam budynek mozna wynajac na przyjecia. Blizej rzeki ujrzalysmy jedna z wizytowek Bazylei, a mianowicie ratusz na ktorego budowe w latach 1504 – 1514 wydano fortune. Budynek jest czerwony i okazale zdobiony, powiedzialabym na pogranicy kiczu ale ladnie wychodzi na zdjeciach.

Stamtad juz o krok do rzeki i niezbyt imponujacych mostow, choc starowka z drugiej strony brzegu wyglada ladnie, zwlaszcza w promieniach slonca. Przysiadlysmy na lunch we wloskiej knajpce Zum Schmale Wurf (tak, bardzo wlosko brzmi 😉 gdzie zjadlam najlepsza nas swiecie zupe pomidorowa – niebo w gebie. A do tego karmilam z reki wrobelki. A potem juz bylo tylko lepiej bo odkrylysmy ze teren wokol katedry jest naprawde ladny, przypominal mi otoczenie zamku w Budapeszcie. Katedra miesci w sobie grob Erazma z Rotterdamu, a za 5 frankow mozna sie wspiac na gore co goraco polecam. Podczas wspinaczki na szczyt bardzo waskimi schodkami jest kilka platform widokowych wiec nie trzeba dojsc az na sama gore (ale warto).

A pozniej natrafilysmy inna czesc miasta, spokojna i polozona nieco w gorze, z bardzo ladnymi waskimi uliczkami i domami datujacymi sie na XIV wiek. Nie jestem pewna co sie takiego dzialo w miescie bo nagle z kazdej strony zaczely wychodzic orkiestry dete i przemierzac ulice graly nowoczesne przeboje. Bylo to troche surrealistyczne 😉

Pewnie Bazylea ma wiecej smaczkow ale nie jestem pewna czy mialabym ochote pojechac tam jeszcze raz, chyba tylko jako do bazy wypadowej.  Acha, oczywiscie poszlysmy i tam do irlandzkiego pubu Paddy Reilly’s

Zdjecia z Colmar:

 Taka ladna skrzynka na listy:

colmar10
colmar12

 I oczywiscie kot 🙂

A przy okazji wspomne o jakiejs dziwnej manii „podkolorowywania” zdjec. Widzialam juz „jesienna” purpurowo-szkarlatna Brugie, a jak wpiszecie Colmar do wyszukiwarki to pojawia sie ferie kolorow jak TUTAJ . Colmar jest kolorowy ale nie az TAK! 

Zdjecia z Bazylei:

Z informacji praktycznych: we Francji jest tanio a w Szwajcarii drozej, choc np. butelka Malibu kosztuje w Szwajcarii tyle co w Irlandii, za to jedzenie w knajpach i sklepach wiecej. W niedziele w Bazylei wszystkie sklepy byly zamkniete ale na szczescie byl jeden spory spozywczy i alkoholowy otwarty na dworcu. Francuzi nie mowia po angielsku (z malymi wyjatkami) ale to juz kazdy wie, a Szwajcarzy sa bardzo uprzejmi. 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.