Tak jak zapowiadalam, pod koniec marca wydrukowalam revenue reports za kwartal (100% wzrost w porownaniu do zeszlego roku) i poszlam do nowego bossa z zadaniem „show me the money” (nasz hotel przejety po raz kolejny ma nowego wlasciciela o czym mozna poczytac na starej Dublinii).
I w ostatni piatek zostalam wezwana na rozmowe ktorej motywem przewodnim bylo rozplywanie sie nad moja osoba tudziez podwyzka.
C. dowiedziawszy sie o tym fakcie zaraz przez nieocenionego fejsbuka, postanowil zorganizowac celebracje tejze okazji i po prostu porwal mnie z domu – nie zartuje, mialam tylko czas na spakowanie artykulow pierwszej potrzeby jak ten – i pojechalismy do hotelu Absolute w Limerick w piatek w nocy by stamtad powloczyc sie po county Clare i nie tylko (zabronil mi wziac laptopa zebym nie mogla sprawdzac pracowych emaili!)
Limerick to miasto paskudne ale hotel Absolute polecam goraco. Zatrzymalismy sie w „chic suite” z szampanem podanym na wstepie. Nazajutrz pojechalismy gdzie nas oczy poniosa,a poniosly do Bunratty Castle and Folk Park.
Pogoda byla piekna, niebo blekitne i bezchmurne, a tereny przyzamkowe to fajna zabawa – mozna sie przeniesc w przeszlosc i poogladac jak kiedys mieszkali rzemieslnicy, biedota ale i ludzie zamozni. Mozna wejsc do szkoly gdzie nauczyciel (prawdziwy czlowiek) kaze nam siadac bo sie spoznilismy i nas skarci, mozna wstapic do domu gdzie gosposia piecze chleb (ktorym zreszta czestuje).
Jest pub,lombard, poczta – czyli cale male miasteczko.
A z wiezy zamku mozna poobserwowac brudna rzeke Shannon w ktorej baraszkuja trzy delfiny 🙂
A potem napic sie Guinessa w pubie Durty Nellis.
Pozniej pojechalismy do Burren ktore jakos zawsze udawalo mi sie przeoczyc mimo ze nocowalam nawet w Lisdoonvarnie zaraz na skraju.
Burren to kamory ale jakie malownicze! Posrod nich dolmen i kilka ciekawych ruin,a potem to juz serpentynami do Ailwee Cave i na pokaz ptakow drapieznych, a w miedzyczasie testowanie lokalnych serow w sklepie tuz obok.
Niespodziewanie na owych bezdrozach natknelismy sie na sobowtora mojego samochodu (ciezko taki znalezc) ktory jechal z naprzeciwka i ktorego kierowca i pasazer robili dokladnie takie same gesty jak my(o patrz, moj samochod, wow) a mijajac sie machalismy sobie jak szaleni;)
Nocowalismy w malutkim Doolin ktore o dziwo bylo pelne turystow, brakowalo miejsc i w hotelu i w paru b&b, wreszcie dostalismy wielki „family room” skladajacy sie z dwoch pokoi i sitting area plus dzieciecego lozeczka w Dunroman House.
Nawet kominek byl, sztuczny bo sztuczny (elektryczny).
Pani wlascielcielka polecila nam obiadowac w Cullinan’s i to bylo zwienczenie wieczoru – jedzenie drogie ale warte kazdego centa. Rewelacja.
No chociaz moze zwienczeniem to byla raczej wizyta w lokalnym pubie ktory po 11stej przeistoczyl sie w DISCO z discjokeyem i kula miotajaca kolory.
Niedziela to juz kierunek Dublin, z paroma przystankami przy obiecujaco wygladajcych ruinach opactw i przy zamku w Portumna.
Podjechalismy do mojego ukochanego Charleville Castle ale niestety krecono tam wlasnie film wiec nas nie wpuszczono.




